Kolorowo, ale bezbarwnie. Recenzja Strażników Galaktyki vol 2

Sławek Serafin
2017/05/05 12:13

Kolejny marvelowski sequel, który nie daje rady być taki dobry jak poprzedni film

Strażnicy Galaktyki, pierwsza część, to był strasznie sympatyczny film, nie? Fajne efekty, lekka fabuła, sporo humoru, świetnie dobrana muzyka. I przede wszystkim dużo świeżości, nowe tło, nowi bohaterowie, nowa przygoda, kosmiczna na dodatek. Znakomicie się to oglądało, choć wielkim kinem nie było. Głównie dlatego, że mimo wszystko przegrywało porównanie z pierwszymi Avengersami. Nie dlatego, że tamci byli jakoś lepiej zrobieni czy coś, tylko że mieli przewagę na starcie z jednego prostego powodu – większość kluczowych bohaterów miała już wtedy na koncie przynajmniej po jednym „swoim” filmie. I wkraczała do wspólnej akcji już jakoś tam ukształtowana, pogłębiona, zarysowana charakterystycznie, co można było dobrze rozegrać w grupie, kreując dodatkową warstwę dynamiki ich wzajemnych stosunków, wzbogacającą resztę obrazu. W Strażnikach numer jeden tego nie było, bo Star Lorda i jego kamandę poznaliśmy dopiero wtedy. Nie byliśmy z nimi związani wcześniej i musieliśmy polubić tę bandę w trakcie. Oczywiście, nie mogliśmy nie polubić, nie? Ale twórcy chyba też zauważyli, że właśnie bez tych pogłębionych bohaterów troszeczkę odstają. Postanowili temu zaradzić w drugim filmie. I trochę im nie wyszło.

Kolorowo, ale bezbarwnie. Recenzja Strażników Galaktyki vol 2

Strażnicy Galaktyki vol 2 to film, który skupia się na bohaterach. Fabuła w tle jest traktowana drugorzędnie i to do tego stopnia, że została napisana na kolanie chyba. Główny wątek jest przewidywalny bardzo, nudnawy i do tego jeszcze tak upstrzony rażącymi nielogicznościami, że mógłby wystąpić w jakimś Interstellar jako kolejna czarna dziura. Albo przynajmniej jako jej dysk akrecyjny, kolorowy i błyszczący. Strażnicy Galaktyki vol 2 są bardzo kolorowi. I lśnią się efektami specjalnymi nieustannie w zasadzie. Szkoda tylko, że tym efektom trochę brakuje charakteru. Są bardzo w porządku i na wysokim poziomie, ale tak jakby same dla siebie, bez jakiejś konkretnej potrzeby i wymówki. Cały czas miałem wrażenie, że ktoś najpierw wymyślił jakieś widowiskowe coś, a potem dopasował do tego fabułę, a nie na odwrót. I choć te efekty są naprawdę znakomite technicznie, to ze śmiałą, ciekawą, oryginalną wizją jest już gorzej. No ładnie to wszystko wygląda, ale tak jakoś bezosobowo, myślałem sobie, oglądając. Niczemu nie służy, oprócz błyskania po oczach. Efektownie, ale płytko. Dr Strange robił pod tym względem większe wrażenie, niestety.

Ale wróćmy do tego skupienia na bohaterach. Każdy ze strażników naszych dostaje tutaj swój poboczny wątek, który ma go lepiej zarysować i jakoś nam tę postać przybliżyć, żebyśmy się mogli z nią lepiej związać emocjonalnie. Wiecie, to tak jak w serialu się robi, gdy poświęca się jakiś odcinek na skupienie się na jednej z postaci z pierwszego planu, w celu jej rozwinięcia. Tyle, że seriale mają po kilkanaście odcinków w sezonie i mogą sobie pozwolić na takie rzeczy bez przytłaczania głównego wątku. A tutaj wciśnięto te wszystkie historie w dwie godziny, które powinny być pełne akcji. I przez to nie są. Cała środkowa część Strażników Galaktyki vol 2, po niezłym początku i przed trochę wymuszonym finałem, polega na tym, że ktoś chodzi i z kimś gada. Nie dzieje się nic konkretnego, tempo siada, a my poprawiamy się z fotelu i drapiemy się po głowie zastanawiając się, co się stało z tą lekkością, z tą dynamiką i świeżością z pierwszego filmu.

I niestety nie pomaga też kiepskie aktorstwo oraz pozbawione subtelności granie na uczuciach. Te osobiste wątki bohaterów są zarysowane z finezją i polotem na poziomie filmideł dla nastolatków. Wszystko jest takie oczywiste, banalne i grane z płyty zdartej już pół wieku temu, że zamiast ożywienia i uwiarygodnienia postaci, tworzy z nich galerię chodzących stereotypów i schematów. Które czasem rzucają jakieś żarty, na szczęście zabawne w większości przypadków. I robią coś w takt muzyki z lat 80., moim zdaniem już nie tak świetnie dobranej jak poprzednio. W pierwszym filmie te wszystkie stare kawałki organicznie zlewały się z akcją i tworzyły świetne widowisko. A tutaj po prostu są. No, może poza pierwszą sceną z napisami, która byłaby naprawdę fantastyczna, gdyby nie była taka długa i nie pchała nam pod oczy maskotki, po którą zaraz po filmie mamy lecieć do sklepu, czyli małego Groota. Jasne, jest słodziutki. Ale taki słodziutki, że aż mdły. Przesadzony bardzo. Zamiast pełnoprawnej postaci, jak poprzednio, robi za standardową maskotkę, małego zwierzaczka z dowolnej innej bajki Disneya.

GramTV przedstawia:

Strażnicy Galaktyki vol 2 są właśnie taką typową bajeczką disney’owską. Tyle, że zamiast bawić nasze wewnętrzne dziecko, są po prostu infantylni. Pierwszy film miał swój charakter, był czymś własnym. A ten drugi jest jakby skonstruowany z klasycznych klocków, według niezawodnego schematu. I nie da mu się odmówić tego, że jest złożony w całość sprawnie i porządnie, w solidny, rzemieślniczy sposób. Ale już bez polotu, bez wyobraźni, bez zachwycającego rozmachu kosmicznej przygody. Jest jak zestaw Lego, który składamy tak, żeby uzyskać dokładnie to, co widać na pudełku. Niby fajnie, niby mamy to, czego chcieliśmy, nie? Ale przecież wiadomo, że najlepsza zabawa to robienie z tych klocków czegoś innego.

Zabrakło mi czegoś w Strażnikach Galaktyki vol 2. Dobrego aktorstwa na przykład. To Groot jest przecież z drewna, a nie reszta obsady. A wydaje się, że jest odwrotnie. I po raz kolejny nie mamy jakiegoś konkretnego, faktycznie budzącego emocje głównego przeciwnika. Kurt Russel to świetny aktor, ale postać ma tak napisaną, że nie może nic z nią zrobić i jest tylko jeszcze jednym bezbarwnym „złolem” z filmów Marvela. Główna obsada teoretycznie miała większe pole do popisu, ale nic z nim nie zrobiła. Najciekawsze, najlepiej zagrane postacie, najbardziej żywe i wiarygodne, to Nebula i Yondu. Czyli drugi plan. Razem z małym Grootem przyćmili całą resztę zupełnie. I pewnie dlatego film ogląda się jakoś tak bez zaangażowania. Z uśmiechem raz na jakiś czas, ale bez emocji. Obojętnie. Wyszedłem z kina i nie miałem w ogóle ochoty rozmawiać ze znajomymi, z którymi byliśmy razem na seansie, o tym co właśnie widzieliśmy. Po prostu mi się nie chciało o tym gadać, bo nie było o czym. No film i tyle, obejrzany, wkrótce zapomniany. Coś jak druga część Avengers. Albo trzeci Iron Man. Albo drugi Thor. Nic szczególnego, poprawny, ale nijaki produkt, który zjechał sobie z taśmy w fabryce standardowych marzeń. Liczyłem na coś więcej po pierwszych Strażnikach Galaktyki. Obejrzałem ich już trzy czy cztery razy. A ścieżki z muzyką słucham bardzo często. Drugiej części nie mam ochoty widzieć ponownie. I soundtracku też sobie nie puszczę, bo też jest taki zaskakująco bezbarwny, mimo tego, że zawiera kilka naprawdę dobrych, klasycznych kawałków.

Najlepszym tegorocznym Marvelem pozostaje Logan, dla którego Strażnicy Galaktyki vol 2 nie są żadną konkurencją. Zobaczymy też, co pokaże nowy Thor i odświeżony Spider-man. A drugą część przygód małego Groota i reszty będziemy wspominać, o ile w ogóle kiedyś wspomnimy, z dyskretnym ziewnięciem. Spadek formy. Co zrobić, zdarza się najlepszym nawet.

Komentarze
24
Usunięty
Usunięty
10/05/2017 21:00
8 godzin temu, lis_23 napisał:

robienie filmu na serio byłoby wielką tragedią z której wyszedłby taki BvS.

Którego ultimate cut edition pokazuje jakie wielkim gównem jest BvS, bo poszerzona edycja ma jeszcze mniej sensu niż wersja kinowa.

Usunięty
Usunięty
10/05/2017 12:08

Mnie śmieszą zarzuty o to, że postaci są przerysowane, wręcz komiksowe ... przecież to jest ruchomy komiks!

W filmie mamy gadające drzewo (co prawda jedno zdanie ale zawsze ;)) oraz gadającego szopa pracza, więc tych postaci NIE DA SIĘ traktować poważnie i robienie filmu na serio byłoby wielką tragedią z której wyszedłby taki BvS.

Aquma
Gramowicz
10/05/2017 11:50

Film moim zdaniem słabszy od jedynki, ale wciąż całkiem przyzwoity. Sequel zrobiono według zasady "więcej, mocniej, głośniej", co mnie osobiście nieco przeszkadzało - postacie zdają się jeszcze bardziej przerysowane, szczególnie, kiedy dochodzi do akcji. Pierwsza część znajdowała w tym względzie lepszą równowage. Niektóre żarty w dwójce zdawały się też nieco wymuszone (trochę jak w - niezłym, swoją drogą - Deadpoolu). Z drugiej strony jest też i sporo dobrego humoru (przy pac manie zaliczyłem wręcz małą głupawkę).

Bawią mnie natomiast zarzuty względem fabuły czy zwrotów akcji. Film jest prosty jak drut i przewidywalny, owszem, ale tacy sami byli i oryginalni "Strażnicy", czy idąc dalej, w zasadzie niemal wszystkie filmy Marvela... a także Warnera/DC, Fox-a, Spider-Many od Sony i co tam jeszcze. Taki po prostu jest ten gatunek i chodząc na takie rzeczy do kina trzeba się z tym pogodzić. Autentyczne zwroty akcji, czy filmy choćby przyzwoite (jeśli już nie dobre) fabularnie można policzyć na palcach jednej dłoni pracownika tartaku. Strażnicy vol 2 nie odbiegają w tym względzie od normy (wychwalany pod niebiosa Logan, nomen omen, również nie - jasne, opowiada nieco inną historię, ale też w zasadzie możnaby ją nakreślić od początku do końca po pierwszych 10 minutach filmu).

Jak dla mnie Strażnicy 2 są warci tych 34 złotych wydanych na bilet IMAX. Seansu nie żałuję, bawiłem się dobrze.




Trwa Wczytywanie