Sex, drugs & morderstwo - recenzja filmu Amok

Joanna Kułakowska
2017/04/01 18:00
2
0

Amok to film oparty na prawdziwych wydarzeniach, interesujący psychologiczny dreszczowiec, który jest jednak przykładem artystycznej przesady.

Amok w reżyserii Kasi Adamik stał się produkcją, wokół której zrobiło się dość głośno przed premierą z racji faktu, że film oparto na sprawie morderstwa, które swego czasu budziło spore zainteresowanie mediów – nie tylko polskich, ale także brytyjskich, amerykańskich i francuskich. Jako że osoby zajmujące się realizacją wykorzystały prawdziwe imię i nazwisko sprawcy, rodzina ofiary, której personalia w filmie zmieniono, sprzeciwiła się wprowadzeniu Amoku do kin, podnosząc kwestię, iż jedno w prosty sposób doprowadzi do drugiego, ponownie rozdrapując rany i naruszając dobra osobiste. Wątpliwości natury etycznej zostały jednak rozwiązane na korzyść filmowców i obraz wszedł do dystrybucji.

Sex, drugs & morderstwo - recenzja filmu Amok

Utwór rzeczywiście (jak twierdziły reżyserka i producentka) nie stanowi dokumentu, lecz „wariację na temat”, artystyczną interpretację wydarzeń i motywacji bohaterów. Jest po prostu pretekstem do dywagacji na temat łatwości, z jaką niepewna, zakompleksiona osoba, mająca jednakże niezaprzeczalnie wysoką inteligencję, spore ambicje i aspiracje, by dominować nad otoczeniem, popada w szaleństwo. Mówi też o narodzinach i rozwoju obsesji u innej, w gruncie rzeczy słabej i poranionej psychicznie (choć udającej silną) jednostki, która oddała się tropieniu zbrodni i w rezultacie stała się zdolna do jej popełnienia – nawet nie w imię „większego dobra” i „zrobienia tego, co należy” (choć ma to swoją wagę), tylko z frustracji, upokorzenia i utraty kontroli nad sobą i otoczeniem. Fabuła obrazu Kasi Adamik znacznie odbiega od prawdziwej historii, koncentrując się na psychologicznej i filozoficznej stronie granicy między dobrem a złem i pragnienia „zaistnienia”, bycia dostrzeżonym przez świat, docenionym i podziwianym przynajmniej przez osoby, na których głównemu bohaterowi (a w zasadzie obu bohaterom) zależy, i przez co – dosłownie i w przenośni – wpadają w amok.

Z filmu dowiadujemy się, iż w 2003 roku niejaki Krystian Bala (Mateusz Kościukiewicz), absolwent filozofii, wydał własnym sumptem postmodernistyczny kryminał swojego autorstwa pt. Amok. Powieść nie wzbudziła wielkiego zainteresowania, a reakcje recenzentów były, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt przychylne. Ot, plugawy gniot, epatujący przemocą, mizoginią i wulgaryzmami, a na dokładkę żałosny pod względem formy, grafomański bełkot. Tak można by podsumować większość opinii. Wkrótce jednak lekceważony autor zyskał popularność, a jego utwór awansował w odbiorze na oryginalne dzieło z prawdziwego zdarzenia...

Cóż, pisarz rzadko doświadcza sławy w stylu gwiazdy rocka, co innego jednak morderca, budzący atencję aurą grozy albo jeszcze lepiej – otoczony tajemnicą: zabił czy nie zabił? Dlaczego? Do czego jest zdolny? Mordercom zwykle towarzyszy perwersyjna fascynacja tłumów, nic więc dziwnego, że młody mężczyzna hołubiący przemyślenia Nietzschego mógłby uznać otrzymanie statusu jedynego podejrzanego w śledztwie dotyczącym bestialskiego morderstwa za doskonałą dźwignię reklamy i sprzedaży. A wcześniej mógłby wpaść na jeszcze lepszy pomysł – bo czyż własne przeżycia nie stanowią najlepszej kanwy dla powieści? Inspektor Sokolski (Łukasz Simlat), nowy funkcjonariusz wrocławskiej komendy, podejmuje sprawę tajemniczej śmierci architekta, poszukując tropów w treści Amoku Bali i wciągając w śledztwo samego autora książki, by go zmanipulować, przechytrzyć i skłonić do przyznania się do winy. Niestety, wraz z rozwojem akcji zaczyna rozumieć, że sytuacja przypomina istny labirynt Minotaura, gdzie rolę potwora odgrywa obsesja każdego z nich. Tak to właśnie wygląda w Amoku Adamik, w rzeczywistości bowiem zaczęto tropić sprawcę wskutek sprzedanej na allegro komórki ofiary (który to motyw został wyraźnie zaznaczony w filmie), natomiast analiza wątków powieści podejrzanego przyszła później i bynajmniej nie przyniosła aż tak oszałamiających rewelacji. Nie wiemy też, jak (i czy w ogóle) kształtował się wyeksponowany tu „toksyczny związek”, rosnąca zależność między przestępcą a policjantem.

GramTV przedstawia:

Utwór Kasi Adamik jest bardzo mroczny i specyficzny, trudno zresztą zrealizować opowieść inaczej, czerpiąc garściami z kina noir i realizmu halucynacyjnego. Szukając porównań i skojarzeń co do klimatu i realizacji, można uznać, że mamy tu swego rodzaju ulotną mieszankę Siedem Davida Finchera z Jeziorem Salton Daniela Caruso i Blue Velvet Davida Lyncha, a do tego trochę polskiego brudu. Duszne wnętrza w ciemnych barwach, sposób filmowania, który zakrzywia perspektywę, tworzą klaustrofobiczny efekt – poszczególne kadry wyglądają jak wyjęte z narkotycznych lub alkoholowych wizji i sennych koszmarów. Bardzo dobrym reżyserskim zabiegiem jest zabawa poziomami rzeczywistości na początku filmu, jej związkiem z wyobraźnią. Można powiedzieć, że taki efekt wykorzystało już wielu twórców i jest to banalne, ale nie zmienia to faktu, że wciąż działa na widownię. Obsceniczny początek zarówno obrazuje chorobę psychiczną bohatera, jak i proces przemycania prawdy poprzez symbole. Generalnie warto zwrócić uwagę, że niektóre sceny seksu i przemocy wydają się być wepchnięte do filmu na siłę, tylko po to by drażnić bądź szokować widza, ale po zastanowieniu widać ich głębszy sens, tyle że niestety ich nieoczywistość bardziej irytuje i męczy, niż intryguje. Tak jest na przykład z odtworzeniem kaźni przez Sokolskiego, dzięki czemu na chwilę może poczuć się Nietzscheańskim nadczłowiekiem, metaforycznie staje się ściganym przez siebie przestępcą. Jednocześnie jednak przeżywa katharsis i odpokutowuje domniemaną winę za śmierć córki. Tak jest ze sceną seksu, która nawiązuje do fragmentu powieści Amok i jej okładki, co wpływa na narastające poczucie odrealnienia inspektora, a jednocześnie identyfikację z pisarzem, czy sceną innego aktu seksualnego, któremu z ukrycia przygląda się syn Bali, w taki sam sposób, jak oglądał scenę wyławiania zwłok ofiary swego ojca w telewizji.

Film Adamik zadaje między innymi pytania o przesuwanie moralnej granicy, narodziny choroby, zaburzenia percepcji, kiedy to urojenia i wyobrażenia stają się „ważniejszą prawdą” i zastępują rzeczywistość. W Amoku bardzo istotne okazuje się padające niekiedy w wypowiedziach Bali pojęcie symulakru z teorii Baudrillarda, mówiącej o tym, że znaki tracą więź z rzeczywistością, którą miały odwzorowywać, symulacja staje się ważniejsza od realnej rzeczywistości. Podobnie ważny jest mocno zbanalizowany już „ubermensch” i idea trudu wyrwania się spod wpływu klasycznej, zinternalizowanej moralności, czyli „oka Boga”. Krystian Bala wciąż usiłuje znaleźć potwierdzenie swej wartości w oczach swojej byłej żony Zofii (Zofia Wichłacz), do tego mimo pychy jest winny we własnych oczach i chce odkupienia tak samo jak sławy i podziwu. Symbolika oczu pojawia się w filmie wręcz nachalnie. Pokazane zostało też, jak bohater wręcz domaga się kary, jednocześnie plując innym w żywe oczy (rozmowy z inspektorem, scena, kiedy czyta obleśny fragment Amoku zachwyconym wielbicielkom itp.). Największym problemem obrazu Adamik jest to, co początkowo stanowiło wielką zaletę – zmiany poziomów rzeczywistości, kiedy to realność przeplata się z delirycznymi halucynacjami. Twórczyni po prostu przedobrzyła, aż chce się powiedzieć: „przeklimaciła”, i nadmiernie zagmatwała, męcząc widza. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Helu Katii Priwieziencew i Pawła Tarasiewicza, którego recenzję można przeczytać tutaj.

Na pochwałę zasługuje szczypta groteskowego humoru w scenach związanych z pracą policji (np. funkcjonariusz przeszukujący Internet w związku z potencjalnym dowodem, jednocześnie przygotowując picie dla chorego dziecka, czy genialny wręcz tekst: Jesteśmy psy czy jakieś Stowarzyszenie Umarłych Poetów?). Świetna jest także industrialna, pulsująca muzyka, pasująca do obrazu, udane są zdjęcia i montaż. Jeśli chodzi o grę aktorską, warto pochwalić Łukasza Simlata, który wykonał kawał dobrej roboty, czasem budząc zainteresowanie i chęć kibicowania, czasem pogardę, niepokój, innym razem zaś współczucie widza. Szkoda że, jak zawsze nieco demoniczny, Jan Peszek pojawił się tu zaledwie na moment. Nienajlepiej wypada trochę sztuczna Zofia Wichłacz (ale za to jest bardzo ładna, cóż, zawsze coś), a już zupełnie źle... odtwórca roli głównej. Mateusz Kościukiewicz miał ukazać postać – mimo wszystko – niejednoznaczną. Ukazał postać jednoznacznie budzącą obrzydzenie oraz koszmarnie sztuczną i pretensjonalną. Sytuację ratują role drugoplanowe.

Podsumowując: Amok to thriller mroczny i interesujący, ale nierówny, stanowiący przykład artystycznej przesady, wpadając w mętną pretensjonalność. Relacja między Balą a Sokolskim, przechodząc metamorfozę, sama staje się symulakrem. Można też posunąć się dalej i stwierdzić, że cały ten film jest nie tylko fantazją na podstawie historii Krystiana Bali, ale i jej symulakrem. Tak czy owak, choć porządnie zrealizowany, amoku publiczności, niestety, raczej nie wywoła. Ciekawe, jak wypadnie inny obraz zainspirowany tymi samymi wydarzeniami – True Crimes w reżyserii Alexandrosa Avranasa.

Komentarze
2
Trashka
Redaktor
Autor
04/08/2019 20:55
Mr_X1 napisał:

 

Silą wszelakich recenzji jest dla mnie skupianie się na własnym odbiorze przez autora, a nie analiza dzieła będąca próbą "obiektywnej" oceny. 

Wtedy mamy do czynienia z opinią, a nie recenzją :)

Usunięty
Usunięty
03/04/2017 22:33

"Twórczyni po prostu przedobrzyła, aż chce się powiedzieć: „przeklimaciła”, i nadmiernie zagmatwała, męcząc widza."

Powiedziałbym, że to samo zrobił autor recenzji... Nie przepadam za tak "przeintelektualizowanym" językiem...

Silą wszelakich recenzji jest dla mnie skupianie się na własnym odbiorze przez autora, a nie analiza dzieła będąca próbą "obiektywnej" oceny. Ale może to ja zbyt subiektywnie oceniam tę ocenę...

Tak się tylko czepiam, bo zmęczony jestem po ciężkim dniu, a ta recenzja zmęczyła mnie jeszcze bardziej :)