Historia Gamescomu

Kamil Ostrowski
2014/08/09 14:25
4
0

Jeżeli nigdy nie byliście na Gamescomie, to żałujcie. Dla gracza z Polski jest to oczywisty pierwszy kierunek geekowskich pielgrzymek.

Historia Gamescomu

Jest upalny sierpień 2010-go roku, a ja mam dziewiętnaście lat. W starym Fordzie Escorcie, którego przebieg zbliżał się już powoli do trzystu tysięcy kilometrów jedzie ze mną trzech zapalonych geeków. Jeden z nich, to mój przyjaciel, z którym chodzę do klasy - ostatni kumpel, który jeszcze nie "wyrósł z gierek" i nie przerzucił się na chodzenie do klubów i inne tego typu atrakcje. Drugi to znajomy z redakcji maleńkiego serwisiku, do którego w owym czasie pisałem, mając desperacką nadzieję, że jeżeli będę pisał wystarczająco długo, to w końcu pisać się nauczę. Silnik samochodu przy prędkościach powyżej 120km/h zaczynał wyć przeraźliwie, a powietrze wciskało się w każdą szczelinę, dopełniając kakofonii dźwięków. Czternaście godzin podróży minęło nam w mgnieniu oka, nawet pomimo faktu, że wybraliśmy błędny zjazd na obwodnicy Berlina i musieliśmy zawracać, kiedy nazwy przestały się zgadzać z opisem drogi, którą wydrukowaliśmy sobie przed wyjazdem.

Zrobiliśmy dodatkowe 150 kilometrów, straciliśmy dwie godziny i przeżyliśmy udrękę zagubienia się na terenie byłego NRD (wschodnie Niemcy to zupełnie inna bajka niż zachodnie). Dwadzieścia kilometrów przed Kolonią zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, umyliśmy zęby i poszliśmy spać w samochodzie, kładąc nogi na desce rozdzielczej. Rano wzięliśmy prysznic w kabinach dedykowanym TIRowcom, dojedliśmy wczorajsze kanapki i pojechaliśmy do Koelnmesse. Tak właśnie wyglądał nasz wypad na Gamescom. Prysznice na stacjach benzynowych i spanie w samochodzie, bo nawet na pole namiotowe nas nie było stać. Kanapki z promocji w Burger Kingu. Kabanosy, pasztet i paprykarz szczeciński w puszkach z Polski. Najlepszy wyjazd ever.

Możliwe, że zabrzmię nieco kontrowersyjnie, bo w końcu w złym guście jest nie być zupełnym pesymistą, ale nie jest tak źle w tej Polsce. Pod pewnymi względami oczywiście, ale jako gracze jesteśmy w stosunkowo niezłej sytuacji, jeżeli weźmiemy pod uwagę kategorię "targi". Zapomnijcie na chwilę o stosunkowo wysokich cenach, opóźnionych premierach nowych konsol. Pod jednym względem mamy dobrze i ciężko zaprzeczyć - blisko mamy na Gamescom. Dosyć blisko. Wystarczająco blisko, żeby podjąć wyzwanie i przedsięwziąć ekspedycję. Jednocześnie na tyle daleko, żeby dało radę zrobić z tego wycieczkę i przygodę.

Kto był na targach w Kolonii ten wie, jakiego formatu jest to wydarzenie. Setki tysięcy odwiedzających, setki wystawców, dziesiątki perełek do obejrzenia, cosplay, konkursy, tłok, gorąc, stoiska z jedzeniem, kolejki i piękne wspomnienia dla każdego miłośnika wirtualnej rozrywki. Tak w skrócie. Skąd jednak wziął się ten Gamescom? Jak sobie radzi i wypada na tle innych imprez tego typu?

U zarania dziejów nie było właściwego Gamescomu. Żeby być dokładnym, ujmę to inaczej: dzisiejsza impreza nie wzięła się znikąd. Rodzicem dzisiejszych targów jest wydarzenie, zwane swego czasu Games Convention. W latach 2002-2008 największa w naszym regionie impreza poświęcona grom wideo odbywała się w Lipsku, w Saksonii, na terenie byłego NRD. Z punktu widzenia Polaków była to lepsza sytuacja niż teraz, bo od przejścia granicznego w Świecku do terenu Games Convention było nieco ponad 250 kilometrów (z Warszawy to około 730 kilometrów). Dzisiejszy Gamescom odbywa się natomiast w Kolonii, mieście nadreńskim, przy granicy z Holandią i Belgią. Z Warszawy to już ponad 1100 kilometrów, a więc około trzynastogodzinna podróż samochodem. Z własnego doświadczenia wiem, że trzeba do takiej podróży dodać spory margines na przystanki i gubienie się w trasie. Chociaż teraz, kiedy każdy ma GPS w telefonie... Tak czy inaczej, było bliżej. Dużo bliżej, chociaż skromniej.

Games Convention zaczęło od razu z grubej rury. Już w 2002 roku targi, zlokalizowane w Leipziger Masse, odwiedziło osiemdziesiąt tysięcy osób. W kolejnych latach wszystkie liczby nieprzerwanie rosły. 2003 - 92 tysiące. 2004 - 105 tysięcy. 2005 - 134 tysiące. 2006 - 183 tysiące. 2007 - 185 tysięcy. I wreszcie 2008 - 203 tysiące. Pojawiało się też coraz więcej wystawców, dziennikarzy, zwiększała się też powierzchnia wystawowa, aż do 115 tysięcy metrów kwadratowych w ostatnim roku, kiedy targi odbywały się jeszcze w Lipsku.

Ostatecznie jednak, jak wszyscy wiemy, imprezę przeniesiono. Dlaczego? Po pierwsze chodziło o powierzchnię wystawową, której w saksońskim mieście zwyczajnie zaczynało brakować, a po drugie - o możliwości rozwoju w kwestii liczby odwiedzających. Wydawało się, że łatwiej będzie ściągnąć tłumy organizując imprezę w zachodniej, bogatszej części Niemiec, bliższej Francji, Holandii, Belgii i Wielkiej Brytanii. Nie ma się co dziwić - na drogą wycieczkę na targi prędzej pozwoli sobie zamożny mieszkaniec Europy Zachodniej niż Polak czy Czech, którym lokalizacja w Lipsku była na rękę.

Przez jakiś czas Games Convetion dogorywało jeszcze w Lipsku jako Games Convention Online - mniejszy spin-off właściwych targów, poświęcony tylko grom sieciowym i casualowym. Były to czasy, kiedy tej gałęzi branży wróżono kosmicznie wręcz świetlaną przyszłość.

GramTV przedstawia:

Wróćmy jednak do imprezy właściwej. Wraz ze zmianą lokalizacji dokonano także małego rebrandingu. Targi noszą od 2009 roku miano "Gamescom". Zmiana wyglądu logo, identyfikacji wizualnej, a nawet miasta, w której impreza się odbywała, nie wpłynęła negatywnie na odbiór wydarzenia. Już w pierwszym roku po przeprowadzce Gamescom odwiedziło 245 tysięcy gości (a więc znacząco więcej, niż w najlepszym roku w Lipsku), a później było już tylko lepiej, za wyjątkiem 2012, kiedy zanotowano drobny spadek. W ostatnim, 2013 roku, hale Koelnmesse zapełniło aż 340 tysięcy osób (ciekawostka - 22% odwiedzających to kobiety), które poświęciły swój czas przeglądaniu oferty 635 wystawców. To wszystko na 140 tysiącach metrów kwadratowych.

Poza samym Gamescomem, odbywa się także impreza towarzysząca - Game Developers Conference Europe, największa konferencja dla twórców gier wideo na naszym kontynencie. Impreza w Kolonii ściąga zatem nie tylko konsumentów, na miejscu mamy również szansę spotkać naszych ulubionych deweloperów. Znajdziemy tutaj stoiska firm z całego świata, również z Polski. Kolejnym dodatkiem jest miejski, gamescomowy festiwal, podczas którego odbywają się m.in. koncerty na ulicach Kolonii.

Warto też zauważyć, że istnienie takich targów w pewien sposób Niemcy zawdzięczają sprawnie działającym strukturom nieprywatnym. Głównym organizatorem Gamescomu jest, uwaga, szykujcie się na piękne niemieckie słówka, Bundesverband Interaktive Unterhaltungssoftware. To taka instytucja, która zajmuje się promowaniem i rozwojem branży gier wideo u naszego zachodniego sąsiada. Aż chce się rzec: biurokracja potrafi działać. Zajmowanie się największymi targami konsumenckimi, poświęconymi elektronicznej rozrywce, to zajęcie, które angażuje mnóstwo czasu i osób, a dopięcie wszystkiego na ostatni guzik nie jest możliwe bez daleko posuniętej współpracy wielu instytucji. Właśnie dlatego przygotowania do kolejnego Gamescomu zaczynają się zaraz po zakończeniu ostatniego. Zresztą, nie tylko dla organizatorów, ale także wystawców. "System działa tak, że wystawca, który prezentował się w zeszłym roku, ma zarezerwowane swoje miejsce na przyszły rok, które to trzeba potwierdzić do określonego terminu". - pisze mi Tom Putzki, dyrektor komunikacji na Europę Centralną w Wargaming.net, zapytany o sposób w jaki poszczególne firmy otrzymują wybrane miejsce w halach wystawowych. Przyznaje też zresztą, że takie standy to droga zabawa, pochłaniająca mnóstwo twardej gotówki, ale również innych kosztów. Na otarcie łez pozostaje fakt, że na E3 w Los Angeles jest jeszcze drożej. Nie żeby to było jakieś zaskoczenie.

Okej, mamy już obraz tego, jak wygląda Gamescom. Pytanie - jak wypada na tle innych tego typu imprez? W porównaniu do innych, rozproszonych na całym świecie targów? Odpowiedź brzmi świetnie. Można wręcz powiedzieć, że nie ma drugiej takiej imprezy na świecie. No dobra, troszkę przesadziłem. Jest Tokyo Games Show w Japonii, które przyciąga ostatnio prawie 250 tysięcy osób. Swego czasu duże wrażenie robił sukces Asia Game Show w Hongkongu, w Chinach, gdzie w ciągu czterech dni pojawiło się ponad 450 tysięcy ludzi. Nie skłamię jednak, jeżeli powiem, że to Gamescom jest najbliższy nam kulturowo - wszak granie nieco inaczej wygląda na Dalekim Wschodzie (w Chinach na przykład, z powodu wieloletniego embarga, nie gra się prawie w ogóle na konsolach).

A za oceanem? Przecież Amerykanie mają E3, a to stamtąd pochodzą zawsze największe zapowiedzi i najdłuższe relacje. Oczywiście to prawda, ale przeciętny zjadacz chleba nie ma szans dostać się na teren Electronic Entertainment Expo. Pomijam już fakt, że trzeba by polecieć do Los Angeles, ale E3 nie jest targami konsumenckimi - to impreza zamknięta, dla dziennikarzy i przedstawicieli biznesu. W USA odbywa się jeszcze Peeny Arcade Expo, organizowane m.in. przez twórców słynnego komiksu sieciowego, ale w porównaniu z Gamescomem to impreza niewielka, na mniej niż sto tysięcy odwiedzających. Inną sprawą jest, że pojawia się w różnych regionach Stanów Zjednoczonych - jest PAX Prime, od 2010 roku PAX East, a planuje się zorganizowanie także PAX South. A jeszcze inną, że siedemdziesiąt tysięcy, bo tyle w szczycie miał PAX Prime, to dalej ogromna impreza. Żeby tę liczbę dobrze zobrazować - na wielkich finałach Intel Extreme Masters, które odbyły się w katowickim Spodku przewinęło się 73 tysiące osób.

Oczywiście za wielką liczbą odwiedzających idą również problemy - ścisk w halach jest ogromny, a tłum potrafi po trzech dniach być męczący. Jest też oczywiście problem z dostaniem się do praktycznie wszystkich stanowisk - kolejki potrafią ciągnąć się przez godzinę, czasami dwie, a do najpopularniejszych gier i trzy. Pierwsze chwile po otwarciu bramek są kluczowe - zazwyczaj to szaleńczy bieg w stronę upragnionego standu. W 2011 roku miałem nadzieję, że widząc problem, organizatorzy otworzą więcej hal albo znajdą jakieś inne rozwiązanie, ale było tylko gorzej. Gamescom urósł do wielkości, w której ogromny tłum i wielogodzinne kolejki stały się jego nieodłączną częścią - to przymiot wszystkich wielkich imprez, niemniej nie przestaje denerwować. Do tego dochodzą walki o każdą pierdołę, jaką da się tylko wyżebrać od wystawców - smyczki, torby, naklejki - to towary, które zawsze mają branie. A jak rzucą koszulki? Armagedon. Ostrzegałem.

Jeżeli szukacie sposobu na przeżycie wakacyjnej przygody i kochacie gry wideo, to zastanówcie się poważnie czy nie chcecie wybrać się do Kolonii. To fantastyczna impreza, można śmiało powiedzieć, że jedyna w swoim rodzaju. Da się "na przypał", tak jak ja kiedyś, samochodem, ewentualnie pod namiot, ale można też do hotelu, chociaż to już droższa zabawa. Na najbliższy Gamescom bilety zostały już wyprzedane, a zresztą i na planowanie za późno, ale może w 2015 roku?

Komentarze
4
Dared00
Gramowicz
10/08/2014 22:18
Dnia 10.08.2014 o 19:32, Kettger napisał:

Nie ma takiego wyrazu, jak ''gorąc'', redaktorze. ;)

Jest, jest ;) http://sjp.pwn.pl/slownik/2462377/gor%C4%85c

Usunięty
Usunięty
10/08/2014 19:32

Nie ma takiego wyrazu, jak ''gorąc'', redaktorze. ;)

Usunięty
Usunięty
09/08/2014 22:40

Ja natomiast byłem z ojczulkiem (też graczem) w 2007 roku i było rewelacyjnie! Poza tym jako, że mój tata ma legitkę dziennikarską to udało nam się dostać na dzień prasowy. Atmosfery może i nie było takiej jak w pozostałe dwa dni, ale za to mogłem zobaczyć o wiele więcej i pograć w zasadzie każde demo. Generalnie super wspominam ten wyjazd, nie tylko ze względu na gry, ale też... No po prostu fajnie było pojechać tam z tatą.




Trwa Wczytywanie