Z pewnością większość z was przynajmniej słyszała o Benie Croshaw (znanym także jako "Yahtzee") czyli autorze serii filmików pt. "Zero Punctuation". Ten dowcipny Australijczyk dość okrutnie rozprawia się w swoich wideorecenzjach z niemalże każdą grą, która trafia na jego warsztat. Czy zatem on sam może pochwalić się jakimś porządnym tytułem na swoim koncie? Okazuje się, że tak - mowa o Trilby: The Art of Theft.
Złodziej z klasą
Jakiego typu postaciami byli głowni bohaterowie skradankowych gier z jakimi mieliście dotychczas styczność? Byli łysolami, zakapturzonymi złodziejaszkami albo po prostu komandosami ze stertą nowoczesnej technologii poupychanej nawet za gumką majtek. W tej galerii z pewnością brakuje jednego szablonu - złodzieja z klasą. Człowieka żyjącego jeszcze w analogowym świecie, w kamizelce, z parasolką i stylowym kapeluszem na głowie. Zwinny, błyskotliwy i posiadający własne zasady. Takim kimś jest właśnie Trilby.

Jest rok 1991. Znudzony okradaniem starych angielskich zamczysk, młody i niezwykle zdolny złodziej postanawia przenieść się do Ameryki, a konkretnie do miasta Chapow. Tam obiera za cel następnego skoku skorumpowanego biznesmena, Dominika Perota, który na co dzień szefuje niezbyt uczciwie działającej korporacji Protocorp. Jednak Trilby'emu nie wystarczają dokumenty firmy i wkrótce postanawia szarpnąć się także na dzieła sztuki zgromadzone przez Parota przez długie lata prania brudnych pieniędzy. Niestety, przez własną pychę i pazerność Trilby wpada w zasadzkę zastawioną, paradoksalnie, przez jego ofiarę. W efekcie otrzymuje on ofertę zadania, której nie ma może odrzucić...
Niczym cień
Trilby nie jest zbyt skomplikowaną grą, jeżeli chodzi o złożoność świata. Jak przystało na skradankę, cała jej konstrukcja opiera się tak naprawdę na natężeniu światła, którego możemy rozróżnić tutaj 3 stopnie: pełna jasność, półmrok i mrok. Poruszanie się po okradanych kompleksach sprowadza się w praktyce do wstrzeliwania się w ten jeden, idealny moment. W tej "złotej chwili", w której zarówno położenie strażników, kamer jak i laserowych czujników będzie pozwalało na niezauważone przemieszczenie się od cienia do cienia. Czyli standard gatunku, jednak jest to standard zrealizowany naprawdę solidnie. Bycie niewidocznym to esencja złodziejskiego fachu, ale Trilby egzekwuję tę zasadę dość umiarkowanie. Gdy zostaniemy zauważeni, to nadal mamy 1 sekundę na ukrycie się w cieniu. Jeżeli tego nie zrobimy, to zostaje nam zmarnowanie jednego z 3 możliwych alarmów albo ogłuszenie strażnika paralizatorem schowanym w parasolu.

Nabyte umiejętności. Dosłownie
Sterowanie w Trilby: The Art of Theft opiera się na zaledwie 3 klawiszach (Z, X i Spacji) i kursorach. Jednak mimo tak skromnego sterowania, Yahtzee'emu udało się zapewnić odbiorcy naprawdę urozmaiconą zabawę, głównie dzięki systemowi kupowania ulepszeń. Trochę to dziwne, że tak doświadczony złodziej jak Trilby musi najpierw zdobyć punkty reputacji, aby móc np. turlać się... Ale co poradzić - taka konwencja. Trzeba jednak przyznać, że jest to system, który pozwala na jedne z najskromniejszych zakupów, jakie można spotkać w grach.
Zazwyczaj pod koniec gry mamy już niemalże wszystkie umiejętności odblokowane, ale tutaj jest zgoła inaczej. Ilość waluty, jaką dysponujemy przy kupowaniu usprawnień (np. lepsze chowanie się w cieniu, podwieszanie się pod sufitem lub wyższe stopnie operowania wytrychem) zależy od tego, jak dobrze przeprowadzimy kolejne skoki. System oceniania gracza w Trilbym w żadnej mierze nie przypomina Beaty Tyszkiewicz z "Tańca z gwiazdami", więc nie liczcie na dziesiątki tylko za ładny ubiór. Nie zdziwcie się zatem, jeżeli za pierwszym razem uda wam się kupić jedynie 4-5 upgrade'ów. Wszystkie ulepszenia są zarezerwowane dla najlepszych - gracz musi zatem dowieść, że jest na tyle dobry, że zasługuje na każdy z nich.
Zielony, czy czerwony kabelek?
Nieodłącznym elementem kradzieży w Trilbym są minigierki. Tych mamy kilka rodzajów: otwieranie zamków (czyli przesunięcie wytrychu w odpowiednie miejsce i wciśnięcie go we wnękę) oraz sejfu (blokowanie obracających się tarcz zamka). Trzecia to przecinanie przewodów w skrzynkach sterujących instalacją elektroniczną. Te ostatnio trudno tak naprawdę uznać za minigierkę, bowiem polega ona w 100% na szczęściu, a nie zręczności gracza czy strategicznych umiejętnościach. Zgodnie z kanwą filmów akcji, mamy do przecięcia dwa lub trzy kabelki. Jeżeli przetniemy zły, tracimy z licznika jeden alarm. Być może zamysłem Yahtzee'ego było to, aby gracz tak naprawdę nie korzystał z tego ułatwienia i próbował przechodzić etapy trudniejszą drogą i nie zdawał się na ułatwienia? Najprawdopodobniej tak.

Mapy w Trilbym zostały zaprojektowane naprawdę z głową. Mało tego, kolejne budynki, do jakich przyjdzie nam się włamywać, nie mają konstrukcji tunelowej. Gracz ma zazwyczaj do wyboru ok. 2-3 różnych ścieżek, jakimi może dokonać kradzieży. Można tutaj nawet pokusić się o stwierdzenie, że Trilby to miniaturka sandboksówki - swoboda działania jest naprawdę spora, jak na grę tego typu.
Sztuka kradzieży
Trilby to dopracowana skradanka, która na dodatek może pochwalić się ciekawą i intrygującą fabułą. Chociaż Yahtzee przygotował jedynie 7 etapów, to system ulepszeń pozwala na przechodzenie ich na kilka różnych sposobów. Oczywiście o ile uda wam się przebrnąć przez nią chociaż raz, bowiem stopień trudności kolejnych "skoków" rośnie dość szybko. Przyszykujcie się więc na wielokrotne powtarzanie map i to bez żadnych checkpointów. Podsumowując, Trilby to po prostu świetna gra, która nie tylko zapewnia rozrywkę, ale również zgodnie ze swoim podtytułem pokazuje artyzm złodziejskiego fachu, a przynajmniej tego artyzmu wymaga od gracza.
Trilby: The Art of Theft
Wymagania: Spokojnie ruszy
Czy pójdzie na netbooku: Zbyt mała rozdzielczość ekranu
Cena: darmowa
Czas na przejście: 4-5 godzin