Tylko dla fanów Parku Jurajskiego - recenzja filmu Jurassic World: Upadłe królestwo

Adam "Harpen" Berlik
2018/06/09 11:00
1
0

I pierwszej części Jurassic World, rzecz jasna. Pozostali mogą wybrać się na coś lepszego niż Upadłe królestwo.

Tylko dla fanów Parku Jurajskiego - recenzja filmu Jurassic World: Upadłe królestwo

Jurassic World to już przeszłość. Miejsce, które niegdyś stanowiło atrakcję turystyczną, jest teraz dziczą opanowaną przez dinozaury. Te wkrótce mogą jednak przestać istnieć, bo na wyspie Isla Nublar ma dojść do wybuchu wulkanu. Kiedy tak się stanie, prehistoryczne gady znikną na zawsze z powierzchni Ziemi. Rząd umywa ręce, więc na ratunek zwierzętom ruszają nie tylko bohaterowie Jurassic World z 2015 roku, czyli Claire i Owen, ale także zupełnie nowe twarze.

Gdyby na tym zakończyć, można by powiedzieć, że fabuła Jurassic World: Upadłe królestwo jest prosta jak konstrukcja cepa. I tak jest, ale mimo wszystko autorom udało się ją odpowiednio urozmaicić, oferując nawet ciekawe zwroty akcji (konkretnie dwa – jeden prawie na początku, a drugi pod koniec). Nie chcąc wiele zdradzać dodam, że w scenariuszu nie brakuje wątków związanych z eksperymentami genetycznymi, a także bogaczami, którzy zdolni są do wyłożenia każdej sumy, by stać się właścicielami dinozaurów. Jest też aspekt romantyczny. Zgadnijcie, kto z kim?

Trzeba jasno powiedzieć, że na taki film, jak Jurassic World: Upadłe królestwo nie idzie się do kina po to, by poznać ciekawą historię. To raczej gratka dla tych, którzy chcieliby zobaczyć świetnie wykonane modele dinozaurów, a także usłyszeć ich ryk. Na dużym ekranie, w najwyższej jakości dźwięku przestrzennego, prehistoryczne gady robią ogromne wrażenie, a widz może nawet pod nogami poczuć ciężar zwierząt, które w istocie już dawno opuściły ziemski padół. W połączeniu z fenomenalną oprawą (ah, te efekty dodane w postprodukcji) i jeszcze lepszymi ujęciami otrzymujemy naprawdę wybuchową mieszankę.

Skoro o wybuchach mowa, to w Jurassic World: Upadłe królestwo jest ich dostatek. W końcu to amerykański (no dobra, amerykańsko-hiszpański) film akcji, którego potencjalny widz liczy na efektowne eksplozje i szczęśliwe zakończenie. Jak nietrudno się domyślić po przeczytaniu zarysu fabularnego, finał Jurassic World: Upadłe królestwo jest do bólu przewidywalny. Ale nie do końca. Jest jeden taki krótki moment niedługo przed wyświetleniem listy płac, kiedy to scenarzysta potrafi zaskoczyć widza, a zdanie, które wypowiada bohaterka owej sceny można określić jako morałem tego obrazu.

Jurassic World: Upadłe królestwo jest w większości przypadków zarówno płytkie fabularnie, jak i efektowne wizualnie; nie brakuje w nim ponadto rozmaitych absurdów. Co robisz, kiedy dinozaur stuka w szybę, a sam jesteś w dużym pokoju? Szukasz drogi ucieczki? Bynajmniej. Kładziesz się pod kołdrę i trzęsiesz ze strachu w nadziei, że ktoś przybędzie ci na ratunek. To tylko jeden z wielu przykładów, które zamiast zaangażować fanów serii w opowieść sprawiają, że na ich ustach pojawia się wyłącznie uśmiech politowania.

GramTV przedstawia:

Nie wiedzieć czemu, scenarzyści Jurassic World: Upadłe królestwo postanowili zrobić z Owena superbohatera. Owszem, już w poprzednich częściach nie był mięczakiem (wprost przeciwnie) i miał on ogromny wpływ na losy fabuły, ale tutaj przeszedł samego siebie, kiedy to stał się jednoosobową armią. Można nawet odnieść wrażenie, że ten koleś na pewno zgniata orzechy pod kolanami, a zamiast kawy pije kwas do akumulatora. Sceny walki z udziałem Owena miały przypominać to, co doskonale znamy z innych filmów akcji, ale wypadły co najwyżej przeciętnie, żeby nie powiedzieć – komicznie.

Jurassic World: Upadłe królestwo błyszczy jednak w chwilach, kiedy zamiast przygodowego filmu akcji, staje się horrorem. Autorzy wielokrotnie podróżują między dwoma biegunami, oferując na przemian kino familijne i sceny adresowane do nieco starszych widzów, potrafiąc ich wystraszyć. Udaje im się to na tyle dobrze, że chętnie zobaczyłbym typowo horrorowy spin-off cyklu, którego bohaterowie nie starają się ratować całego świata, ale jedynie samych siebie w jakimś obskurnym, ciemnym budynku, po którym grasują dinozaury.

Częściej jednak Jurassic World: Upadłe królestwo najzwyczajniej w świecie zawodzi. Przydługawym finałem, kiepsko zakreślonymi postaciami (no dobra, fajtłapowaty Franklin Webb, którego przemiana robi wrażenie, naprawdę spisuje się znakomicie) oraz lukami w scenariuszu. To ten typ kina, który wymaga, by widz przymknął oko na liczne niedociągnięcia, nie zagłębiając się zbytnio w fabułę i nie szukając w niej większej logiki.

Nie zrozumcie mnie źle. W żadnym razie nie odradzam wycieczki do kina na Jurassic World: Upadłe królestwo. Kupując jednak bilety trzeba liczyć się z tym, że jest to film co najwyżej przeciętny. Ma on swoje momenty, nie powiem, ale tak naprawdę całość docenią głównie fani Parku Jurajskiego i Jurassic World z 2015 roku. Nie dość, że wyłapią oni liczne nawiązania do poprzedniczek, to będą ślinić się na widok prehistorycznych gadów. Tak samo, jak dinozaury robią to, widząc smakowity kąsek w postaci ludzkiego mięsa.

Komentarze
1
Headbangerr
Gramowicz
09/06/2018 11:57

Przecież Owen to Star Lord - musi wymiatać ;P