Film ów otrzymał cztery nominacje na Festiwalu w Wenecji w 2007 roku (prestiżowym, najstarszym, a wciąż funkcjonującym filmowym festiwalu, którego początki datują się na 1932 rok). Dodajmy, iż trzy z nich zwieńczyło zdobycie nagród. Szczerze mówiąc, trudno było spodziewać się czegokolwiek innego, gdyż to obraz niesłychanie mocny, kompletnie wytrącający z równowagi, a zarazem ciekawie zrealizowany. Jego forma przypomina dokument, tak też zagrali aktorzy – surowo, niemal bez żadnych chwytów. 
Film pozbawiony jest upiększeń z wyjątkiem dyskretnej, ładnej, lecz nie wybijającej się szczególnie ścieżki dźwiękowej. Najważniejszy miał być klinicznie zimny obraz. Momentami ma się wrażenie, jak gdyby kamera uchwyciła po prostu fragmenty życia centralnych postaci. Reżyser nie starał się osądzać. Nie widać tu zabiegów kojarzących się z komentarzem dokonanym przez osobę z zewnątrz. Czyny bohaterów mówią same za siebie i to widzowie mają je ocenić.
Główną bohaterką jest Angie (Kierston Wareing), upokarzana w pracy, tyrająca jak dziki osioł samotna matka. Jej syn Jamie (Joe Siffleet), pozbawiony poczucia bezpieczeństwa, sprawia coraz większe kłopoty wychowawcze, jednak zajmuje się pogonią za „lepszym światem” dla nich obojga. Pieniądze to dla niej jedyna pewna rzecz. Ponieważ traci etat w agencji pośrednictwa pracy, zajmującej się sprowadzaniem taniej siły roboczej z innych krajów, postanawia wreszcie stanąć na własnych nogach – założyć własną agencję, rekrutującą Hiszpanów, Ukraińców, Polaków, Rosjan i kogo popadnie. Nakłania do pomocy niezdecydowaną przyjaciółkę Rose (Juliet Ellis) i zabierają się do roboty. Działają, wciskając kit na potęgę, zgodnie z całkiem słusznym stwierdzeniem, że człowiek, który znajduje się na krawędzi, zgodzi się na wszystko z pocałowaniem ręki.
O ile Rose ma obiekcje, o tyle Angie zdaje się przestawać dostrzegać fakt, iż ci, którzy ją otaczają, to ludzie, a nie przedmioty. Nie istnieje rzecz, przed którą by się cofnęła, byle tylko utrzymać się na rynku – nie straszne jej żadne nielegalne metody. It’s a free world, i tyle. Kłopot w tym, że nie wszystko idzie jak po maśle. Pewne rzeczy wymykają się spod kontroli. Ale czy to ją czegokolwiek nauczy?
Styl reżyserii Kena Loacha można by określić jako naturalizm czy brutalny realizm. Twórca ten nie pozwala, by aktorzy poznali scenariusz – mają nauczyć się jedynie swej roli – chce w ten sposób uchwycić w oku kamery ich naturalną reakcję na dane sytuacje. W tym filmie wyszło to wręcz koncertowo. Mamy tu brutalne ostrzeżenie przed tym, co się dzieje w Wielkiej Brytanii. Widzimy tylko dwie kobiety rozkręcające interes, a zarazem okrucieństwo czarnego rynku w pełnej krasie – to, co poszukiwanie finansowego zabezpieczenia robi z ludźmi po jednej i drugiej stronie. Poszukujący niemal darmowych, nielegalnych imigrantów pracodawcy, bezlitośni naganiacze i naiwniacy żyjący nadzieją lepszego jutra, które obiecuje logo agencji – tęcza. Ale czy coś z tym w ogóle można zrobić?
Film ten zapewne został zaadresowany głównie do ludzi w Wielkiej Brytanii, którzy uważają, że przybysze z zewnątrz mają komfortową sytuację i tylko marzą, by kraść intratne posady „uczciwym obywatelom”. Lecz stanowi też światło ostrzegawcze dla wszystkich tych, którym wydaje się, że mogą ufać agencjom obiecującym złote góry. To bardzo mocne kino, które wstrząśnie niejednym Polakiem czy Polką. Jeden z tych filmowych utworów, które trzeba obejrzeć, ale za przyjemnie to to nie będzie.
Plusy:
+ mocne przesłanie
+ ciekawy sposób realizacji ala dokument
+ specyficzna, surowa gra aktorska
Minusy:
- nie stwierdzono
Tytuł: Polak potrzebny od zaraz (It’s a Free World)
Reżyseria: Ken Loach
Scenariusz: Paul Laverty
Zdjęcia: Nigel Willoughby
Muzyka: George Fenton
Obsada: Kierston Wareing, Juliet Ellis, Lesław Żurek, Joe Siffleet
Produkcja: Wielka Brytania 2007
Dystrybucja: SPI