Przedstawiciel Nintendo powiedział, że całe to techniczne mumbo-jumbo (tzn. no nie użył konkretnie tego sformułowania ;)) nie ma kompletnie żadnego wpływu na faktyczną jakość gier i oferowanej przez nie rozrywki, a w efekcie nie przekłada się na popularność konsoli. Japończycy nie widzą więc powodu, aby zaprzątać tym głowy graczy oczekujących na ich rewolucyjną platformę.
Nintendo po raz kolejny dowodzi, że podejście firmy do tworzenia sprzętu do grania znacząco różni się od drogi obranej przez Microsoft i Sony. Dwa giganty właściwie od samego początku - tzn. od oficjalnego zapowiedzenia nowych konsol - starają się przekonać nas, że ich sprzęt będzie potężniejszy i zdolny do wyświetlenia bardziej zaawansowanej grafiki. A Nintendo ma swojego pilota, ma swoje ambitne plany "konsoli dla całej rodziny" i nic sobie nie robi z gigaherców, teraflopów czy inne megabajtów. Może w tym szaleństwie jest metoda?
Wracając jednak do konkretów - można się spodziewać, że w związku z powyższym jakość grafiki w grach na Revolution znacząco odstawała będzie od oferowanej przez konkurencyjne konsole, a przewaga sprzętu Nintendo wynikała będzie z czegoś zupełnie innego. A jednak - nie do końca. Ostatnio bowiem przedstawiciele japońskiego potentata stwierdzili również, że nie będzie różnicy pomiędzy grafiką na Revolution a obrazem generowanym przez konkurencyjne platformy... No to już naprawdę nie wiadomo o co im właściwie chodzi.
Nintendo po raz kolejny udowadnia, że nie chce mieć nic wspólnego z wymianą ciosów między firmami zaangażowanymi w prace nad konsolami następnej generacji. Okazało się bowiem, że firma w ogóle nie zamierza mówić o specyfikacji technicznej swojego nowego dziecka.