Stevan Mena – "Anioły śmierci" - recenzja filmu DVD

mastermind
2008/03/20 18:02
3
0

Nadspodziewanie dobra amatorska robota

Nadspodziewanie dobra amatorska robota

Nadspodziewanie dobra amatorska robota, Stevan Mena – "Anioły śmierci" - recenzja filmu DVD

Nieczęsto dzieje się tak, że film w sumie już przecież nienowy (Anioły śmierci nakręcono cztery lata temu), w zasadzie kompletnie nieznany, niskobudżetowy, bez wielkich nazwisk w obsadzie, a do tego produkowany stricte na rynek DVD okazuje się czymś więcej niż zwykłym gniotem. Tymczasem Anioły śmierci to dość udany thriller, momentami nawet klasyczny horror, nie bez wad wprawdzie – o czym za chwilę – który jednak przez większość seansu śledzi się, siedząc na krawędzi fotela. Już fabuła jest dość oryginalna jak na tego typu produkcję. Film otwierają sceny, które jednoznacznie wskazują, że będziemy mieć do czynienia z dziełem idącym śladami Teksańskiej masakry piłą mechaniczną czy Halloween. Reżyser, a zarazem scenarzysta, producent filmu i jeden z jego aktorów serwuje nam kadry poruszające, bo przedstawiające bierne współuczestnictwo w bestialskim mordzie małego chłopca, który jest obserwatorem całego zajścia.

Po chwili nastrój się zmienia i następuje właściwe zawiązanie akcji. Oto bowiem troje ludzi – Julian (R. Brandon Johnson), jego siostra Marylin (Heather Magee) oraz jej były chłopak Kurt (Richard Glover) – planuje napad na bank. Ustalają szczegóły, plan ataku, plan ucieczki i miejsce, w którym podzielą pieniądze. Mają jeszcze czwartego wspólnika, który czekać ma w umówionym miejscu na podział łupu. Wydawać by się mogło, że plan jest doskonały. Jednakże w czasie akcji nie wszystko idzie tak, jak powinno. Rabusie biorą jako zakładniczkę przypadkową kobietę, Samanthę Harrison (Samantha Dark), która wraz z córką Courtney (Courtney Bertolone) znalazła się po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Cała piątka udaje się w mroczne miejsce, którym okazuje się być położona na odludzi opuszczona farma. Jednak tam nie zastają wspólnika.

Zdesperowani młodzi przestępcy wpadają w panikę i kompletnie nie wiedzą co czynić, tym bardziej, że w całym zamieszaniu zrabowane pieniądze też się dziwnym trafem ulotniły. Prawdziwa trauma rozpoczyna się jednak w momencie, kiedy w życie zarówno bandytów, jak i ich ofiar wkracza zamaskowany sadysta, który nieopodal dokonuje swych brutalnych rytuałów. W sumie więc Anioły śmierci zataczają koło, by z czystej makabry, poprzez thriller, wrócić do typowego niemal horroru.

Film wypada przez większość seansu dość udanie, bowiem widać, że twórca opanował podstawowe zasady budowania ekranowej grozy. Świetnie posługuje się światłocieniami, zmienia pozycje i kąty ustawienia kamery, by spotęgować grozę, umiejętnie operuje muzyką i efektami dźwiękowymi, w których wyraźnie widać nawiązania do twórczości Johna Carpentera. Zresztą sam zamaskowany morderca to ewidentny ukłon w stronę twórczości kultowego twórcy horrorów. Sceny makabry, które Stevan Mena serwuje widzom, nie są tak drastycznie przedstawione, jak te w Hostelu, ale chyba właśnie przez pewną dozę niedopowiedzenia bardziej straszą niż zniesmaczają. Pościg zamaskowanego mordercy za bohaterami, dość w sumie powolny, ale miarowy, wywołuje natomiast efekt niemal permanentnego napięcia.

Niemal, bo jako się rzekło, film nie jest pozbawiony wad. Przede wszystkim miejscami szwankuje motywacja bohaterów. Przynajmniej część z nich mogłaby po prostu wsiąść do samochodu i odjechać z miejsca kaźni. Do tego, jak to w filmie na wpół amatorskim, autor nie ustrzegł się kilku rażących błędów, które potrafią w ważnych miejscach rozbić narrację i osłabić zaangażowanie widza. Mowa głównie o kilku nieporadnościach montażowych, szkolnych wręcz błędach, których bardziej wytrawny filmowiec by nie popełnił. Jeśli chodzi o poziom aktorstwa, to Anioły śmierci raczej też nie mają się czym pochwalić. Nie jest wprawdzie najgorzej i nie czuje się jakiejś kompletnej amatorszczyzny, ale też droga przed młodymi aktorami do oskarowych wyróżnień raczej daleka, by nie napisać – zbyt daleka, ażeby udało im się do nich kiedykolwiek dotrzeć.

Niestety, największym mankamentem filmu jest jego zakończenie. Na tle dobrze pomyślanego początku, w którym mamy kilka ciekawych zwrotów akcji, finał razi mieliznami i najwyraźniej autorzy nie wiedzieli, jak zakończyć tę opowieść. W efekcie popadli w sztampę i banał, co niestety przekłada się na ocenę końcową. Gdyby bowiem Anioły śmierci były pod koniec choć w połowie tak dobre, jak przez większą część seansu, można by mówić o wielkim zaskoczeniu. Tak jednak nie jest i w efekcie otrzymujemy film, w którym czuć rękę miłośnika horrorów, ale który to miłośnik powinien się jeszcze sporo nauczyć. Chociaż gdyby oceniać Anioły śmierci na tle innych dość skandalicznie kiepskich horrorów, to obraz ów wypada nie najgorzej. Zatem – średniak z kilkoma poważnymi niedociągnięciami. O tym, czy warto zobaczyć, zadecydujcie już samodzielnie...

Plusy: + dość fajny pomysł + niezłe wyczucie atmosfery + nie najgorsza muzyka Minusy: - spłycone zakończenie - wpadki montażowe - aktorstwo bez polotu

GramTV przedstawia:

Tytuł: Anioły śmierci Reżyser: Stevan Mena Scenariusz: Stevan Mena Zdjęcia: Tsuyoshi Kimoto Muzyka: Stevan Mena Obsada: Samantha Dark, R. Brandon Johnson, Heather Magee, Richard Glover, Courtney Bertolone i in. Produkcja: USA, 2004 Dystrybucja: Vision Cena: 19,00 zł Strona WWW: tutaj

Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
20/03/2008 21:27

I to lubię: pogrzebać w rzeczach nie-mainstreamowych i znaleźć takie jak ta perełki. :)

Usunięty
Usunięty
20/03/2008 19:51

Dla mnie to pachnie nuda i wtornoscia ;-)

Usunięty
Usunięty
20/03/2008 18:09

Brzmi ciekawie chociaz amatorskie wykonanie o ktorym wspomnial recenzent moze zabic pomysl.Ale lubie filmy w ktorych ziemny charakter, czy cala grupa ;p wpada na jeszcze wiekszego skurczybyka. :)




Trwa Wczytywanie