Creed: Narodziny legendy - recenzja filmu

Kamil Ostrowski
2016/01/09 13:00
0
0

Rok się jeszcze na dobre nie zaczął, a już mamy pierwsze wielkie zaskoczenie. I to pozytywne!

Creed: Narodziny legendy - recenzja filmu

Któż z nas nie oglądał kiedyś Rocky'ego? Czyżbym użył liczby pojedyńczej? To wielki błąd, bo myślę, że spokojnie można założyć, że większość z nas widziała ten film więcej niż raz. Kolejne części, a było ich sporo, zresztą też. Seria ma swoją piękną historię (scenariusz do pierwszej odsłony napisał sam Sylwester Stallone, który później zagrał główną rolę), podzczas seansu czuliśmy za zmianę wzruszenie, nadzieję, złość, było trochę humoru. Co tu dużo gadać - Rocky podłożył podwaliny pod współczesne filmy sportowe. Kolejne części, a było ich aż cztery, trzymały poziom. Ostatecznie po piątek części postanowiono dać kultowemu już bokserowi spokój. Po latach jego gwiazda zaświeciła raz jeszcze, wraz z nostalgicznym filmem Rocky Balboa, który dał nam okazję, żeby pożegnać się ze starym wygą. Na ekrany wchodzi jednak Creed: Narodziny Legendy, film o którym mówi się, że jest kolejnym Rockym. O co chodzi?

Najnowszy film to początek zupełnie nowej serii (czy też "podserii"), nawiązującej wyraźnie do schedy po poprzedniku, ale całkowicie samodzielnej. Zupełnie jak główny bohater, film chce wypracować własną markę, ale jest w pełni świadomy tego skąd pochodzi i ile może się nauczyć po swoich poprzednikach. W związku z tym tak, w filmie pojawia się Sylwester Stallone. Tak, również jego historia jest tutaj poruszona - jest kimś więcej, niż tylko ozdobnikiem czy "starym trenerem", którego losy są nam raczej obojętne. Niemniej, w żadnym momencie scenarzyści nie pozwalają mu kraść uwagi widza. To Adonis Johnson/Creed jest bohaterem, nie Rocky Balboa. Chciałbym, żeby podobne podejście prezentowali scenarzyści nowych Gwiezdnych Wojen i nie przehandlowali przygody młodego pokolenia na rozstrząsanie problemów rodzinnych Hana Solo, Lei Organy i pozostałych skamielin.

Wracając jednak do nowego Roc... Znaczy do Creed: Narodziny Legendy. Jeżeli zdecydujecie się pójść do kina, to gwarantuję Wam, że będziecie się dobrze bawić. Mnie samego zaskoczyło jak dobry był to film. Absolutnie współczesny, idealnie wyważony, zrobiony ze smakiem, humorem. Mądry, ciepły, życiowy, piekielnie dobrze wykonany film. Poważnie.

Bardzo podobał mi się scenariusz, który po pierwsze, jest nieoczywisty. Zaczyna się niepozornie, spokojnie, ale z czasem zdążymy polubić się ze wszystkimi w zasadzie postaciami, a dramaturgia uderzy nas z całą siłą. Dużo w tym zasługi świetnego humoru - to nie komedia, ale w tym miejscu, gdzie należało wstawić dowcip, tam ten dowcip był i zawsze był dobry. Po drugiej stronie medalu są sceny wzruszające, których również nie brakuje, a które dostarczają odpowiednich bodźców, żeby nawet najwięksi twardziele poczuli jak ściska im się gardło.

GramTV przedstawia:

Reżyser dobrze buduje kolejne relacje, wplata nowe wątki i buduje nasze zaangażowanie. Duża w tym rola świetnych zdjęć i muzyki, które tworzą bardzo realistyczne, ale jednocześnie w pewien sposób natchnione wrażenie. Nawet tam, gdzie reżyser wyraźnie przesadzał, dało się zauważyć, że robi to specjalnie, puszcza oko do widza. Było też parę odniesień do oryginalnych filmów z Rockym, ale względnie subtelnych. Znów porównam film z nowymi Gwiezdnymi Wojnami , które pewnie już wszyscy widzieliście, więc będziemy mieli dobry punkt odniesienia - aluzje i nawiązania w Creedzie a w Przebudzeniu Mocy mają się do siebie jak subtelny dowcip opowiedziany w "Jeden z Dziesięciu" przez Tadeusza Sznuka do dowolnego polskiego kabaretu (żaden nie jest nawet znośny, amen).

Niesamowitą robotę zrobili też aktorzy. Po Creed: Narodziny Legendy Michaela B. Jordan, który gra głównego bohatera, awansuje w moim rankingu najlepszych młodych aktorów o kilka pozycji. Aktor stworzył bardzo autentyczną rolę młodego i gniewnego człowieka z przeszłością, która cały czas mu ciąży. W przypadku takiej roli łatwo popaść w przesadę, w tandetę. Na szczęście Jordan spisał się znakomicie i jest wiarygodny w stu procentach. Stallone dostosował się do nowej roli i, uwierzcie w to albo nie, jest teraz świetnym comedy-breakerem. Staruszek dostarcza nam zarówno śmiechu jak i wzruszeń, jest wisienką na torcie, bez której film nie byłby świetny, a "tylko" bardzo dobry. Sporo czasu na ekranie dostała też Tessa Thompson, której "Bianca" jest niesamowicie sympatyczną postacią.

Aż szkoda, że w Polsce Creed: Narodziny Legendy wychdzi w takim momencie i to w parę miesięcy po premierze na świecie. W kinach wciąż jeszcze królują Gwiezdne Wojny, są też inne, świeższe filmy do wyświetlania, w związku z czym o wolny seans trudno. W całym Szczecinie, gdzie multipleksy mamy trzy, Creeda wyświetlało jedno i to w dodatku dwa razy dziennie. To jawna niesprawiedliwość, bo to film autentycznie świetny, zasługujący na pochwały, nagrody i uwagę widzów. Jeżeli będziecie mieli okazję, idźcie na niego koniecznie - to obraz, który nada się zarówno na randkę, jak i wypad ze znajomymi czy nawet samotny seans. Jeszcze ostateczna rekomendacja i pozwolę Wam przenieść się na strony internetowe kina, żebyście mogli dokonać rezerwacji - od czasu Sicario nie widziałem lepszego filmu. Zróbcie sobie przysługę i idźcie do kina, a i twórcy Creed zasługują na Wasze pieniądze.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!