Na zegarku inna godzina niż południe, ale trudno. Tak bywa, gdy nagle przyjdzie do głowy inny temat - no i gdy pisze się na gorąco, a nie na zapas. Dziś będzie o wulgaryzmach w grach. Zresztą nie tylko w grach.
Bywa tak, że człowiek usiądzie, napisze ładny kawałek tekstu, a tu nagle coś trafi go w bok i pchnie na inne tory. Rozgrzebany materiał nie zając, nie ucieknie - za tydzień pewnie będzie jak znalazł. Tymczasem jednak zabierzmy sie za coś cholernie na czasie. Za przekleństwa w grach, czyli coś, co w oznaczeniach wiekowych ma etykietkę "strong language". Pretekstów akurat jest sporo. Pośrednio chociażby niedawna premiera niezbyt grzecznego dziecka People Can Fly, gry Bulletstorm. Świat komiksu żyje nieporozumieniami narosłymi dookoła antologii o Chopinie, wydanej przez awangardową Kulturę Gniewu. No i powód ostatni - felieton Bartosza Janiszewskiego na stronie Newsweeka, który to właśnie przeczytałem.
Na zegarku inna godzina niż południe, ale trudno. Tak bywa, gdy nagle przyjdzie do głowy inny temat - no i gdy pisze się na gorąco, a nie na zapas. Dziś będzie o wulgaryzmach w grach. Zresztą nie tylko w grach.
Bywa tak, że człowiek usiądzie, napisze ładny kawałek tekstu, a tu nagle coś trafi go w bok i pchnie na inne tory. Rozgrzebany materiał nie zając, nie ucieknie - za tydzień pewnie będzie jak znalazł. Tymczasem jednak zabierzmy sie za coś cholernie na czasie. Za przekleństwa w grach, czyli coś, co w oznaczeniach wiekowych ma etykietkę "strong language". Pretekstów akurat jest sporo. Pośrednio chociażby niedawna premiera niezbyt grzecznego dziecka People Can Fly, gry Bulletstorm. Świat komiksu żyje nieporozumieniami narosłymi dookoła antologii o Chopinie, wydanej przez awangardową Kulturę Gniewu. No i powód ostatni - felieton Bartosza Janiszewskiego na stronie Newsweeka, który to właśnie przeczytałem.
Jest coś na rzeczy z tym oskarżeniem o ogólna hipokryzję. Ogólnie rzecz biorąc nie znam osoby, której czasem by się nie wyrwało coś niecenzuralnego. Ba! Znam takie jednostki, które mimo błyskotliwej inteligencji i wszechstronnego wykształcenia cały czas używają sławetnego przecinka na literkę "k"... Dlaczego unikam w tym momencie bezpośredniego użycia owego słowa? Cóż, myślę, że po lekturze tego felietonu będzie to jasne jak słońce. Od razu jednak zaznaczę, że nie zamierzam udawać świętoszka, kląć potrafię i się tego nie wstydzę. Na wszystko jednak są odpowiednie miejsca i momenty...
Przekleństwa są częścią naszego języka - i każdego języka, z tego co dane mi było się zorientować w życiu. Wulgaryzmy zaliczają sie wręcz do słów poznawanych jako jedne z pierwszych przy nauce obcej mowy. Po części to rodzaj niezdrowej ciekawości, po części kwestia samoobrony - lepiej wiedzieć, gdy ktoś nas próbuje obrazić, zamiast głupawo sie uśmiechać. Najważniejsze jednak pozostaje to, iż wszelakie wulgaryzmy to bardzo silne środki wyrazu. Wspomniane wcześniej określenie "strong language" całkiem nieźle to swoją drogą oddaje.
Z silnymi środkami wyrazu jest zaś tak, że ich nadużywanie jest błędem, bo zmniejsza efekt ich wykorzystania. Gdy ktoś rzuca mięchem w ilościach przemysłowych, jego przekleństwa nie robią na nas wrażenia, są integralną częścią każdej wypowiedzi. Za to gdy zaklnie ktoś stroniący od wulgaryzmów, od razu czujemy w kościach, że coś się stało. Nie bez powodu poleciał ten bluzg, myślimy sobie. Zwracamy uwagę. Tak działa klasyczne obsobaczanie kogoś - celnie ciśnięte mięso od razu stawia człowieka na baczność. Dochodzi do tego jeszcze jeden element: pewne zawody związane ze stresem charakteryzują się silną wulgaryzacją używanego języka.
Jeśli w grze widzę żołnierza lub gangstera, który wypowiada się mową piękną i szlachetną, mam wrażenie, że ktoś mnie chce zrobić w konia. Tacy goście nie zwykli się oszczędzać, jeśli idzie o wulgaryzmy. U wojskowych ma to zresztą całkiem sensowne korzenie, o czym swego czasu opowiadał nawet generał Polko. Po prostu silnie nacechowane emocjonalnie słowo jest alarmem, zwróceniem uwagi. Od razu skacze adrenalina, zaczyna się działanie. Jedno, dwa słowa w tym momencie zastępują całe złożone wywody. Wywody, na które być może znajdzie się czas - w ramach wyjaśnienia - już po akcji.
GramTV przedstawia:
Czy bez tych sporadycznych bluzgów mielibyśmy wrażenie, ze oglądamy film wojenny? Wątpię...
Gram w Bulletstorm i widzę Greya, zapitego najemnika opętanego zemstą. Doskonale rozumiem, dlaczego wciąż klnie. Na jego miejscu nie wyrażałbym się na pewno inaczej. Podobnie przy kampanii w Battlefield: Bad Company 2 - wiem czemu żołdacy nie wyrażają się jak kaznodzieje. Ich język pasuje zarówno do okoliczności jak i do rysu postaci. Gdybym napotkał przekleństwa w którejkolwiek grze z serii Konie i Kucyki odczułbym zaś silny dysonans poznawczy. W sumie to gra dla dzieci. Gorzej, iż zbyt często gry ogólnie uznawane są za produkt skierowany do młodego odbiorcy, podobnie zresztą jak i komiksy. Z takiego nieporozumienia wynikły kontrowersje dookoła Chopin: New Romantic, bo jakiś cymbał postanowił antologię stworzoną dla dorosłych rozdawać dzieciom. Do tego doszło nieporozumienie drugie, czyli pogłoska, iż Chopin klnie. A to nie sławny pianista, a współczesny showman, a w zasadzie nie on, a element kryminalny, bo komiks jest o koncercie w kiciu. Może skini i osadzeni nie klną? Wolne żarty...
Na wszystko jest miejsce, czy w ramach urealniania świata przedstawionego, czy też formie parodystycznej. Taki na przykład generał Serrano z gry Bulletstorm to archetyp chamskiego, wulgarnego oficera połączony z kalką dotyczącą sierżantów szkolących rekrutów. Jego język jest już tak przesadzony, że wręcz abstrakcyjny. W jakiś sposób nawet gdy nie klnie, wydaje się, że bluzga... Mniej mięcha lub więcej - jak dla mnie to jedynie kwestia wyważenia silnych środków wyrazu. Gra, w której przeklinanie byłoby sztuką dla sztuki, tylko po to by bulwersować i lansować się na twórców niepokornych, nie przemówi do mnie.
Najbardziej zaś rozwalają mnie klasyczne zarzuty, że dziecko się nasłucha jobów w grze i wypaczy mu to umysł. Po pierwsze jeśli dziecku pozwala się korzystać z produktu dla dorosłych, to jest to problem rodzicielski, wychowawczy - twórcy gry nie mają z tym nic wspólnego. To trochę jakby bić na alarm, że alkohol hamuje wzrost u dzieci, które go nadużywają, więc trzeba koniecznie ukarać producenta gorzały. Porównanie to zresztą nie najlepsze, bo o ile z wódką kontakt w szkole podstawowej zaczyna się późno lub wcale, to przekleństwa na szkolnych korytarzach latają gęsto.
Swoją podstawówkę opuściłem ponad dwie dekady temu, ale z licznych obserwacji wiem, że to się nie zmieniło. Ciesze się zresztą, iż udało mi się od tamtego czasu odchamić, bo posługując się językiem ze szkolnego korytarza miałbym w życiu sporo problemów interpersonalnych. Przypomnę, iż dwie i pół dekady temu (środek mojej edukacji w podstawówce) nie było wulgarnych gier wideo, bo prawie w ogóle gier nie było. Magnetowidy stanowiły luksus i do pełnych przekleństw filmów też dostęp był marny. Ergo: nie tu był problem, o ile w ogóle możemy mówić o jakimś problemie.
Tak więc niechże sobie będą te przekleństwa w grach, byle odpowiednio osadzone. Nie zgrywajmy też świętoszków, bo sami w zdenerwowaniu ciskamy mięsem. A tak w ogóle, to pamiętajmy, iż nawet nestorzy naszej mowy, tacy jak Mikołaj Rej, od wulgaryzmów bynajmniej nie uciekali (o czym zresztą we wspomnianym felietonie przypomina Bartosz Janiszewski). Grunt, żeby nie nadużywać środków wyrazu.
Przeklinam zdecydowanie za dużo, choć ciężko się odzwyczaić.
Gumisiek2
Gramowicz
02/03/2011 23:18
Przeklinam zdecydowanie za dużo, choć ciężko się odzwyczaić.
Vojtas
Gramowicz
02/03/2011 22:40
Nie lubię, gdy kobiety często klną - to je po prostu szpeci i budzi we mnie niesmak. Co innego okolicznościowa "kurwa", a co innego częsta i gęsta. We wszystkim trzeba zachować umiar.A politycy również klną - ot choćby powszechnie szanowany były marszałek Zych, któremu na pustej sali obrad, ale przy włączonym mikrofonie wyrwało się "Co wy mi tu pierdolicie". Marszałek Piłsudski o Polakach: "Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy".