W trakcie pokazu zaprezentowano nam pięć tytułów: Street Fighter IV, Dark Void, Bionic Commando, Resident Evil 5 oraz MotoGP08. Wszystkie gry zapowiadają się co najmniej intrygująco, dlatego też każdy z nas postanowił podzielić się swoimi indywidualnymi wrażeniami na temat wyczekiwanego przez siebie tytułu.
Street Fighter IV
Mejste: Na tę grę czekają miliony fanów bijatyk na całym świecie. Duchowy następca oraz kontynuator nieśmiertelnej drugiej odsłony wreszcie ujawnił nam się w grywalnej wersji nie tylko na automatach (choć i na nich można było zagrać). W zasadzie wersja konsolowa niczym szczególnym się nie różni od swej automatowej starszej siostry. Główną różnicą jest możliwość wyboru preferencji sterowania. W przypadku przycisków kierunkowych do dyspozycji został nam oddany krzyżak albo lewa gałka. Niczym się od siebie nie różnią, każda opcja zawiera osiem strzałek, co pozwala na precyzyjne wykonywanie ciosów. A to, czy będzie się je wyprowadzać za pomocą wspomnianego krzyżaka czy gałki, zależy wyłącznie od preferencji gracza.
W testowanej przez nas wersji trialowej do wyboru mieliśmy szesnaście postaci. Prócz tych znanych nam już z serii, jak Ryu, Ken, Chun-Li czy Guile, udostępnieni zostali także nowi grywalni bohaterowie, wśród których znaleźli się Crimson Viper, Abel, El Fuerte i Rufus. Wszystkie te postacie zostały pieczołowicie dopracowane i mają do dyspozycji nie tylko stare ciosy, ale także zupełnie nowe. W odróżnieniu od nowego Prince of Persia, postacie w Street Fighter IV nie wyróżniają się aż tak bardzo na tle otoczenia – po prostu tutaj wszystko wygląda ładniej. Mogliśmy zobaczyć także nowe areny, na których rozgrywane są pojedynki cyklu World Series. Bokserska hala czy też pojedynki w gęstym lesie naprawdę robią jeszcze większe wrażenie niż na screenach. Zapewniono nas także, że gra będzie działać płynnie ze stałą liczbą 60 klatek na sekundę. Dzięki temu wyprowadzanie super combo, focus attacks czy ultra combo po naładowaniu paska revenge będzie klepane z dużą precyzją. Fani bijatyk już mogą zacierać ręce. Premiera gry nie została co prawda ogłoszona, ale raczej w tym roku jeszcze nie nastąpi... Pozostaje zatem uzbroić się w cierpliwość do 2009.
Dark Void
Zaitsev: Dark Void to dość enigmatyczny projekt, więc jego prezentacja pozwoliła nam na poznanie, czym ta gra właściwie jest. Ze smutkiem trzeba przyznać, że z kapci nie wyskoczyliśmy. Głównym bohaterem jest pilot o imieniu Will, który rozbija się w Trójkącie Bermudzkim i budzi się w przyszłości, w której ludzkość musi walczyć z obcymi. Do tego posłuży mu nie tylko kilka futurystycznych pukawek, ale także jet pack, który pozwoli na niemalże swobodny lot po całej mapie, oczywiście z możliwością strzelania do przeciwników z wysokości kilku metrów nad ziemią.
Wszystko wyglądało nieźle, ale problemy zaczęły się, gdy postać głównego bohatera wylądowała – wtedy Dark Void zamienił się w prosty miks Gears of War (mechanizm krycia się za przeszkodami) i Mass Effect (walka) z domieszką Quick Time Eventów (możemy zostać złapani za gardło przez obcego – wtedy trzeba machać na lewo i prawo analogową gałką pada). Taki brak oryginalności trochę rozczarował, ale za to na zdecydowany plus należy zaliczyć dość ciekawe podejście twórców do wspinania się po skarpach. Will przeskakuje bowiem od jednej do drugiej i zamiast zwisać z niej, przyczepia się do wystających skalnych półek od spodu (dzięki jet packowi). W tej pozycji może zarówno zrzucać w przepaść obcych, jak i prowadzić z nimi normalną wymianę ognia. To wywołuje u gracza dość ciekawe uczucie zdezorientowania przy zmianie pionu w poziom...
Na koniec prezentacji Dark Voida prowadzący postanowił podtrzymać nasze dobre nastroje po scenie wspinaczki i w tym celu rozpoczął atak na latające spodki. Jak to wygląda? Główny bohater gry najpierw musi dolecieć do danego NOL-a, wylądować na jego poszyciu i odchylić klapę chroniącą układy sterowania (gracz musi wcisnąć B na padzie). Aby nie było zbyt łatwo – cały czas śledzi go wieżyczka, z której strzela pilot spodka. To zmusza do ciągłego przemieszczania się. Gdy już osłona wieżyczki zostanie zdezaktywowana, trzeba eksmitować z wnętrza pojazdu jego pilota i samemu zasiąść za sterami spodka. Przyznaję – szykuje się co najmniej dobra, solidna produkcja.
Bionic Commando
Zaitsev: Następną w kolejce grą było Bionic Commando. Ta produkcja studia Grin jest de facto ambitną próbą przeniesienia przeboju sprzed lat do świata trzech wymiarów. Graficznie z pewnością produkcja ta robi wrażenie. W pokazanym nam demie główny bohater poruszał się po zniszczonej przez terrorystów metropolii. Miłym dla oko smaczkiem tej scenerii było niewątpliwie zawalenie się w tle wieżowca oraz chmura pyłu, która zaczęła sunąć ulicą w stronę gracza. Jednak ani kurz, ani widoki nie są główną atrakcją Bionic Commando – jest nią mechaniczna ręka Nathana Spencera i hak z liną, które można wykorzystywać do huśtania się przez niemalże całą mapę.
Trzeba przyznać, że akurat ta mechanika deweloperom wyszła całkiem nieźle. System sam wykrywa miejsca, w których można się zaczepić, i wskazuje je specjalnym celownikiem. Gdy już się w danym punkcie zaczepimy, możemy albo zacząć radosne gibanie się na linie, albo (po wciśnięciu A na padzie) zwinąć ją, przyciągając się np. do ściany. Właściwie to w pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że tak powinno wyglądać wykorzystanie liny w dobrej egranizacji Spider-Mana. Innym zastosowaniem liny i haka jest używanie ich do operowania elementami otoczenia, jak chociażby wagonami metra. Spencer będzie korzystał także z broni (tylko jednej na raz – pistoletu, shotguna, karabinu lub snajperki) oraz siły mechanicznej ręki (dzięki której można nawet rzucać w przeciwników samochodami). Zarówno singiel, jak i multi robią dobre wrażenie i z pewnością kwalifikują Bionic Commando do grona gier wartych uwagi.
Resident Evil 5
Mejste: Już w dobrych humorach po zaprezentowaniu nam wcześniej omawianych tytułów czekaliśmy na prawdziwą wisienkę na torcie. Kiedy prowadzący spytał nas, co wiemy o tej grze, zażartowaliśmy sobie, że jedynie to, że traktuje o rasizmie. Prezenter dowcip załapał, ale chyba jego wiedza na temat RE5 na takich żartach się kończyła… Ale może to i lepiej, bo bez zbędnego wprowadzenia i przynudzania zaczął po prostu grać w Resident Evil 5. Uwierzcie nam, że to, co zobaczyliśmy na 60-calowym telewizorze wyposażonym w Full HD, było „opadoszczękowe”. Może i Far Cry 2 czy nowy Crysis są ładne, ale bledną przy realizmie piątej odsłony słynnego survival horroru. Ta świetna animacja, niemal bezbłędny rag-doll, efekty przelewania się wody, falujące włosy i ubrania oraz piękna Sheva… Po pokazie jeszcze długo nie mogliśmy dojść do siebie...
W trakcie prezentowanego nam dema mieliśmy okazję oglądać etap znany z trailerów. W grze co prawda sterujemy wyłącznie Chrisem, ale przy naszym boku niemal cały czas jest Sheva. Piękna laska nie dość, że potrafi skutecznie wywołać ślinotok, to także umie zadbać o swój własny tyłek, a kiedy trzeba – uratować również nasz. Jej inteligencja we wczesnej wersji stała na wysokim poziomie – mamy nadzieję, że w wersji finalnej będzie jeszcze lepsza. Z Shevą możemy wykonywać również ciekawe kombinacje ruchów. Jakże praktyczne okazało się przerzucenie panienki w inne miejsce, by skupiła na sobie uwagę zombiaków – my w tym czasie osłanialiśmy ją, strzelając do wrogów. Wszystko odbywa się prosto i intuicyjnie. Dodatkowo w trybie multi do dyspozycji oddany zostanie nam tryb co-op, w którym będziemy mogli wcielić się także w Shevę!
Podczas pokazu natknęliśmy się na zarażonych mieszkańców Afryki, którzy mknęli na nas niemal cały czas. Wraz z Shevą Chris rozprawiał się z nimi w doskonale znany fanom serii sposób. Przy bliskiej styczności z zombiakiem po wciśnięciu kwadratu na padzie można było zadać cios ręką bądź nogą. Kiedy jeden z zarażonych dostał od Chrisa w krocze, nawet nam zrobiło się niedobrze... Co ważne, zebrany ekwipunek będziemy mogli segregować w menu ekwipunku, a także wymieniać go między postaciami. W trakcie pokazu walczyliśmy nie tylko z typowymi zombie – natknęliśmy się również na większego wroga, przypominającego wielkiego kata z ogromnym toporem. Bez współpracy z naszą partnerką raczej nie mielibyśmy z nim szans. Niestety, małomówny prowadzący nie chciał nam zdradzić, kim jest tajemnicza postać w masce. Zdradził natomiast datę premiery, która nastąpi w piątek, 13 marca 2009 roku. Nie wiem, jak Wy, ale ja już składam zamówienie na pre-order.