Tom Cruise wciąż na topie: recenzja filmu Mission: Impossible - Fallout

Piotr Nowacki
2018/08/05 19:45
0
0

Najlepszy film akcji wszech czasów? Wolne żarty.

Tom Cruise jest postacią, którą można porównać w wielu aspektach do Kanye Westa. Wielokrotnie już obwieszczano koniec kariery znanego rapera – czy to w momencie, kiedy w 2009 wszedł nieproszony na scenę podczas rozdania nagród MTV, by obwieścić, że jego zdaniem to nie Taylor Swift, lecz Beyoncé zasłużyła na statuetkę, czy po jego licznych megalomańskich przechwałkach – wielokrotnie przedstawiał siebie jako geniusza czy głos pokolenia. Jednak doniesienia o tym, że Kanye się skończył zwykle cichły w momencie wydania przez niego nowego albumu. Być może nie jest osobą najbardziej stabilną psychiczną, jednak nie da się zaprzeczyć jego muzycznemu talentowi.

Podobnie było w wypadku Toma Cruise’a. W latach 80. i 90 był jednym z największych nazwisk światowej kinematografii, osiągał sukcesy zarówno w mainstreamowych produkcjach, jak Top Gun, jak i był angażowany przez takie legendy kina jak Stanley Kubrick. Początek nowego wieku nie był jednak dla niego zbyt łaskawy: jego wcześniejsze sukcesy były przyćmiewane przez wybryki takie, jak skakanie po kanapie u Ophry Winfrey, związki z kościołem scjentologicznym czy plotki o mrocznych sekretach jego małżeństwa z Katie Holmes, który miał być rzekomo zaaranżowany właśnie przez decydentów sekty. Jednak kolejne części Mission: Impossible, czy filmy takie jak Na skraju jutra i Oblivion jasno dowodziły, że mimo nieobliczalności Cruise’a w prywatnym życiu, na wielkim ekranie wciąż należy do pierwszej ligi aktorów kina rozrywkowego.

Tom Cruise wciąż na topie: recenzja filmu Mission: Impossible - Fallout

Tym razem grany przez Cruise’a Ethan Hunt musi powstrzymać tajemniczą grupę Apostołów, którzy mają w planach zdetonować trzy bomby atomowe. Niestety, po wydarzeniach z poprzedniej części serii władze straciły zaufanie dla Impossible Mission Force, więc z ramienia CIA oddelegowano agenta Augusta Walkera (Henry Cavill, który ma nadzorować działania Hunta i pilnować, by nie przekraczał on swoich kompetencji. Ethan musi więc uważać nie tylkona terrorystów, ale również na członków własnego zespołu.

Zdecydowanie największą siłą Mission: Impossible – Fallout są sceny akcji. Znakiem rozpoznawczym Toma Cruise’a jest to, że stara się on możliwie jak najmniej polegać na kaskaderach i dublerach. Reżyser Christopher McQuarrie doskonale to wykorzystuje – nie ucieka się do szybkich cięć, zwodniczych ujęć czy komputerowych sztuczek, kamera cały czas pozostaje w samym centrum wydarzeń. Dzięki temu sceny walk czy pościgów są bardzo namacalne i przekonujące – nawet najbardziej zaawansowane cyfrowe efekty specjalne nie są w stanie zastąpić starych, dobrych wyczynów kaskaderskich. Niesamowite wrażenie robi w tym wszystkim Tom Cruise, któremu krzepy w wieku 56 lat (sic!) mogą pozazdrościć o połowę młodsi aktorzy.

Drugim kluczowym elementów dobrej akcji są odpowiednia scenografia – i tu również był strzał w dziesiątkę. Jedną z najlepszych scen w filmie jest skok HALO (high altitude, low opening) nad Paryżem – Miasto Świateł oglądane z przestworzy robi niesamowite wrażenie. Nie zdradzając zbyt wiele szczegółów, napiszę również, że finałowy pościg helikopterami (!) w Kandaharze również równocześnie zapiera dech w piersiach przepiękną scenerią, jak i wyczynami kaskaderskimi.

Inne elementy filmu nie sprawdziły się jednak równie dobrze, co sceny akcji. W dużej mierze zawiodłem się na nowych bohaterach serii. Nie do końca wykorzystano potencjał Augusta Walkera. W pierwszej chwili przydzielony przez zwierzchników agent pełniący rolę “przyzwoitki” w interesujący sposób kontrastuje z Huntem. Jedna z postaci powiedziała, że jeżeli Ethan jest skalpelem, to August jest młotkiem. Z początku ta różnica między nimi jest ciekawie zaakcentowana – Walker to macho, który zdaje się być zagrożony przez Hunta i na każdym kroku próbuje się popisywać, wyjść na samca alfa, co zawsze obraca się przeciwko niemu. Dosyć szybko to zachowanie zostaje jednak porzucone, a w świetle dalszego rozwoju akcji duża część jego wcześniejszych poczynań przestaje mieć sens. Z interesującego kontrastu dla głównego bohatera w ostatecznym rozrachunku zostają jedynie ochłapy.

Zawodem jest również główny antagonista, którym również okazuje się być również August Walker. Miałem poważne wątpliwości, czy w ogóle oznaczać to jako spoiler – jego prawdziwa tożsamość prawdopodobnie jest oczywista od pierwszej minuty dla wszystkich widzów, dla których szóste Mission: Impossible nie jest pierwszą w życiu wizytą w kinie. Zawodzą również jego motywacje. Celem kierowanej przez niego grupy terrorystycznej jest obalenie dotychczasowego porządku świata. W jaki sposób ma do tego doprowadzić masowe mordowanie przypadkowych ludzi? Tego nie raczył wyjaśnić. Być może dla innych związek między detonowaniem bomby atomowej i światowym pokojem jest oczywisty, dla mnie jednak niekoniecznie. Przy braku interesujących czy w ogóle zrozumiałych pobudek złoczyńca jest dla mnie płaski, jednowymiarowy.

Podobnie pewnym zawodem jest dla mnie niewykorzystanie konceptu zagrożenia nuklearnego. Z początku zagrożenie bombami atomowymi w tym filmie całkiem mnie zaintrygowało. W popkulturze lęk przed atomem, ale także fascynacja nim to relikt okresu po drugiej wojnie światowej. Jednak wraz z końcem zimnej wody i ostudzeniem się napięcia między wschodem i zachodem strach przed bombami atomowymi zanikł. Wskrzeszenie tego motywu 30 lat później miało dosyć spory potencjał – członkowie Bulletin of the Atomic Scientists, odpowiadający za słynny Doomsday Clock przesuwając wskazówkę w 2018 roku bliżej północy za powód podawali właśnie zwiększające się zagrożenie wojną nuklearną, a Mission: Impossible – Fallout miało szansę przelać to zagrożenie na ekran. Jednak tutaj bomba atomowa jest tylko MacGuffinem, niewiele znaczącym pretekstem do tego, żeby Ethan Hunt pobiegał z pistoletem i pościgał bandziorów na motorze.

GramTV przedstawia:

Kwestią, którą idący do kina na Fallout powinni wziąć pod uwagę, jest fakt, że, w przeciwieństwie do poprzednich części, ta odsłona nie stanowi zamkniętej całości. Wcześniej związki pomiędzy konkretnymi filmami z Ethanem Huntem ograniczały się co najwyżej do luźnych nawiązań, które nowicjusze mogli zignorować. W tym wypadku jest inaczej: w filmie pojawia się kilka postaci wprowadzonych w Rogue Nation i twórcy zakładają, że widzowie te postaci znają i pamiętają. Sam poprzednią część widziałem tylko w okolicach kinowej premiery, więc wielokrotnie podczas seansu zadawałem sobie pytanie kto to jest i dlaczego ta osoba powinna mnie obchodzić. Dlatego jeżeli chcecie uniknąć poczucia zagubienia podczas seansu, dobrze jest sobie odświeżyć poprzednią część.

W ostatnich dniach kilkukrotnie spotkałem się z opinią, że Mission: Impossible – Fallout to nie tylko najlepszy film z tej serii, ale także jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy film akcji wszech czasów. Z tym pierwszym twierdzeniem jestem nawet skłonny się zgodzić – mimo niedostatków po stronie postaci granej przez Henry’ego Cavilla, nieciekawych terrorystów i innych niedoróbek, Fallout oszałamia świetnie nakręconymi, pomysłowymi scenami akcji, które prawdopodobnie trafią do popkulturowych annałów tak samo, jak niesamowite sceny wspinaczki po elewacji Burdż Chalifa w Ghost Protocol. Jednak stawianie na szczycie podium najlepszych filmów akcji wszechczasów? Nie jest to nawet najlepszy film akcji ostatnich pięciu lat, biorąc pod uwagę, że mieliśmy niedawno takie sensacyjne behemoty jak obie części Johna Wicka czy Mad Max: Fury Road. Wyżej stawiam także Skyfall z 2012 roku, czy też singapurski The Raid z 2011.

Jednak to, że niektórzy przesadzili w pochwałach najnowszego filmu z Ethanem Huntem nie zmienia faktu, że to jest prawdopodobnie najlepsza produkcja grana obecna w kinie, i być może najlepszy film tych wakacji – szczególnie dla tych, którzy mają w tym momencie dosyć superbohaterów na wielkim ekranie. Ale nie oczekujcie, że Mission: Impossible – Fallout zrzuci Szklaną pułapkę z tronu najlepszego filmu akcji wszech czasów.


Mission: Impossible – Fallout to film dla Ciebie, jeśli:

- uwielbiasz klimaty szpiegowskie, jak Alpha Protocol czy No One Lives Forever

- nie możesz doczekać się adaptacji najsłynniejszej serii postapokaliptycznych RPG-ów i pójdziesz na wszystko z Fallout w tytule

- uwielbiasz Londyn i Paryż z Assassin's Creed[ i chcesz zobaczyć więcej pięknych widoków z tych miast.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!