Choć w branży gier ten rok był wyjątkowo udany, niektórzy producenci i wydawcy nie ustrzegli się wpadek. Największe z nich prezentujemy właśnie tu, byście uniknęli zakupu nieudanego prezentu.

Przez dwa ostatnie dni przedstawiliśmy Wam propozycje świątecznych prezentów, które z całą pewnością wypalą i zagwarantują obdarowanemu wiele godzin świetnej zabawy. W trakcie tego szczególnego czasu w roku nie można przecież cały czas siedzieć przy stole i opychać się makowcem i innymi słodkościami. Wymienione przez nas tytuły zapewnią doskonałą przerwę w katowaniu swojego układu trawiennego kolejnymi łakociami. Jak już wcześniej podkreślaliśmy, w tym roku wskazanie dziesiątki najlepszych prezentów było sprawą niezwykle trudną, ponieważ nie wszystkie gry, które na to zasługiwały, we wspomnianym zestawieniu się znalazły. Ten rok, a zwłaszcza okres przedświąteczny, był wręcz przepełniony grami tak dobrymi, że nie starcza pochwał.
Jak to zwykle jednak bywa, nawet na najśliczniejszej polanie można natrafić na minę. Nieudany gwiazdkowy prezent to coś, czego woleliby uniknąć zarówno ten, kto go wręcza, jak i ten, kto zostaje nim obdarowany. Dlatego też już drugi rok z rzędu zestawiamy tytuły, które od świątecznego drzewka powinny trzymać się na dystans. Część z nich to zwykłe rozczarowania, inne zaś są typową kaszanką, na którą szkoda czasu, wysiłku i nerwów. Czasu, wysiłku i nerwów szkoda też na rozwlekanie wstępu, zatem zapraszamy już na przegląd gier, które naszym zdaniem absolutnie nie nadają się na prezent gwiazdkowy.
Need for Speed: The Run
Zaczynamy chyba od najbardziej kontrowersyjnego tytułu w całym zestawieniu. Need for Speed: The Run jest bowiem kolejną odsłoną wielce szanowanej serii, która na koncie ma miliony sprzedanych egzemplarzy, a jej kolejne odsłony co roku plasują się w czubie najpopularniejszych gier. Tegoroczna część nie jest też wybitną tandetą. Śmiało można nawet stwierdzić, że na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy wydanych zostało wiele dużo gorszych produkcji. Dlaczego zatem Need for Speed: The Run figuruje w tym niechlubnym zestawieniu?
Ponieważ jest to jedno z największych rozczarowań bieżącego roku. Po bardzo dobrym Hot Pursuit i znakomitym Shift 2 fani serii ostrzyli sobie zęby na przedświąteczne wydanie NFS-a. Tymczasem po raz kolejny EA Black Box nie potrafiło stanąć na wysokości zadania i zamiast podkręconych do maksimum wyścigów otrzymaliśmy co najwyżej produkcję średnią. Czy taką grę można polecić na świąteczny prezent?
Child of Eden
Niektórzy powiedzą, że to artyzm, inni stwierdzą, że wreszcie otrzymaliśmy coś innego, coś odstającego od wciąż powtarzanego schematu. Werdykt jest jednak nieprzejednany - Child of Eden trafia na naszą czarną listę. Ponownie dałoby się znaleźć kilka tytułów, które zbierały znacznie gorsze oceny. Produkcja duetu Q Entertainment / Phantagram ma jednak to do siebie, że bardzo trudno jest znaleźć osobę, której tak specyficzna pozycja przypadłaby do gustu. Na prezent lepiej wybrać coś pewniejszego.
Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego odradzamy Child of Eden na świąteczny upominek. Sama rozgrywka jest zwyczajnie średnia, na ekranie króluje symfonia abstrakcji, a całość nie jest wybitnie przemyślana. Największą wadą gry wydanej przez Ubisoft jest jednak to, że po wyjęciu jej spod choinki po sytej wigilijnej kolacji, napisy końcowe da się zobaczyć jeszcze przed wyjściem na pasterkę. Child of Eden ukazało się w wydaniu pudełkowym, co rzuca się na ten tytuł dodatkowym cieniem. Jak stwierdził w swojej recenzji Krzysiek Ogrodnik, gdyby gra ukazała się w dystrybucji cyfrowej, stałaby się hitem Xbox Live i PlayStation Network, a tak pozostaje jedynie niesmak. Takiego tytułu na prezent po prostu polecić nie możemy.
The Cursed Crusade: Krucjata Asasynów
Ta gra od samego początku nie miała szczęścia. Już kilka tygodni przed premierą została skrzywdzona przez firmę Cenega Poland, która na siłę wcisnęła do jej tytułu medialne ostatnio słówko "Asasynów", choć z rzeczonym zakonem ma niewiele wspólnego. Do słynnej serii Ubisoftu produkcja Kylotonn Games też ma się nijak. Rodzimy wydawca chciał w łatwy sposób przykuć uwagę fanów, ale niestety osiągnął efekt odwrotny do zamierzonego, narażając The Cursed Crusade na ośmieszenie.
Abstrahując od niefortunnych posunięć Cenegi musimy podkreślić, że sama rozgrywka w Krucjacie Asasynów nie stoi niestety na wysokim poziomie. System walki, który miał być solą tej produkcji, jest nudny i powtarzalny, co odbiera całą radość z pokonywania kolejnych zastępów przeciwników. Gra niedomaga zresztą praktycznie w każdym aspekcie. Zawodzi sztuczna inteligencja i warstwa techniczna, grafika do najpiękniejszych nie należy, a do tego poziomy nie oferują niezbędnego w tego typu produkcjach urozmaicenia. Na dobicie dodajmy słabiutką polską wersję językową, którą trafnie w swej recenzji podsumowała ekipa DubScore.
Thor: God of Thunder
Gry oparte na filmowej licencji błąkają się z reguły po dolnych rejonach skali ocen. Thor: God of Thunder tę zasadę niestety przypomina i dobitnie ją eksponuje. Po raz kolejny produkcja towarzysząca premierze filmu okazuje się być projektem szytym na kolanie, bez specjalnych ambicji, nie oferującym swym nabywcom doświadczeń, które usprawiedliwiałyby wydanie nań niemałej przecież sumy pieniędzy. Najbardziej boli chyba w tym wszystkim fakt, że gra posiada potencjał, którego twórcy nie potrafili wykorzystać, lub zwyczajnie nie mieli na to czasu. Dobrze przecież wiemy, w jakim tempie powstają tego typu produkcje.
Nie da się nie dostrzec, że twórcy Thor: God of Thunder garściami czerpali z jednego z najlepszych slasherów ostatnich lat, God of War. Mówi się, że jak ściągać, to tylko od najlepszych. Samo powielanie utartych schematów to jednak zdecydowanie za mało, by stworzyć grę dobrą. A gdy dołożyć do tego słabą grafikę, marną opowieść i ogólne niedopracowanie, produkcja Liquid Entertainment spada z jeszcze jednego szczebla, trafiając do grupy tytułów miernych. Nie dajcie się zwieść intrygującemu tematowi nordyckiej mitologii - to zdecydowanie za mało, by Thora postrzegać choćby jako przyzwoity prezent gwiazdkowy.
NCIS
Powoli stajemy się świadkami zawiązywania tradycji, zgodnie z którą rok w rok na rynku ukazuje się gra oparta na licencji znanego, mającego rzesze fanów na całym świecie amerykańskiego serialu. Adaptacja ta stanowi doskonałą przeciwwagę dla swojego telewizyjnego pierwowzoru - jest słabo pomyślana, nijaka i już na wstępie ma niewielką szansę na zdobycie sporej i wiernej widowni. W zeszłym roku tak było z House M.D., w tym roku ofiarą padł popularny serial kryminalistyczny, NCIS.
Jako, że o tej grze wzmiankowaliśmy na naszych łamach tylko raz, przypomnijmy, że zadaniem użytkowników jest rozwiązanie kilku zagadek kryminalnych. Na ekranie można zobaczyć postacie znane fanom serialu produkcji telewizji CBS - są to agenci specjalni Ziva David, Tony DiNozzo, Gibbs i McGee oraz laboranci Abby Sciuto i Ducky Mallard. Dlaczego NCIS znajduje się w kręgu gier, których zakup serdecznie odradzamy? Ponieważ tytuł ten składa się z infantylnych mini-gier, a oprawa audio-wizualna leży i nie daje oznak rychłego wstania. Niestety, bardziej nadawałoby się to na darmową reklamę serialu dla maniaków zabawy w wirtualnej rzeczywistości niż produkt, za który trzeba zapłacić ciężkie pieniądze.

Z przedpremierowych zapowiedzi firmy
Kalypso Media wynikało jednoznacznie, że
Dungeons – pomimo innego tytułu – będzie duchowym spadkobiercą kultowego
Dungeon Keepera, ale rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te obietnice.
Mastermind, który recenzował tę produkcję, był zmuszony wystawić jej skrajnie niską notę 3.5/10, narzekając na ogólne wykonanie, powtarzalność zadań, przestarzałą technologię i wiele innych elementów. Jedyną zaletą, trochę na siłę, są pomysły twórców oraz żarty w przerywnikach filmowych. Prócz tego ciężko znaleźć coś, co by przyciągnęło do monitora na dłużej.
Przy okazji opisywania Dungeons należy wspomnieć również o samodzielnym rozszerzeniu tego produktu. Władca Ciemności, bo tak brzmi jego nazwa, jest zdecydowanie lepszą grą, gdyż autorom udało się wyeliminować większą część błędów trapiących (delikatnie mówiąć) niezbyt udany pierwowzór. W tym przypadku również nie mamy do czynienia z hitem z najwyższej półki (nasza ocena to 6/10), ale możemy go polecić graczom, którzy są w stanie przymknąć oko na wspomnianą już słabą grafikę, a monotonne questy nie zniechęcą ich do dalszej rozgrywki. W zamian otrzymają kilka grywalnych postaci i sporą dawkę humoru.
Twierdza 3
Łukasz "Lucas the Great" Wiśniewski, nasz specjalista od gier strategicznych i nie tylko, który spędził z Twierdzą 3 kilkadziesiąt godzin potrafił wymienić bardzo dużo wad tej produkcji. Sprawiają one, że w ogólnym rozrachunku, najnowsza część kultowej serii nie jest tym, czego oczekiwaliśmy. Sztuczna inteligencja pozostawia wiele do życzenia, mapy są małe, poziom trudności przesadnie wysoki, interfejs po prostu źle skonstruowany, a dodatkowo oprawa wizualna gryzie w oczy.
Logicznym posunięciem Gwiazdora wiedzącego o zamiłowaniu osoby obdarowywanej do serii Twierdza byłby zakup trzeciej części. Dlatego podkreślmy jeszcze raz głośno i wyraźnie: Twierdza 3 to „zła gra, mój panie”. Od najniższej możliwej noty uchronił ją jedynie lektor, w roli którego wystąpił Piotr Fronczewski, duża liczba zadań w kampaniach, udźwiękowienie oraz humor. Te plusy jednak na nic się zdają, gdyż nie można czerpać radości z rozgrywki użerając się ze wspomnianymi wyżej błędami.
FIM Speedway Grand Prix 4
25/100 to z pewnością jedna z najniższych ocen na gram.pl w całej historii. Taką niestety otrzymało FIM Speedway Grand Prix 4, które niewiele różni się od poprzedniczki i powiela jej karygodne błędy. Niedociągnięcia widoczne na każdym kroku powodują, że trudno wytrzymać przed monitorem dłużej niż kilka minut, a o jakiejkolwiek, nawet znikomej, grywalności mowy być nie może. Fani czarnego sportu niestety nie mają innej alternatywy – seria Techlandu ma monopol na rynku – ale liczymy po cichu na to, że inny developer zdecyduje się przygotować grę traktującą o tej jakże emocjonującej dyscyplinie sportowej, w której Polacy odnoszą liczne sukcesy.
Największym problemem FIM Speedway Grand Prix 4 jest to, że sprawia wrażenie napisanej na kolanie – twórcy z premedytacją postanowili zrezygnować z jakichkolwiek betatestów i oddali do dyspozycji graczy tytuł wyjątkowo niedopracowany, żądając za niego kilkadziesiąt złotych. Jeśli już naprawdę będziecie musieli kupić grę o żużlu, to zainwestujcie we wcześniejszą edycję. Choć ona również potrafi napsuć krwi i wymaga anielskiej cierpliwości. Ale jest tańsza.
X-Men: Destiny
Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że w parze z premierą filmu idzie debiut gry wideo. X-Men: Destiny to niestety kolejna nieudana próba stworzenia produkcji na kanwie obrazu kinowego. Z braku laku może spodobać się ona fanom uniwersum, ale zakup mimo to odradzamy, gdyż nie tytuł ten nie trafił jeszcze do żadnej reedycji i kosztuje tyle samo, ile hity z najwyższej półki. W sprzedaży znajduje się mnóstwo lepszych gier w znacznie niższej cenie. Wśród nich także poprzednie części X-Mena (X-Men Origins: Wolverine) przy których można spędzić kilka godzin dobrze się bawiąc.
A co jest nie tak z X-Men: Destiny? Twórcy najwidoczniej wyszli z założenia, że niezależnie od tego, jaką grę zaserwują fanom filmu, to ci i tak kupią ją w ciemno. Na szczęście mamy okazję Was przestrzec przed zakupem nietrafionego prezentu. X-Men: Destiny posiada bardzo słabą grafikę, która być może byłaby określana mianem średniej na poprzedniej generacji sprzętowej, scenariusz pozostawia wiele do życzenia, rozgrywka jest niezwykle liniowa, sztuczna inteligencja kuleje, a dodatkowo walka nie sprawia żadnej frajdy.
Kung Fu Panda 2
Po raz kolejny odradzamy zakup gry bazującej na filmie aminowanym. Tym razem padło na drugą odsłonę przygód Kung Fu Pandy i spółki. Jakość wykonania obrazu kinowego – w moim odczuciu - stoi na wyjątkowo wysokim poziomie (świetna historia, dialogi, humor, oprawa graficzna), ale nie mogę tego samego powiedzieć o tym, co zaserwowało nam THQ. Kung Fu Panda 2 na każdej z platform docelowych prezentuje się mizernie i – jak słusznie zresztą stwierdził Mastermind w swojej recenzji (nota 3.5/10!) - gra jest typowym skokiem na kasę.
Jednym z atutów Kung Fu Panda 2 miało być wsparcie dla sensora Kinect w wersji na konsolę Xbox 360, ale w praktyce okazało się, że twórcy nie byli w stanie wykorzystać potencjału w nim drzemiącego. Efekt? Kinect to tylko zbędny bajer. A wydawać by się mogło, że bajer ów nie będzie zbędny – niszczenie owoców, walka z przeciwnikami i inne elementy znane z filmu mogły świetnie sprawdzić się w grze. Niestety tak nie jest, więc koniec końców Kung Fu Panda 2 będzie jednym z głównych pretendendów do nagrody Gniot 2011 Roku.
Afterfall: Insanity
W niechlubnym gronie gier, których zakup szczególnie odradzamy, znalazła się również wydana przed kilkunastoma dniami debiutancka produkcja rodzimego studia Nicolas Intoxicate. Afterfall: Insanity to trzecioosobowy survival horror, który miał stanowić połączenie klimatu znanego z Dead Space (został nawet okrzyknięty jego klonem jeszcze przed premierą), ze światem Fallouta oraz oferować kilka autorskich rozwiązań. Owszem, twórcy brali przykład z najlepszych (i słusznie), ale niestety efekt ich prac jest daleki od oczekiwanego.
Dubbing, który brzmi wyjątkowo sztucznie, nie pozwala wczuć się w rozgrywkę i utożsamić z głównym bohaterem. Walka jest niezwykle toporna (motion-capture pozostawia wiele do życzenia), a to właśnie na niej skupia się lwia część rozgrywki. Z kolei dużym atutem Afterfall: Insanity jest fabuła, ale w tym przypadku reżyseria leży i kwiczy, więc poznanie opowieści wymaga poświęcenia kilku godzin, podczas których będziemy zmagać się z licznymi niedoróbkami oraz słuchać wspomnianych już, sztucznie brzmiących kwestii wypowiadanych przez poszczególne postacie.