Kwestia sprytu
Spryt - zdolność szybkiego, praktycznego radzenia sobie w trudnych sytuacjach Słownik języka polskiego PWN Wyjątki z dziennika inż. Teodora Bartteda, dotyczące kwestii zawiązania pierwszych stowarzyszeń pozafrakcyjnych.
Spryt - zdolność szybkiego, praktycznego radzenia sobie w trudnych sytuacjach Słownik języka polskiego PWN Wyjątki z dziennika inż. Teodora Bartteda, dotyczące kwestii zawiązania pierwszych stowarzyszeń pozafrakcyjnych.
Dzień 1![]()
Nie mam pewności, ale myślę, że reszta mojej rodziny juz wtedy nie żyła. Boże! Oby po prostu umarli. Następny rok to życie w nieustającym napięciu i strachu. Czy umocnienia wznoszone w oparciu o ślepą wiarę w nieomylność przodków wytrzymają, czy ktoś oszalały od cierpienia nie zrobi czegoś potwornego lub głupiego? Myślę, że w kategoriach ludzi sprzed Rozdarcia nie można nikogo z nas nazwać normalnym. Wszyscy jesteśmy odrobinę szaleni. Nikt kto widział, przeżył i robi to co my nie mógł zachować zupełnie zdrowych zmysłów.![]()
Zasadnicze różnice między zastosowaniem naszych dwóch formacji dziś i na początku wieku widoczne są właśnie w sprzęcie. Przeciętny strzelec odpowiada wyszkoleniem powiedzmy żołnierzowi SAS-u. Jednak na jego wyposażeniu znajdują się materiały i typy uzbrojenia, nie mówiąc o amunicji, o których piętnaście lat temu nie śniło się nawet jednostkom eksperymentalnym. Pewnie zresztą i tak wyśmialiby pomysł wsadzenia np. relikwii do karabinu...![]()
Myślę, że różnice między nami a ludźmi sprzed rozdarcia widoczne są nie tylko w przypadku łowców. Mistrza Ostrzy mógłby ktoś porównać z florecistą, a Strażnika z policjantem z oddziałów interwencyjnych. To co nas wyróżnia, to nasze specyficzne umiejętności i talenty, które opracowywaliśmy i udoskonalaliśmy w celu walki z piekielnymi hordami.
Inne elementy łączą nas raczej z ludźmi, którzy żyli 100-150 lat temu. Z czasów, kiedy konflikty zbrojne spychały jakąś społeczność na skraj desperacji. Kiedy przestawało liczyć się życie jednostki, a ważne stawało się przetrwanie narodu, plemienia, danej kultury. Kiedy bohaterem stawał się człowiek, który czynił to co słuszne, niekoniecznie mądre. Mam nadzieję że Bóg da mi siłę, kiedy mi przyjdzie stanąć przed takim wyborem.
Dziś w towarzystwie jeszcze dwóch łowców wyruszyłem po raz pierwszy z oficjalnym zadaniem. Sprawa nie miała być zbyt wielka. Ot, mieliśmy sprawdzić sieć czujników w rejonie Cannon Street. Zabrałem trochę podzespołów i moje boty, a Mark i Nill po wiązce granatów i karabiny. To co miało być niemal piknikową wycieczką przerodziło się w koszmar i horror. Mark nie żyje, a Nill stracił obie nogi. Ja wyszedłem bez draśnięcia, ale musiałem poświęcić wszystkie drony. Wyglądało to tak, jakby jeden z Piekielnych Lordów przygotowywał jakąś ofensywę, a my wpakowaliśmy się w sam środek zgrupowania sił. Wyjaśniło się więc, co nie tak było z czujnikami. Jedynym sukcesem wyprawy okazało się zniszczenie Lorda Po tym jak dokonałem zrzutu napalmu Mark wskoczył na kark demona z wiązką granatów, nie udało mu się niestety odskoczyć, demon schwytał go za uprząż...Zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa, ale powstrzymam się na razie przed wysuwaniem wniosków. Taka opinia powinna być poparta wnikliwą analizą, a ja jestem jeszcze zbyt niedoświadczony aby mieć pewność, że się nie mylę.
Zauważyłem wtedy pewien problem. Nic, co by się bardzo rzucało w oczy, jednak według mnie jest dość istotne Chodzi mi o współpracę między frakcjami, a w zasadzie między starszyznami owych organizacji, ponieważ nie zaobserwowałem tego pośród młodszych członków poszczególnych hierarchii. Starszyzna zdaje się nie tylko nie dbać o współpracę pomiędzy frakcjami, ale wręcz podkreślać ich hermetyczność.![]()
Wiem, że pośród starszyzny takie przyjaźnie również istnieją. Ale sympatia kończy się w chwilki kiedy dochodzi do kwestii prestiżu ich organizacji. Każde wysłanie posiłków na wezwanie innych to czynienie łaski, każda taka prośba to upokorzenie. Przynajmniej sprawiają wrażenie jakby tak było. Pogłębiają je jeszcze takie sytuacje jakie towarzyszyły śmierci Marka. Sytuacja jak ze starego amerykańskiego filmu, kiedy na ekran wpada FBI z okrzykiem: ,,Przejmujemy sprawę’’.
Dzień 1134![]()
Dlatego też dążę do tego aby ludzie, którzy kiedyś mogą stać się starszyzną uwierzyli w moją wizję. Jeżeli to mi się powiedzie będzie to największy sukces inżynieryjny od czasów wybudowania piramid.
Oczywiście o sukcesie moich dążeń decyduje zbyt wiele czynników. Prędzej Rozdarcie się zawrze niż ja stwierdzę, czy i kiedy powiedzie się moje zamierzenie. Jednak nie spróbować byłoby grzechem.
Jestem w szoku. Moje działania zaowocowały. Zrobiły to jednak w sposób dla mnie zupełnie niespodziewany. Powstają stowarzyszenia poza frakcyjne. Ludzie nie chcą zmian wewnątrz swych skostniałych organizacji, wolą pozostawić je w niezmienionej postaci i niejako obok, równolegle stowarzyszać się, aby realizować moją wizję. Obłęd, ale czyż wszyscy nie jesteśmy szaleńcami?W tym wszystkim niepokoi mnie tylko jedno: powstawanie stowarzyszeń wewnątrz frakcji. Jaki to ma sens? Może służyć tylko i wyłącznie zaspokajaniu ambicji co niektórych młodych członków poszczególnych organizacji. Jest absolutnym wypaczeniem mojej idei. Podtrzymuje i wzmacnia hermetyczność frakcji. Zdumiewające, jak małą kontrolę nad daną ideą zachowuje jej twórca. Najdalej za rok nikt nie będzie pewnie pamiętał skąd w ogóle ona pochodzi.
Nie sadzę, żeby udało mi się osiągnąć w tej sprawie coś więcej. Dalsza krucjata nie odniesie już raczej żadnego skutku. Piramida powstała. Dziwi tylko, że postawiono ją na wierzchołku. Ja natomiast muszę się zastanowić co dalej.