10 000 B.C. to kinowy obraz wyprodukowany przez niedawno powstałe Legendary Pictures, czyli studio, które odpowiada między innymi za 300, Powrót Supermana i Batman: Początek. Jak widać, studio Legendary Pictures nie nastawia się na tworzenie kina moralnego niepokoju, nie planuje przysparzać światu nowych intelektualnych dzieł, lecz zafundować widzom czysto komercyjną, pięknie zrealizowaną rozrywkę. Czymś takim miał być również recenzowany właśnie tytuł. Niestety, zamierzenia twórców zostały zgniecione przez brutalną rzeczywistość niczym prehistoryczny łowca przez mamuta.
Akcja dzieje się umownie dziesięć tysięcy lat przed naszą erą, choć równie dobrze można by powiedzieć „dawno, dawno temu...”. A zatem dawno, dawno temu, za górami, za lasami żyło sobie plemię odważnych łowców, polujących na najpotężniejsze zwierzęta świata – włochatych krewniaków dzisiejszych słoni. Niestety, świat się zmieniał i oni także musieli to zrobić albo zginąć marnie.
Nie znali innego sposobu życia, a mamuty coraz rzadziej zapuszczały się w Wielkie Góry. Przepowiednia Starej Matki (Mona Hammond), potężnej szamanki, napełniła ich serca nadzieją, lecz zawierała ona również rzeczy mrożące krew w żyłach. Pewnego dnia zaczęła się sprawdzać: przybyły „czworonożne demony” i uprowadziły wielu z plemienia, między innymi Evolet (Camilla Belle) – dziewczynę, która według starej kobiety ucieleśniała obietnicę nowego życia. Zakochany w niej D’Leh (Steven Strait) podążył śladem porwanych wraz z towarzyszami. A w drodze czekało ich naprawdę wiele niespodzianek...
Widzimy więc, iż teoretycznie film ów posiada wszelkie cechy, które powinny uczynić zeń rozrywkowy hicior, ale... jakoś tak się nie dzieje. I nie chodzi tu nawet o kompletne bzdury w scenariuszu, choć umieszczamy je wśród minusów, gdyż dla niektórych odbiorców zawsze stanowi to istotną kwestię. Owszem, na mamuty polowało się inaczej, konie udomowiono kilka tysięcy lat później, a szablastozębne smilodony posiadały gabaryty tygrysa syberyjskiego, a nie przedstawionego na ekranie potwora... jednak uznajmy w tym bajkę dziejącą się w tajemniczym Neverlandzie. Oczywiście, można zastanawiać się nad miejscem zamieszkania górskiego plemienia i nacją, która do nich przybyła (wygląd jakby arabski), domniemywać, iż Wielkie Góry oddzielały Azję Mniejszą od Afryki, dumać, czy uprowadzonych konwojowano do Sumeru, czy do protoplastów Egipcjan... Ale po co?
To przecież bajka, w której mamy cudowne, profesjonalnie sfilmowane krajobrazy, solidną grafikę komputerową, epicką batalię o zrzucenie niewolniczego jarzma, która wyszła niejako przypadkiem, bo jako produkt uboczny wielkiej, romantycznej miłości do uroczego błękitnookiego dziewczęcia. Szkoda, swoją drogą, iż sprowadzono ją do roli katalizatora wydarzeń, miast uczynić pełnokrwistą bohaterką. Tak czy owak, zastosowano tu wielokrotnie sprawdzone już scenariuszowe metody i reżyserskie sztuczki, normalnie sprawiające, iż gapimy się w ekran z rozdziawionymi ustami i dajemy się ponieść emocjom.
I to pomimo że doskonale wiemy, w jaki sposób sterują nami twórcy. Takim trickiem jest na przykład motywująca przemowa, rozpalająca płomień bohaterstwa w sercach podkomendnych, albo „znaki” wypełniające przepowiednie rozmaitych ludów. Mamy też klasyczny gest pojednania ponad rasowymi różnicami – co poniektórzy mogą się przyczepić, że „poprawny politycznie”, a i tak zwykle napełnia pozytywnymi odczuciami. Jest tu dosłownie wszystko. Lecz nie działa. Może dlatego, że za dużo wrzucono do jednego worka, a potem zbyt mocno nim potrząśnięto?
Z kina wychodzi się z poczuciem, że obejrzało się właśnie nużąco przewidywalną, naćkaną sztampowymi chwytami fabułkę. Momentami nudnawą i nadto pompatyczną. Potencjalnie świetny film okazał się w najlepszym razie średniakiem, mglistym i mdłym niczym Mgła Franka Darabonta. Efekty specjalne przytłoczyły aktorów, którzy starali się coś zrobić, ale wychodziło albo zbyt teatralnie, albo nijako. Dla niewątpliwej fizycznej atrakcyjności pary głównych bohaterów, udanych wizualnie mamutów i prześlicznego wręcz, gigantycznego „kiciusia”, mimo wszystko szkoda pieniędzy na bilet. Sądząc po jakości, raczej prędzej niż później trafi do koszy w hipermarketach.
Materiał filmowy
Jak zostało nadmienione, film ten posiada w zasadzie jedynie warstwę wizualną... dlatego postanowiliśmy do recenzji dołączyć trailer, zwłaszcza, że nie mieliśmy okazji zaprezentować go w sekcji Co nowego?
GramTV przedstawia:
Plusy:
+ prześliczny „kotek” i ogólnie solidna grafika komputerowa
+ atrakcyjni fizycznie odtwórcy głównych ról
+ wspaniałe krajobrazy
Minusy:
- przewidywalna fabuła nuży i nudzi
- wspaniałe efekty i sprawdzone tricki tu nie działają, nie wywołują wielkiego wrażenia
- teatralna albo nijaka gra aktorska
- scenariuszowe bzdury
Tytuł: 10.000 BC
Reżyseria: Roland Emmerich
Scenariusz: Roland Emmerich, Harald Kloser
Zdjęcia: Ueli Steiger
Muzyka: Harald Kloser, Thomas Wanker
Obsada: Steven Strait, Camilla Belle, Mona Hammond, Cliff Curtis, Joel Virgel, Affif Ben Badra, Mo Zinal, Nathanael Baring
Produkcja: Nowa Zelandia/USA 2008
Dystrybucja: Warner Bros
Byłem dzis na filmie i to taka bajka ale bardzo fajnie opowiedziana . dziwę sie recenzji gazety wyborczej , ze ten film jest śmieszny . Był co najwyzej jeden moment , ale tak to film był utrzymywamny w dosyc podniosłym nastrju . Mamuty mi sie bardzo podobały , myślałem ze bedzie pojedynek z dzidozębnym , ale nie było . Film taki dla odmiany zaiwrajacy tylko wątki historyczne :)4/5
Usunięty
Usunięty
28/03/2008 19:19
Byłem dzis na filmie i to taka bajka ale bardzo fajnie opowiedziana . dziwę sie recenzji gazety wyborczej , ze ten film jest śmieszny . Był co najwyzej jeden moment , ale tak to film był utrzymywamny w dosyc podniosłym nastrju . Mamuty mi sie bardzo podobały , myślałem ze bedzie pojedynek z dzidozębnym , ale nie było . Film taki dla odmiany zaiwrajacy tylko wątki historyczne :)4/5
Usunięty
Usunięty
23/03/2008 19:50
Mnie natomiast denerwują wszyscy pseudo krytycy. Wymądrzają się i czepiają byle czego. Kto powiedział, że w tym filmie ma być prawda historyczna? To jakby szukał takiej prawdy we Lord Of the Ringsy czy Star Wars... Film owszem nie najlepszy ale recenzenci jeszcze gorsi!