„W późnych latach osiemdziesiątych w Bukareszcie nie było światła na ulicach, działał jeden kanał TV, a program trwał jedynie dwie godziny, nie było benzyny do samochodów, dominowała szarość i posępna atmosfera przygnębienia” – to dokładny cytat z materiałów promocyjnych dystrybutora. Przywołujemy go nie bez przyczyny. Otóż akcja filmu 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni rozgrywa się właśnie w latach osiemdziesiątych XX wieku w tym mieście. I dokładnie taki obraz szarzyzny, beznadziei i braku perspektyw zdołał przywołać na ekranie Mungiu. Tym, czym film uwodzi widza od pierwszej do ostatniej sceny, jest zdecydowanie świetna robota scenografki Mihaeli Poenaru i autora zdjęć Olega Mutu. Obojgu udało się uchwycić siermiężność rumuńskiej rzeczywistości końca komunizmu, która zdecydowanie była jeszcze bardziej przygnębiająca niż ta w Polsce. Obdrapane mury, brudne łazienki, cerata na stoliku w obskurnym pokoju w akademiku, mroczny hotel z meblami, których nienowy stan starają się ukryć wygaszone światła, identyczne samochody na ulicach, szarość, pustka i beznadzieja wyłaniająca się z każdego niemal kąta – to wyznaczniki tego filmu, które miarowo niczym słupy graniczne, przyciągają naszą uwagę. Klimat ten podkreślają zdjęcia Mutu – który komponuje kadry częstokroć nieoświetlone, mroczne, duszne, czasami wręcz czarne jak smoła. 
Pod względem technicznym, ale również artystycznym, 4 miesiące, 3 tygodni i 2 dni jest filmem niezwykle spójnym i jednorodnym. Udowadnia w ten sposób, że niewielki budżet i brak słynnych nazwisk w czołówce, przy jednoczesnym zaangażowaniu twórców i doskonałym wyczucia kamery całej ekipy aktorskiej, pozwalają stworzyć obraz poruszający i niezwykle prawdziwy. W zasadzie oglądając 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni, patrzymy nie tyle na kino, ale na fragment prawdziwej rzeczywistości, do której dane nam było cofnąć się za sprawą magii ekranu.
4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni opowiada historię dwóch przyjaciółek z akademika. Przedstawia jeden dzień z ich życia. Oto poznajemy Otilię (Anamaria Marinca) i Găbiţę (Laura Vasiliu). Ta pierwsza jest w ciąży, na którą z wielu powodów nie może sobie pozwolić. Boi się reakcji rodziny, ostracyzmu społecznego, bycia samotną matką, przerwania studiów – dosłownie każdy aspekt stanu, w jakim się znajduje, mówi jej jednoznacznie, by ciążę usunęła. Na to właśnie się decyduje, choć w rumuńskich realiach ówczesnych czasów aborcja była uznawana za przestępstwo. Właśnie z tego powodu, jak przekonuje nas reżyser, sam zabieg staje się uwłaczający godności kobiety i wcale nie tak łatwo go zaaranżować.
Gdy znajduje się już w końcu ktoś pomocny, kto zna kogoś, kto z kolei zna tego, co zechce go przeprowadzić, trzeba wynająć obskurny hotel, pożyczyć pieniądze, spotkać się z obcym i bezdusznym lekarzem, który na dodatek okazuje się prawdziwą ludzką świnią, a w końcu przemęczyć się podczas zabiegu i – co nie mniej istotne – pozbyć się płodu. Cała ta droga to istna trauma, przedstawiona przez Mungiu w sposób niezwykle dojmujący, naturalistyczny, aczkolwiek na szczęście nie werystyczny.
Cennym walorem filmu jest to, że reżyser nie stara się widzów pouczać, nie formułuje jakiś tez i nie nakłania do zmiany poglądów. Zamiast tego przygląda się swoim bohaterkom zimnym okiem kamery i ukazuje je z niemal behawioralnej perspektywy. A to, co widzi, nie napawa optymizmem. Pomimo iż w ciąży jest Biga, to raczej Otilia urasta do miana pierwszoplanowej bohaterki. Pomaga przyjaciółce, angażując się tak bardzo, jakby były co najmniej siostrami. Dziewczyna robi to, ponieważ ma świadomość, że to, co przytrafiło się Găbicie, mogło spotkać również ją. Konstatuje smutną rzeczywistość, brak jakichkolwiek perspektyw, nawet własny związek, który może doprowadzić do podobnych konsekwencji. Świetna jest w filmie scena, w której Otilia przychodzi do domu rodziców swojego chłopaka w czasie jubileuszu jego mamy. Kamera pokazuje siedzących przy stole ludzi, którzy jak to na imieninach żartują, wymieniają spostrzeżenia, rozmawiają o wszystkim i niczym. Jest wśród nich Otilia. Kompletnie wyobcowana, nieobecna duchem, myślami będąca trochę z przyjaciółką trochę zapewne z własnymi problemami. Druga z młodych kobiet - Găbiţa - to z kolei ucieleśnienie bezbronności i kobiecej delikatności. Ciąża w jej przypadku to typowa, właściwa dla wieku wpadka, a jednak wychowana w tradycjonalistycznym społeczeństwie dziewczyna kompletnie nie potrafi nie tylko udźwignąć odpowiedzialności, jaka na nią spadła, ale również poszukać wyjścia z sytuacji. Găbiţa tak bardzo polega na Otili, że bez niej nie wiedziałaby, co zrobić.
Mimo całej wielkości, trzeba jednak wspomnieć, że jest w filmie Mungiu pewna scena, która każe się zastanowić, czy reżyser nie popełnił błędu, każąc bohaterkom być zaledwie przyjaciółkami, a nie chociażby siostrami właśnie. Otóż w pewnym momencie Otilia godzi się na rzecz, na którą, jak zgodnie orzekło spore grono kobiet uczestniczących w seansie, żadna kobieta raczej by się nie zgodziła. Oczywiście, można ów czyn podciągnąć pod postawę swoistego poświęcenia, ale... pewien dysonans jednak się pojawia. Niemniej jednak 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni to film, który koniecznie trzeba obejrzeć. Ma on jeszcze – jak każde dobre kino – to do siebie, że pewne pomysły interpretacyjne pojawiają się na długo po seansie.
Plusy:
+ znakomite zdjęcia i scenografia
+ atmosfera siermiężnego komunizmu
+ temat podany w sposób nie do końca typowy i przewidywalny
+ aktorstwo
Minusy:
- na upartego, jedna z niezrozumiałych motywacji Otilii
Tytuł: 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni
Reżyser: Cristian Mungiu
Scenariusz: Cristian Mungiu
Zdjęcia: Oleg Mutu
Muzyka: Titi Fleancu
Obsada: Anamaria Marinca, Laura Vasiliu, Vlad Ivanov, Alex Potocean, Luminiţa Gheorghiu, Adi Carauleanu
Produkcja: Rumunia, 2007
Dystrybucja: Gutek Film
Cena: ?
Strona WWW: tutaj