Prezentujemy gry z serii $upercena - Polskie premiery

gram.pl
2008/09/19 19:30

Texas Holdem

Texas HoldemPrezentujemy gry z serii $upercena - Polskie premiery

Karty na stół Texas Holdem to propozycja dla tych wszystkich, którzy nie mają odwagi albo czasu, by wybrać się do kasyna, a chcieliby zakosztować odrobiny hazardu. Założenia gry są proste. Gramy o wirtualne pieniądze z wirtualnymi pokerzystami przy wirtualnym stole. Jedyną stratą, na którą jesteśmy narażeni, jest strata kilku zer na fikcyjnym dolarowym koncie. Ale wówczas nic nie stoi na przeszkodzie, aby zabawę rozpocząć jeszcze raz. Nawet więcej! Można zagrać po raz kolejny, zupełnie zmieniając zasady. Texas Holdem to bowiem w gruncie rzeczy zestaw pięciu różniących się od siebie rodzajów pokera.

Zanim jednak przystąpimy do zabawy, możemy ustalić ilość przeciwników (od dwóch do sześciu), poziom stawki oraz zadecydować o puli pieniędzy, jaką będzie dysponował bank. Do tego dochodzą ustawienia odnoszące się do dźwięku i muzyki oraz możliwość wyświetlenia reguł dotyczących każdej z zawartych w programie gier.

Najważniejszy jest oczywiście tytułowy Texas Holdem. Jest to odmiana pokera, którą rozpoczyna się z dwiema kartami. Po pierwszej rundzie licytacji na stół trafia tzw. flop (a więc karty dostępne dla wszystkich graczy) w ilości trzech kart. Po kolejnej rundzie podbijania stawki zostaje odkryta czwarta karta na stole (tzw. turn). Po jeszcze następnej odsłania się piątą (tzw. river). Wygrywa ten z graczy, który będzie miał najsilniejszą pokerową kombinację w pięciu kartach (dwóch z ręki i trzech ze stołu).

Raz Razz, raz Omaha Express Drugą odmianą gry jest Razz. Polega on na tym, że każdy z graczy otrzymuje po trzy karty, w tym jedną odkrytą. W czasie kolejnych rund, w których gracze standardowo przebijają, czekają lub pasują, do każdej ręki dokładane są kolejne odkryte karty. Na końcu wszyscy pozostali przy stole odkrywają swoje karty. Wygrywa ten z najlepszym układem pięciu kart, z tym, że w Razz nie bierze się pod uwagę stritów i kolorów, a as jest najsłabszą kartą w grze.

Trzecim rodzajem pokera jest Omaha Express. W tym wydaniu każdy z grających otrzymuje po cztery zakryte karty. Po kolejnych turach licytacji na stole ląduje trzykartowy flop, do którego dostęp mają wszyscy gracze. Potem rozgrywka przebiega już standardowo. Kolejno na stół zostają wyłożone turn i river (dwie następne karty). Wygrywa ten z graczy, który ma najsilniejszy układ.

Kolejnym rodzajem pokera jest chyba najbardziej popularny 5-kartowy dobierany. Każdy z grających otrzymuje po pięć zakrytych kart. Po rundzie licytacji następuje runda wymiany. Każdy z graczy może wymienić od 0 do 5 kart. Następnie następuje finalna runda licytacji. Kiedy dojdzie do końca, a ostateczna stawka zostanie ustalona, pozostali w grze zawodnicy wykładają na stół swoje karty. Wygrywa ten z najmocniejszą ręką. Ostatnią z zawartych w Texas Holdem odmian pokera jest 7-kartowy otwarty. To dość swobodna modyfikacja 5-kartowego dobieranego, w którym grający dostają najpierw po trzy karty – jedną odkrytą i dwie zakryte. Po turach licytacji i podbijania stawki dokłada się każdemu z zawodników kolejne odkryte karty – do momentu, aż każdy zgromadzi łącznie siedem. Finalnie zwycięzcą okazuje się ten, który ma największą siłę w pięciu dowolnych kartach.

Wirtualny stolik Poza regułami odnoszącymi się do poszczególnych gier, których poznanie wymaga czasu, Texas Holdem został pomyślany w ten sposób, aby jak najprościej się go obsługiwało. Większość czynności została zautomatyzowana. Nie ma potrzeby rozdawania kart, licytowania za wirtualnych graczy, bowiem zajmuje się tym komputer. Ingerencja gracza sprowadza się do dysponowania własnymi kartami w odpowiednich momentach. Przy pomocy kursora myszy wydaje się wówczas komendy dotyczące podbicia bądź przyjęcia stawki, gry za wszystko lub poddania się. Co ciekawe, kiedy spasujemy, gra przebiega dalej, do chwili, gdy komputer wyłoni zwycięzcę.

Całość Texas Holdem została spolszczona. Dotyczy to zarówno interfejsu gry, jak i wszelkich komend i wypowiedzi graczy, które padają w czasie zabawy. Dzięki temu niekiedy nie trzeba nawet zbyt często patrzeć na ekran, bo komputer sam informuje o przebiegu i rozwoju sytuacji. Truck Rumble: Totalna Demolka

Moja być duża – twoja być placek! W Stanach Zjednoczonych Ameryki ludzie wymyślają sobie najdziwniejsze rozrywki. Wyścigi Monster Trucków, zwanych gdzieniegdzie Bigfootami, nie są zapewne nawet w pierwszej dziesiątce jankeskich dziwactw (wszelkich konfederatów tudzież członków dżentelmeńskiego klubu Ku Klux Klan za powyższe określenie kornie przepraszamy, nie trza nam płonących krzyży przed redakcją). Tym niemniej trzeba mieć co nieco nie tak pod sufitem, żeby do zwykłego pick-upa dokręcić koła od traktora. Skoro jednak ktoś wpadł na ten rewelacyjny skądinąd pomysł, ktoś inny wpadł na pomysł, jak zarobić, tworząc ligę wyścigów tych potworów, a ktoś jeszcze inny postanowił zdobyć trochę grosiwa, przenosząc kuriozalne półciężarówki na ekrany monitorów. I w ten sposób w roku pańskim 2001 światło dzienne ujrzała gierka Monster Truck Rumble: Totalna Demolka.

Mamy w tej grze do czynienia z kolejnymi wyścigami, ale nie tylko. Jak zapewne większość szanownych Czytelników wie, w Stanach tryumfy święcą zawody Monster Trucków w rozjeżdżaniu na miazgę innych samochodów – już nie takich „monster”. Cóż, jako że bogaci Amerykanie nie zaznali uroków socjalizmu, to im się od tego dobrobytu w głowach poprzewracało. U nas takie graty jeździłyby jeszcze latami. Niemniej jednak wirtualnie i my możemy sobie pozwolić w tej grze na trochę tytułowej demolki, ponieważ jedną z dostępnych konkurencji jest rywalizacja o to, kto w określonym czasie przerobi większą ilość biednych "osobówek" na blaszane naleśniki. Dzięki Bogu, nie mają te nieszczęsne autka kierowców, gdyż wtedy zamiast nazywać tę grę Demolką, trzeba by raczej użyć określenia holocaust. Sama zaś konkurencja zwie się bezpretensjonalnie "Rozwałką".

Pozostałe konkurencje już nie są tak oryginalne. Są to różne formy wyścigów (poza "Przejażdżką", która służy do zapoznania się z okolicami, po których będziemy szaleć naszym "autkiem", i nie wiąże się z żadnymi specjalnymi trudnościami). Kolejne zadanie to tak zwane "Przełaje". Tu już następuje koniec dowolności. Ścigamy się z grupą innych pretendentów do tytułu mistrza po wyznaczonej przy pomocy punktów kontrolnych trasie. Punkty te wyznaczają bramki. Nietrafienie w którąś z nich ma przykre konsekwencje dla naszego miejsca w tabeli. Co więcej, nie wolno zmieniać kolejności odwiedzanych punktów. Zupełnie nie wiadomo dlaczego. Ostatnia konkurencja to "Megastłuczka" (ciekawe, że w naszych zinformatyzowanych czasach wszystko musi być mega. Przecież to znaczy milion. Milion stłuczek w gierce? Niewykonalne!). Podczas "Miliona stłuczek" ścigamy się już po torze z przeszkodami. Trzeba więc nieco wysilić refleks, jako że nasze pojazdy nie są najbardziej sterownymi wehikułami wszech czasów, a jazda z dużą prędkością po piachu na pewno do najbezpieczniejszych nie należy.

"Wystrój wnętrz" i kierowanie "potworem" Sterowanie w Monster Truck Rumble: Totalna Demolka nie jest problemem. Ostatecznie nie mamy tu zbyt wielu niezbędnych opcji. Zarówno przy użyciu klawiatury, kierownicy, jak i pada nie nastręcza żadnych trudności. Dostępny jest również mocno ograniczony tryb multiplayer, jednakowoż sprowadza się on li tylko do podzielonego ekranu, na którym rywalizować mogą dwaj Gracze lub Graczki, ewentualnie para mieszana.

Grafika natomiast stanowczo nie jest atutem tej gry. Nie żeby to przeszkadzało w rozgrywce, ale jest mocno siermiężna. Odnosi się wrażenie, że pomysł, aby wszystkie konkurencje odbywały się na terenach pustynnych, zrodził się z chęci zmniejszenia kosztów opłacenia osób odpowiedzialnych za wizualny aspekt Monster Truck Rumble: Totalna Demolka. A może to tylko dbałość o wirtualne środowisko naturalne. Ostatecznie na pustyni nie porozjeżdżamy tyle trawy, drzew, krzewów, rowerzystów i innej fauny, jak mogłoby to mieć miejsce w jakimś miłym amerykańskim miasteczku czy innej wioseczce.

Dla amatorów wirtualnego kierowania pojazdami Monster Truck Rumble: Totalna Demolka może mieć swój urok. Ostatecznie nie co dzień siada się za kierownicą takiego skrzyżowania taksówki z buldożerem. Jeśli weźmie się pod uwagę wiek gry i, a właściwie zwłaszcza, jej cenę – to jest to naprawdę ciekawa propozycja. Ale naprawdę trzeba lubić ten sport. Jako środek na stres stanowczo jednak zdaje egzamin.

Stunt Spectacular

Trening i na pokaz! Super Stunt Spectacular to gra należąca do tego samego gatunku, co popularna seria Techlandu Trackmania czy leciwy już Stunts ze stajni Distinctive Software. Na czas zabawy stajemy się kaskaderem, którego kariera właśnie się rozpoczyna. Z poziomu menu uzyskujemy dostęp do nieograniczonych sesji treningowych, wyścigów turniejowych (tzw. pokazów), sklepu oraz edytora tras. Podczas treningów – wiadomo – szlifujemy swoje umiejętności, poznajemy sekrety i zakamarki tras, opracowujemy różnorodne strategie przejazdu. Gdy uznamy, że pora już na prawdziwy sprawdzian, ruszamy, aby podjąć jedno z 17 wyzwań.

Przejazdy rankingowe różnią się tym od testowych tym, że mamy na nie ograniczony czas i musimy w dość szybkim tempie kolekcjonować punkty. Tych ostatnich musimy zgromadzić określoną liczbę po to, by zaliczyć cały przejazd. Nie jest to jednak wymagane do tego, aby spróbować swych sił na innych trasach, bo poza dwiema zablokowanymi na początku gry pozostałe są odblokowane. Bonus za przejechanie trasy na czas jest jednak inny. Stanowią go mianowicie różnego rodzaju „ulepszacze”, które znajdziemy na planszach, oraz dostęp do nowych aut.

Tych ostatnich jest w sumie w Super Stunt Spectacular jedenaście – z tym, że na początku mamy dostęp do pięciu. W garażu znajdziemy dla przykładu motocykl, ciężarówkę, minivana, szkolny autobus oraz kilka typów samochodów osobowych. Wszystkie auta, jak na zręcznościowy typ zabawy przystało, są kompletnie nierealistyczne w prowadzeniu, choć nie znaczy to oczywiście, że nie ma między nimi żadnych różnic. Dla przykładu motocykl jest zwrotny i szybki, a do tego lekki i lata wysoko. Za to bardzo łatwo z niego spaść i choć z pozoru wydaje się, że najszybciej uda się na nim zgromadzić wymagane punkty, nie jest to tak do końca prawdą. Z kolei szkolny autobus to maszyna ciężka i zwalista, a wykonywanie nią karkołomnych ewolucji do łatwych nie należy.

Przez płonące obręcze A co nas czeka na trasie? Akcja gry została ukazana z tyłu i nieco znad samochodu, dzięki czemu widać dość znaczny obszar działań. Na wirtualnych arenach rozstawiono dużo urządzeń i przeszkadzajek, a dostęp do specjalnych żetonów zwiększających naszą pulę punktów wcale nie jest łatwy. W zbieraniu pomagają (choć na początku potrafią też przeszkadzać) wszelkiego rodzaju najazdy, skocznie, ogniste koła, kotły i zbiorniki z kwasem, porozlewany tu i ówdzie smar, a nawet wszelkiego rodzaju płotki i konstrukcje, których nie da się zniszczyć, ale trzeba ostro lawirować, by je ominąć.

W dodatku większość tras została zaprojektowana w ten sposób, że nie da się przejechać ich płynnie, przechodząc niejako od jednej przeszkody do kolejnej. Wprawdzie żetony punktów reputacji odnawiają się w chwilę po ich zebraniu, ale aby ponownie wrócić do tej samej (dajmy na to łatwiejszej) przeszkody, trzeba się mocno napocić.

Ponieważ nasze pojazdy nie są niezniszczalne, autorzy nie zapomnieli również o specjalnych power up-ach, które odnawiają stan karoserii. Nie ma ich zbyt wiele i są zazwyczaj poukrywane, ale czasami okazują się po prostu niezastąpione. W Super Stunt Spectacular bywa bowiem tak, że od zwycięstwa dzielą nas punkty lub sekundy, a w efekcie go nie osiągamy, bowiem samochód został doszczętnie zniszczony.

GramTV przedstawia:

Sklep i edytor W ramach uznania za coraz lepsze osiągnięcia i wykręcane na torach wyniki uzyskujemy dostęp do sklepu. Zamieszczone w nim dobra nabywać możemy z kolei za punkty reputacji. Wśród dodatków znajdziemy m.in. antygrawitacyjne wzmocnienie, sześć rodzajów pojazdów oraz dwa rodzaje nowych aren.

Osobną sprawą w Super Stunt Spectacular jest edytor torów. Obsługuje się go za pomocą myszki, korzystając z zamieszonych po lewej stronie i u góry narzędzi. Jest to narzędzie proste i w pełni zintegrowane z grą, więc nie wymaga żadnych dodatkowych zabiegów, a tylko odrobiny czasu na opanowanie.

Sprint Cars: Road to Knoxville

Samobieżna kupa złomu? Amerykanie oprócz baseballu (ongiś w Polsce zwanego bodajże palantem, bez urazy) i swojej cokolwiek specyficznej odmiany futbolu uwielbiają wyścigi samochodowe. A w zasadzie to wyścigi wszystkiego, co ma przykręconą parę bądź więcej kółek. Starczy, by takie "cóś" miało jakikolwiek napęd oraz podwozie, a już dorabia się własnej ligi, drużyn, pucharów oraz, co najdziwniejsze, fanów i sponsorów. Cóż, Ameryka to duży i nader ludny kraj i ekscentryków dowolnej maści można w nim uzbierać sporo. Własnej ligi doczekały się tam więc również pojazdy zwane sprint cars, czyli rodzaj pospawanego z rur gokarta z gigantycznym, przypominającym skrzydła spoilerem na dachu. A na monitory komputerów przeniosła je z kolei firma Big Ant Studios w grze Sprint Cars: Road to Knoxville.

Gra ta powstała w roku 2006, więc rewolucyjnych rozwiązań w grafice, sterowaniu czy w ogóle wszystkim nie należy się po niej spodziewać. Wyścigi to wyścigi. Wygrywa ten, kto pierwszy i w jednym kawałku dojedzie do mety.

W Sprint Cars: Road to Knoxville wcielamy się jednak nie w prostego kierowcę wyścigowego, co to tylko ma kręcić kółka na torze, a w osobę kierującą teamem takich właśnie dziwacznych pojazdów. Poza administrowaniem drużyną, dbaniem o pojazdy, kontrakty kierowców i tym podobne możemy się jednakowoż również pościgać. Faktycznie ciekawą opcją jest możliwość delegowania odpowiedzialności za wygranie tego czy innego wyścigu na wynajętego kierowcę. No, chyba że zainstalowaliśmy tę grę właśnie po to, żeby tylko i wyłącznie spalać wirtualne paliwo ku uciesze gapiów i sponsorów. W takim przypadku nabijanie kabzy jakimś przybłędom pozostawmy frajerom, a sami ruszajmy na tor.

Bluesmobile na torze Najważniejsze (oprócz administracji, sekretarek, kontaktów ze sponsorami, premii dla działaczy oraz składek ubezpieczeniowych i związkowych) w każdej tego typu gierce są pojazdy. Tu mamy do dyspozycji trzy typy: tytułowe Sprint Cars, Midgets oraz Open-Wheeled Modifieds. Jeśli jednak udowodnimy swe niebywałe kompetencje w siedzeniu "za kółkiem" i kręceniu kółek, ilość dostępnych pojazdów zwiększa się o kilka dodatkowych, w tym radiowóz. Ciekawe, czy ma takie osiągi, jak sławetny Bluesmobile z wiekopomnego filmu. Każda maszyna ma oczywiście swoje wady i zalety, ale tak naprawdę w rozgrywce różnią się między sobą głównie wyglądem. Przed dotarciem do tytułowego Knoxville, czyli na sprintcarowy Parnas, musimy pokonać około dwudziestu innych torów. Starając się oczywiście, by na ich szutrowej nawierzchni nie zostawić zębów i chłodnicy na przykład. Dostępnych jest kilka trybów rozrywki – od pojedynczego wyścigu przez mistrzostwa, aż po symulację całej kariery teamu. Gra posiada również opcję multiplayer.

Jest kierownica, hamulec i ten, no... dynks... Sterowanie w Sprint Cars: Road to Knoxville jest dziecinnie proste. Zarówno przy użyciu tak specjalistycznego utensylium, jakim jest kierownica do gier, jak i po prostu przy użyciu klawiatury. W zasadzie potrzebne są wszystkiego cztery klawisze kierunkowe – i już można szaleć po szutrze. Równie dobrze jest to rozwiązane przy grze dwuosobowej – po prostu dzieli się z kolegą vel koleżanką klawiaturę na pół, i hajda. Jeszcze lepiej, jeśli jest to jedna z tych fikuśnych przeciętych na pół.

Grafika wprawdzie zachwytów nie budzi, ale w takiego typu grze pełni ona wszak funkcję czysto służebną i wymaganie od niej zbyt wiele nie jest specjalnie potrzebne. Chodzi w końcu o emocje na torze. Kto by tam miał czas na przyglądanie się gapiom czy konkurencji. Ten łajdak w czerwonym wózku dla lalek siedzi ci, człowieku, na ogonie i zaraz, skubany, będzie wyprzedzał (lub wyprzedzała, jeśli to jakaś motofeministka).

Sprint Cars: Road to Knoxville nie jest grą wielką, wybitną ani nawet specjalnie dobrą. To taki w sumie bezpretensjonalny produkt, dający ludziom, którzy lubią wirtualne wyścigi, chwilę sympatycznej rozrywki. Natomiast biorąc pod uwagę stosunek jakości do ceny, jest on zaiste bardzo dobry. Za niecałe dziesięć złotych polskich można zajechać aż do Knoxville, zostawiając na torze za sobą zarówno troski dnia codziennego, jak i przeciwników. W końcu tam jest ich miejsce, nieprawdaż?

Ultimate Mahjongg 20

Mahjongg jest grą hazardową wywodzącą się z Chin. Jego powstanie owiane jest mgłą tajemnicy, jednak wszystkie informacje wskazują na to, że gra wywodzi się jeszcze z czasów przed Chrystusem. Mahjongg prawdopodobnie ewoluował z prostej gry przypominającej domino aż do dzisiejszej formy. W takiej postaci przeznaczony jest dla czterech graczy i zasadami przypomina pokera skrzyżowanego z kanastą. Kontakt Europejczyków z tą grą następuje dość późno, bo prawdopodobnie na przełomie XIX i XX wieku. Jako gra salonowa Mahjongg przeżywa rozkwit w latach dwudziestych – głównie w Stanach Zjednoczonych, gdzie tłumy wprost szaleją na jego punkcie. Popularność gry stopniowo słabnie aż do ery komputerów. Wtedy to Mahjongg ponownie odżywa. Ale nie do końca.

Zestaw do Mahjongga składa się ze 144 kamieni podzielonych na 36 „kolorów”. Do wygranej w grze potrzebne jest skompletowanie określonej konfiguracji płytek. Uzyskanie jej zapewnia "dobieranie" i "odrzucanie" kamieni.

Postać gry, z jaką na ogół mamy do czynienia w komputerowych adaptacjach, jest jednoosobową odmianą. Taki sposób rozgrywania Mahjongga w Chinach traktowany jest mniej więcej na równi z naszymi pasjansami. I jak się nad tym zastanowić, mniej więcej tym jest – grą logiczną opartą na elemencie losowym. W grze dla jednej osoby drastycznie zmieniają się zasady. W takim wypadku zabawa polega na „eliminacji” par kamieni.

Ultimate Mahjongg 20 to dość obszerna i rozbudowana wersja „jednoosobówki”. Poza "konwencjonalną" rozgrywką w kilku wariantach oferuje nam takie drobne urozmaicenia, jak:

  • Łowca smoków – będący po prostu wariacją na temat Sapera
  • Freefall – czyli "tetris" z użyciem kamieni od Mahjongga
  • Pamięć – pośród zakrytych kamieni poszukujemy par
  • Freecell – gdzie gramy w "prawie" normalnego Mahjongga, tylko mamy dodatkowo cztery miejsca na ściąganie niepasujących klocków
  • Grę dwoma "taliami" – czyli do gry włączonych zostaje razem 288 kamieni
  • Grę dla dwóch graczy w trybie "hot seat" – to nadal "pasjans", tyle że oparty na "zbijaniu" kamieni na zmianę z partnerem
  • Sieciowy

Program oferuje też szeroki wachlarz opcji edytorskich. Poczynając od muzyki, poprzez "tapety" i wzory kamieni, a na układach kamieni kończąc. Krótko mówiąc, w Ultimate Mahjongg 20 jest wszystko, co niezbędne, żeby cieszyć się rozgrywką przez bardzo długi czas. A że nie jest to nowość – co z tego? Gra logiczna nie potrzebuje żadnych "fajerwerków", aby bawić. Patriots: Stan Najwyższego Zagrożenia

Welcome to Jericho Zapewne wielu spośród szanownych Graczy tudzież Graczek zetknęło się z serialem Jerycho. Traktuje on o miasteczku w Ameryce, które boryka się z problemami będącymi efektem wysadzenia przez terrorystów w powietrze większości dużych amerykańskich miast. Nader podobnie – nie wiedzieć, czemu – wygląda fabuła gry Patriots: Stan Najwyższego Zagrożenia. Otóż jacyś podli terroryści zniszczyli pięćdziesiąt największych amerykańskich metropolii, pogrążając kraj w chaosie. Jednak nie poprzestali oni bynajmniej na tym monstrualnym akcie przemocy i destrukcji, a poszli dalej. Poprzez dotąd uśpione komórki swoich plugawych pomagierów i towarzyszy rozpuścili wieść, że na pokazowym fajerwerku ich arsenał atomowy bynajmniej się nie skończył, oraz zażądali pełnej władzy nad krajem. Żeby sprawa wyglądała jeszcze gorzej, hordy zamaskowanych członków organizacji tudzież ich niezrzeszeni sympatycy wyszli z podziemia i rozpoczęli ogólnokrajową rzeź. Jako dzielny amerykański żołnierz z zaatakowanej podstępnie bazy US Army musisz, Szlachetny Graczu vel Graczko, chwycić za broń w obronie swego kraju, swego stanu, swej ojczyzny (tak napisano w intro do gry, więc kłócić się nie wypada)!

Fabuła gry, jak widać, zapowiada się ciekawie. Wprawdzie o ile można uwierzyć, że jakaś organizacja terrorystyczna byłaby w stanie dokonać takiego zamachu, o tyle już mobilizacja armii łobuzów zdolnych do atakowania baz wojskowych i posterunków policji na terenie giganta, jakim są Stany Zjednoczone Ameryki, trąci absurdem. Mówimy tu przecież o konieczności zmobilizowania i jakiegokolwiek przeszkolenia paru milionów chłopa (no dobrze, nie tylko chłopa, baby też). Jednakowoż ten szczegół umknął jakoś uwadze twórców gry. A swoją drogą, zastanawiająca jest ta skłonność Amerykanów do wieszczenia swej zagłady.

Patriota z młotkiem zamiast tomahawka Patriots: Stan Najwyższego Zagrożenia jest tak zwanym shooterem, czyli po chrześcijańsku – strzelanką z perspektywy pierwszej osoby. Do dyspozycji mamy sporo różnych rodzajów broni, w tym wspominany młotek (Mel Gibson jako patriota miał przynajmniej fajny toporek, no ale nam za to nikt nie każe ganiać z ciężkim muszkietem), a naszym zadaniem jest fizyczna eliminacja wszystkich wrogów państwa i konstytucji Stanów Zjednoczonych. Sterowanie, jak to w tego typu gierkach bywa, nie nastręcza żadnych trudności. Ostatecznie to niezbyt wielka sztuka pociągnąć za spust. Grafika jest na nader przyzwoitym poziomie, nie można jej wiele zarzucić. Postacie wyglądają i poruszają się w sposób bardzo naturalny. Może tylko nieco przesadzono z krwawymi efektami działania broni. Po jednym strzale z bieda-pistoleciku głowa adwersarza nie powinna eksplodować jak dojrzały granat (w obu znaczeniach tego słowa, militarnym i owocowym; kolorystyczne pomińmy). Z szyi delikwenta zaś bucha struga krwi z mocą przypominającą filmy o klasztorze Shaolin. Jeśli jednak chodzi o fizykę odwzorowanego w grze świata, to już nie jest tak różowo. Praktycznie nie można otworzyć samemu żadnych drzwi; żeby dobrać się do broni w zbrojowni bazy, trzeba rozwalać wspomnianym młotkiem drewniane skrzynie, zamiast po prostu sięgnąć do stojaka z nią. Żeby było jeszcze śmieszniej, do produkcji ogrodzeń z drucianej siatki użyto najwyraźniej jakiegoś stopu tytanu, skoro mimo potwornej eksplozji, do której doszło tuż obok, taki płot stoi nienaruszony. Jest przy tym zaporą nie do sforsowania. Oczywiście dla nas. Terroryści bowiem przenikają przez niego w zastanawiająco skuteczny sposób. Czary jakieś czy co?

Co ciekawe, sztuczna inteligencja przeciwników jest na o niebo wyższym poziomie niż fizyka świata. Wraży zamaskowani bandyci poruszają się z gracją i w nader celowy sposób. Robią uniki, wykorzystują zasłony terenowe i ogólnie rzecz ujmując, w fachowy sposób próbują odstrzelić nam głowę lub inne części ciała.

Podsumowanie Pomimo pewnych niedostatków logicznych w fabule oraz kulejącej niestety fizyki gra się w Patriots: Stan Najwyższego Zagrożenia z dużą przyjemnością. Przeciwnicy są wredni, trzeba pamiętać o amunicji, a apokaliptyczny cokolwiek klimat gierki naprawdę wciąga. Za cenę niespełna dziesięciu złotych jest to naprawdę „bombowy” produkt.

Komentarze
17
Usunięty
Usunięty
21/09/2008 19:06

Szczerze mówiąc liczyłem na coś lepszego po tzw "Polskich premierach" ale jak zwykle się przeliczyłem. Podejrzewam że żaden z tych tytułów nie trafi do mojej kolekcji.

Usunięty
Usunięty
21/09/2008 12:09

A) Przydałby się szablon do artykułów "ten materiał jest sponsorowany przez X, redakcja nieźle się napociła żeby napisać takie głupoty i nie połamać sobie palców na klawiaturze" tudzież "naczelny prawie się popłakał kiedy akceptował te teksty więc prosimy o wyrozumiałość". Rozumiem że firma X zamówiła sobie za grubą forsę "tydzień z...", ale na litość! Czemu za takie teksty ma się obrywać po równo całej redakcji ? (bo "sprawca" nicku/nazwy firmy/numeru buta podać się wstydzi,<początek ironii*> a wysnucie tego będzie zapewne BAAARDZOOO problematyczne, jeśli w ogóle możliwe! <tu kończy się ironia>B) Super Stunt Spectacular - niepowtarzalna okazja aby poszerzyć kolekcję o jedyną grę która dostała w CDA w skali ocen od 1 do 10 całe 0!Ogólnie nazwa serii jest zwodnicza i dość... ironiczna. Niestety do części tych tytułów nazwa "Zabawa i Relaks" pasują równie trafnie jak określenie Auschwitz-Birkenau "parkiem rozrywki na wcześniej niespotykaną skalę" (wiem że porównanie jest przesadzone, i nie można porównywać głupiej gierki do tragedii takiej jak holocaust, ale potrzebowałem obrazowego porównania). Swoją drogą, należy docenić grafików - projektowanie paskudnych okładek wychodzi im coraz lepiej.Widzę że CDP zaczyna konkurować z CI o niszowy rynek kaszanek, tfu, "gier casualowych w przystępnej cenie". "Kaszanki - zobacz z czym męczą się redaktorzy CDA, wyzwól swojego masochistyczna Ja!"- tak reklamowana ta seria miałaby szansę na sukces ;-PZapewne znajdzie się jakaś perełka, ale obawiam się, że większość z nich będzie zwykłymi ''efektami końcowymi procesu trawienia w niezwykle przystępnej cenie i niespotykanej dotąd oprawie''.*dla mniej spostrzegawczych, i tych którzy ironię mylą z aronią

Usunięty
Usunięty
20/09/2008 23:22

gorzej lepiej omijać szerokim łukiem ;]




Trwa Wczytywanie