Już na samym początku pragniemy przestrzec wszystkich czytelników: PONIŻSZY TEKST ZAWIERA SPOILERY związane z fabułą gry. Nie dało się jednak tego uniknąć w tekście, którego zadaniem było pokazanie wam kilku różnych rzeczy. Po pierwsze bowiem, krótkich charakterystyk dwóch zupełnie różnych drużyn, w których składach nie powtarza się ani razu ta sama osoba. Jest to najlepszy dowód na to, że każdą sytuację i walkę da się rozwiązać stosując wyłącznie odpowiednią taktykę, zależną całkowicie od preferencji grającego. Po drugie zaś, będziecie mogli przyjrzeć się tej samej sytuacji z dwu różnych perspektyw i zobaczyć, w jaki sposób dokonywane podczas rozgrywki wybory wpływają na zakończenie poszczególnych zadań. Przykładową sytuacją jest jeden z głównych wątków fabularnych, związanych ze zwerbowaniem do naszej armii dumnych dalijskich elfów. Z jednej strony do zadania przystąpi ich krajan, pełen rasowych uprzedzeń Amirathal, z drugiej otwarta na świat, pochodząca z dumnej krasnoludzkiej szlachty Yoan.

Zapraszamy do lektury, przy czym ponownie przypominamy, iż począwszy od czwartej strony, tekst ten zawiera spoilery związane z fabułą gry.
Lucas o swojej drużynie

Zacznijmy od tego, że główny bohater jest nacjonalistą – dalijskim elfem źle znoszącym ludzi. Nie mówimy tu o poziomie obsesji, ale rzadko odpuszczam sobie opcje dialogowe w stylu: „Masz jakiś problem z tym, że jestem elfem?”. Ludzie z punktu widzenia Amirathala to zło konieczne, które łatwo można poświęcić i raczej nie staje się w ich obronie. Jako, że zdecydowałem się na łotrzyka, gram nim jako totalnym oportunistą. Tak więc cały ów nacjonalizm może czasem zejść na drugi plan, o ile Amirathal uzna, że to mu się opłaci. Przejawy altruizmu pojawiają się jedynie względem innych elfów, zwłaszcza dalijczyków, ze szczególnym naciskiem na własny klan. Z ogólnego nastawienia do świata wynika też skład drużyny – ale o tym stopniowo, przy okazji prezentacji postaci. 
Amirathal nie jest siłą bojową drużyny, a jej mózgiem i wsparciem. Mówiąc krótko: wydając punkty na ślusarkę, ukrywanie się, tworzenie trucizn, sztukę przetrwanie... nie zostało mi ich wystarczająco, by rozwinąć możliwości bojowe. Za to skutecznie ciska butelkami z trucizną, gdy tylko zrobi się gdzieś większe skupisko wrogów. Atakuje też z ukrycia – łukiem lub dwoma sztyletami. Najbliższym przyjacielem Amirathala jest mabari. Z całej drużyny tylko on jest w pełni godzien zaufania. Na dodatek trzeba zauważyć, iż bohater kocha dziką przyrodę, szanuje zwierzęta, więc chyba nie dziwi przyjaźń z psem. Mabari dostał imię Duncan – kiedyś Szary Strażnik poprowadził elfa niczym na smyczy, więc po jego śmierci role zostały symbolicznie odwrócone...
Morrigan trudno postrzegać jako człowieka. Nawet jeśli urodziła się w ludzkiej rodzinie (a tego nie wiemy na pewno) jest przede wszystkim córką Flemeth, Wiedźmy z Głuszy – czyli prastarego bytu trudnego do zdefiniowania. Wychowała się bez żadnych człowieczych naleciałości, na łonie przyrody. Taka przynajmniej jest linia obrony Amirathala, zauroczonego jej dziką naturą - eh, ciężkie życie małego elfiego nacjonalisty... Rola Morrigan w walce to przede wszystkim eliminowanie najgroźniejszych przeciwników - Klątwa Podatności oraz powtarzana seria Uścisk Zimy, Wyssanie Życia i Błyskawica. Gdy wróg gromadzi się blisko, do akcji wkracza Stożek Zimna, by chłopcy mogli pokroić mrożonkę. Jej działania są kluczowym elementem taktyki drużynowej, jak widać. Dlatego nosi pas obniżający wrogość – po jej wyłączeniu z walki może być krucho.
Rolę tanka w drużynie pełni Sten – choć walcząc bronią dwuręczną nie jest do tego celu idealnym kandydatem. Ma najcięższy pancerz (elfiej roboty swoją drogą), co sprawia, że wrogowie traktują qunari poważnie i koncentrują się na nim. Jeśli są niezdecydowani, zawsze można ich wydrwić. W efekcie Sten jest głównym konsumentem mikstur leczniczych. Razem z mabari tworzą solidną pierwszą linie – wrogowie nie traktują psa wystarczająco poważnie, więc Duncan walcząc obok Stena ma niemal całkowicie wolną łapę.
Myszasty o swojej drużynie

Po kilku chwilach chwały na orzammarskiej arenie i otrzymaniu zaszczytnego tytułu z rąk ojca, Yoan padła ofiarą spisku, w wyniku którego – w dość dramatycznych okolicznościach – musiała opuścić rodzinny thaig. Uszanujmy w tym miejscu jej prawo do prywatności i nie pytajmy o szczegóły. Tak, czy inaczej, jedyną osobą, która dała jej szansę na rozpoczęcie nowego życia był Duncan, przywódca Szarych Strażników w Fereldenie. Żyjąca przez całe lata pod kloszem, zamknięta w podziemnej twierdzy i ciekawa świata dziewczyna poczuła, że oto otwiera się przed nią niezwykła szansa. Szansa na spotkanie i poznanie Nowego – świata powierzchniowców i ich samych, poznania egzotycznych kultur, zwyczajów, lęków i namiętności. Pełna wiary w swe umiejętności i urok osobisty, wyruszyła na spotkanie przygody.

Należąc do szlacheckiego klanu, który wsławił się podczas obrony krasnoludzkiej stolicy przed Plagą, nie miała zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o wybór swej ścieżki życiowej. Od pokoleń wszyscy przedstawiciele jej rodu szkoleni byli na wojowników; obrońców tego, co pozostało z potężnego niegdyś podziemnego imperium. Dlatego już jako dziecko oswajała się z bronią, a ciężki pancerz i solidna tarcza były przez lata jej najlepszymi przyjaciółmi. W drużynie pełni ona przede wszystkim rolę tanka, gdyż dzięki dużej żywotności oraz sile, pozwalającej używać najcięższych pancerzy, jest w stanie przez długi czas odpierać ataki wroga, jednocześnie chroniąc pozostających na tyłach przyjaciół. Od samego początku polubiła też Alistaira, byłego Templariusza, a obecnie jedynego w królestwie – poza nią oczywiście – Szarego Strażnika, który przetrwał pogrom pod Ostagarem. Razem tworzą podczas walki barierę nie do przejścia. Ostatni Szary Strażnik i krasnoludzka ex-księżniczka; dwoje outsiderów, stojących ramię w ramię i broniących swych współtowarzyszy.

Jak więc widać trzonem ekipy są dwa tanki – co prawda sprawia to, że niektóre walki trwają nieco dłużej, jednak w zasadzie 99% z nich kończy się bez jakichkolwiek poważnych ran. Sama Yoan jedynie raz odniosła ranę, a i to nie podczas walki, a w trakcie wizyty w pewnym nawiedzonym, dziwnym miejscu. Ekipę uzupełnia klasyczna druga linia, w skład której wchodzą Liliana i Wynne. Rudzielec, to przede wszystkim wsparcie antypułapkowe drużyny, co już kilkukrotnie uratowało tyłki ekipy przed solidnym przysmażeniem w różnorodnych podziemnych salach. Poza tym, po wstępnym szkoleniu, ta była kapłanka zaczyna zmieniać się w całkiem sprawną łuczniczkę, wspomagająca dzielnie pierwszą linię zawodowych tarczowników. Początkowo rozważałem opcję uczynienia z niej przemykającego w cieniu zabójcy, jednak szybko zorientowałem się, że z łukiem radzi sobie znacznie lepiej, niż ze sztyletami, a zbyt duży tłok w pierwszym szeregu bardziej przeszkadza, niż pomaga.

Największym dylematem był wybór wsparcia czarodziejskiego. Z jednej strony Morrigan, to istny karabin maszynowy, z drugiej jednak... Cóż, nie dość, że babsko obraziło Pucka, naszego ukochanego obozowego psa, to na dodatek jej ciągłe kłótnie z Alistairem doprowadzały Yoan do obłędu. Po spotkaniu z Wynne wszystko stało się jasne – to czego potrzebuje ta drużyna, to tony leczenia, wspomagania i stoicki spokój starszej pani. Babcia Wynne okazała się wręcz idealnym nabytkiem do drużyny, której podstawę stanowią dwa tanki. Ich klasowe zdolności sprawiają, że raczej nikt nie myśli o atakowaniu drugiej linii, a rozłożenie obciążenia na dwie osoby wspomagane mocnym leczeniem, pozwala im wytrwać na posterunku do końca każdej walki.

Lucas the Great: Z punktu widzenia mojej postaci dotarcie do Lasu Breciliańskiego było zadaniem priorytetowym. Jeśli Amirathal ma szukać gdzieś pomocy w walce z Plagą, zacznie od swojej rasy. Od początku było jasne, ze Zathrian coś kręci, ale pomoc dalijskiemu klanowi to rzecz kluczowa. Jeśli wilkołaki atakują i zarażają elfy, trzeba coś z tym zrobić. Koniecznie.
Myszasty: Po opuszczeniu Wieży, Yoan miała nie lada dylemat: posłuchać Alistaira i biec do Redcliff, ryzykować pojawienie się w Orzammar, czy może spróbować poszukać dalisjkich nomadów w pradawnych lasach Brecilian. Zwyciężyła typowa krasnoludka ciekawość; tak zwaną kulturę ludzi już zdążyła poznać, wizytę w domu chciała odwlec jak najbardziej się da, zaś chęć poznania elfich oportunistów chodziła za nią już od kilku dni. Decyzja została więc podjęta: ruszamy do Lasu Breciliańskiego.

Lucas the Great: Wilkołaki okazały się być inteligentniejsze niż ustawa przewiduje, ale walki z nimi nie były zaporowo trudne. Drużyna uratowała myśliwego (krojąc go z kilku rzeczy przy okazji), po czym okazało się, ze niektóre wilkołaki... mówią. Próby dowiedzenia się czegokolwiek spełzły jednak na niczym.
Myszasty: Na miejscu niespodzianka: elfy (początkowo dość szorstkie w obejściu) są atakowane przez wilkołaki i systematycznie przezeń zarażane. To jednak potencjalni sprzymierzeńcy, więc postanawiamy im pomóc.Trudno pojąc, czemu szpiczastouche tak bardzo boją się tych futrzaków. Drużyna bez najmniejszych problemów radzi sobie nawet z całkiem sporymi watahami, opierając obronę na licznych tu wąskich przesmykach i mostkach. Swoją drogą to ciekawe, że te pokryte sierścią góry mięśni nie potrafią przeskoczyć nad wąskim strumieniem i zaatakować od tyłu. Musi, kompleks jakiś mają z dzieciństwa.

Lucas the Great: Twardszym od wilkołaków przeciwnikiem okazały się sylwany. Chodzące drzewa. Na szczęście mabari świetnie je wyciągał pojedynczo (jak nic – obsikując!) i drużyna dotarła do gadającego dębu. Przywitał Amirathala ciepło, więc postanowiłem mu pomóc. Złodziej żołędzia zostanie znaleziony! Zwłaszcza, że stary pniak być może umożliwi ekipie przejście przez barierę leśną, uniemożliwiającą złożenie wilkołakom wizyty towarzyskiej.
Myszasty: Hohoho! Tego jeszcze nie było. Yoan aż zapiszczała z radości, widząc te wszystkie dziwa i cuda. Najpierw zaatakowały drużynę... drzewa. Tak! Drzewa! Kiedy szliśmy spacerkiem, podziwiając okolicę, jedno z drzew ruszyło z miejsca i rzuciło się na biednego Alistaira. Wynne nauczyła się w międzyczasie sztuczki z zamrażaniem, więc przystopowała szybko kupę wściekłej kory, po czym wkroczyła do akcji pierwsza linia. Na plasterki! To jednak nic. Chwilę potem jedno z drzew do nas zagadało. Do tego mówiło wierszem! Było nad wyraz uprzejme i chciało odzyskać jakiś żołądź, więc postanowiliśmy mu pomóc.

Lucas the Great: Na niewielkiej polance nagle zmaterializował się szalony człowiek. Chciał grać w pytania, Morrigan ostrzegła, że wyczuwa potężną magię. Amirathal nie lubi tracić czasu na kretynów, magicznych czy nie. Gadka skończyła się szybko, mój bohater wyciągnął żołędzia z pniaka mieszkalnego szalonego starucha, na co ten zareagował agresywnie. Mocny był, ale zszedł. Jednego człowieka plugawiącego lasy mniej.
Myszasty: Orzech, czy jak się tam nazywa to nasionko, miał w swym posiadaniu kolejny miły, choć dziwaczny człowieczyna. Spotkaliśmy go kawałek dalej, kiedy spał w swoim wydrążonym w środku, starym pniu. Zachowywał się dziwacznie, więc staraliśmy się go ugłaskać. Yoan pamiętała, że podobnie zachowywali się niekiedy przed walką słynni berserkerzy i doskonale znała ich możliwości podczas szału. Po serii głupkowatych pytań i odpowiedzi (dziadunio przypominał czasami niektórych orzammarskich polityków) wręczyliśmy mu jakaś starą, zbutwiałą książkę, a on w zamian oddał nam żołędzia. Liściasty poeta w nagrodę otworzył nam drogę do jakichś podejrzanych ruin.

Lucas the Great: Pomińmy ganianie po ruinach, stare sekrety I jeszcze starsze kości bijące moją drużynę po łbach. Wreszcie okrężną drogą dotarłem do legowiska wilkołaków. Trochę ich poszło pod nóż i wreszcie zaczęły gadać do rzeczy. Ich szefowa z włosami przyklejonymi do piersi ma zamiar negocjować z Zathrianem. Po długiej rozmowie Amirtahal skłonił elfa do tego.
Myszasty: Mamy ich! Albo oni nas, ponieważ przewaga liczebna jest zdecydowanie po stronie wilkołaków. Po drodze naklepaliśmy jeszcze kilku umrzykom, których swędziały najwyraźniej kości i dotarliśmy do głównego leża futrzastych. Powitała nas tam jakaś półnaga driada – Alistairowi wpadła chyba w oko, bo przytrzasnął sobie język zasłoną hełmu, co zapobiegło kolejnej fali złośliwych docinków i komentarzy. Dobrze, bo dyplomata z niego beznadziejny. Opowiedziała nam nieco o samej klątwie i szefie dalijczyków. Tu wcale nie jest lepiej niż w Orzammarze; albo wszyscy kłamią, albo przynajmniej nie mówią całej prawdy. Będziemy jednak na razie grzeczni, szlacheckie pochodzenie zobowiązuje.

Lucas the Great: Z początku wszystko szło jak z płatka. Amirathal naprowadzał Panią Lasu i Zathriana na sedno tematu, nie pozwalał na zbytnie osobiste wycieczki dyskutantom. Jednak z boku cały czas stał wilkołak Szybkonóg, który mimo wcześniejszego dwukrotnego oklepu, cały czas warczał i chciał się bić. Uznałem, ze Amirathal w pewnym momencie ma już dość tych nazbyt ludzkich wilkołaków. Mogą zginąć, jak na przyszłe wojsko okazują się zbyt niesubordynowani.
Myszasty: Skoczyliśmy w te pędy po Zathriana i wykorzystując oratorskie sztuczki Yoan, namówiliśmy go szybko na rozmowę z driadą. Choć początkowo znów kręcił, po chwili przyznał się do odpowiedzialności za wilkołaczą klątwę. Yoan próbowała namówić go do pogodzenia się z przemienionymi ludźmi i zdjęcia uroku, jednak dalijczyk dawał skuteczny odpór naszym sugestiom, wciąż upierając się, że krzywda, której doświadczył kilkaset lat temu jest niewybaczalna. Chwilę potem, mimo naszych dyplomatycznych wysiłków i pozbawiony wparcia naszej drużyny, postanowił desperacko zaatakować wilkołaki. Driada była jednak na to przygotowana, zabezpieczając magicznymi kokonami swych pobratymców. Zathrian wyładował swa złość na naszej ekipie.

Lucas the Great: Walka po przerwie scenariuszowej zawsze zaczyna się w sposób nieprzyjemny. Drużyna stoi w kupie, a wróg znajduje się dookoła. Trudno. Należało się spodziewać, ze Zatharian skoncentruje się na Chorym Kle, więc Morrigan po zejściu z drogi kilku wilkołakom zafundowała bestii Klątwę Podatnosci. Amirathal przemknął w bok i ustawił się z łukiem.
Myszasty: Choć drużyna była początkowo na mało sprzyjającej walce pozycji, szybko przegrupowaliśmy się do jednego z bocznych korytarzy. Przyzwane przez elfa wielkie Sylwany musiały podchodzić do nas pojedynczo, dodatkowo blokując z tyłu dwie istoty z zaświatów. Mur z tarcz zatrzymał szybko ofensywę, płonące strzały rudzielca siały zniszczenie, a nasza emerytowana lekarka dbała o kondycję pierwszej linii. Po uporaniu się obstawą szybko wskoczyliśmy do głównej sali, gdzie uziemiony uderzeniami tarcz i co chwila ogłuszany Zathrian okazał się wyjątkowo łatwym przeciwnikiem.

Lucas the Great: Wilkołaki skutecznie przewracały Stena, z Duncanem szło im trudniej. Qunari musiał odbić pierwszą flaszkę dość szybko. Podenerwował potem wilkołaki, więc zebrały się licznie w miejscu idealnym do użycia Stożka Zimna. Na polu bitwy zrobiło się spokojniej. Morrigan powróciła do krzywdzenia wespół z Zathrianem i Amirathalem Chorego Kła, co jakiś czas studząc nadpobudliwe wilkołaki. Sytuacja opanowana. Elfy w sojuszu z kilkusetletnim Zathrianem na czele.
Myszasty: Pokonany, lecz nie zabity, ponownie przystąpił do negocjacji. Najwyraźniej kilka uderzeń w głowę odblokowało mu zafiksowany wcześniej na słowie „zemsta” mózg. Yoan po raz kolejny, prosząc, błagając i odwołując się do jego uczuć, spróbowała przekonać go do zdjęcia klątwy. I udało się! Dyplomacja po raz kolejny okazała się najlepszym rozwiązaniem. Okazało się jednak, że dokonanie tego wiązać się będzie ze śmiercią obojga odwiecznych wrogów. Po kilku chwilach rytuał dokonał się, a wilkołaki ponownie stały się ludźmi – kto wie, może w przyszłości okażą się również silnymi sprzymierzeńcami? Natomiast dalijczycy, teraz pod opieką nowej, bardziej otwartej Przewodniczki, obiecali wywiązać się z dawnych zobowiązań wobec Szarej Straży. Czy mogliśmy osiągnąć więcej? Wątpię...
