Richard Linklater z sentymentem wspomina ten bardzo wyrazisty okres w kinematografii.
Richard Linklater ma za sobą wyjątkowo udany rok – twórca takich klasyków jak Przed wschodem słońca, Boyhood czy Szkoła rocka zaprezentował ostatnio dwa filmy: Blue Moon i Nouvelle Vague. Promując swoje nowe produkcje, reżyser udzielił serii wywiadów, w których nie tylko opowiadał o procesie twórczym, ale też komentował stan współczesnego przemysłu filmowego.
lata 90.
Richard Linklater o latach 90. w kinie
W rozmowie z The New Yorkerem Linklater nie ukrywał pesymizmu wobec tego, jak zmieniło się kino:
Nawet kiedy zaczynałem, na początku lat 90., panowała ponura atmosfera i pesymizm, a przecież to była dobra era. To była, jak mi się wydaje, ostatnia wielka era filmów studyjnych. Mieli większe portfolio. Dali szansę młodym filmowcom. No dobra, dali mi 6 milionów dolarów za zrobienie filmu bez gwiazd, ale w pewnym momencie powiedzieli: „nie, tego nie zrobimy”.
To nie pierwszy raz, kiedy reżyser wyraża podobne obawy. W rozmowie z The Hollywood Reporter dwa lata temu powiedział wprost:
Mam wrażenie, że to przeminęło z wiatrem – albo że przeminęło z algorytmem. Czasami rozmawiam z moimi rówieśnikami z lat 90. i mówimy: „O mój Boże, dziś nigdy byśmy tego nie zrobili”. Miałem okazję uczestniczyć w czymś, co zawsze wydaje się ostatnią dobrą erą dla kinematografii.
Linklater należy do pokolenia filmowców, którzy zdefiniowali kino niezależne lat 90. – obok Quentina Tarantino, Paula Thomasa Andersona, Stevena Soderbergha, Davida Finchera czy Alexandra Payne’a. Była to dekada, w której studia dawały twórcom więcej swobody, a widzowie chętniej sięgali po autorskie, oryginalne produkcje.
GramTV przedstawia:
Boom kina niezależnego w tamtym czasie często porównuje się do amerykańskiej Nowej Fali z lat 70. Obie ery łączył bunt wobec systemu i dążenie do autentyczności – filmowcy chcieli opowiadać własne historie, nawet jeśli mieli do dyspozycji skromne budżety. To w latach 90. widzowie otrzymali takie filmy jak Pulp Fiction, Jurassic Park, Terminator 2, Forest Gump, Siedem, Podziemny krąg, Matrix, Lista Schindlera, Toy Story, Krzyk i wiele innych tytułów łączących widowiskowość, mocny temat z autorskim podejściem.
Dziś sytuacja wygląda inaczej. Jak wskazuje blog World of Reel, ubiegłym roku Rotten Tomatoes przeprowadziło ankietę na najlepszych reżyserów ostatnich 25 lat. Jak zauważają komentatorzy, lista, choć uwzględniajaca takie nazwiska jak Nolan, czy Villeneuve, nie dorównuje różnorodnością złotej erze lat 90.
Mimo to Linklater dostrzega nadzieję w kinie światowym, które coraz częściej przebija się do mainstreamu. Jako punkt odniesienia wskazuje sukces filmu Parasite Bonga Joon-ho, któryt pokazał, że publiczność na całym świecie jest otwarta na nowe głosy i świeże perspektywy. Dajcie znać co myślicie o latach 90. w kinie – czy z tego okresu pochodzą jakieś wasze ulubione filmy?
Generalnie to zawsze było od kiedy istnieje Hollywood, ale nigdy na taką skalę. Czytałem wypowiedzi ludzi z branży (tych co nie boją się mówić jak jest, albo którzy nie zdobią okładek magazynów) i oni twierdzą że między innymi jednym z największych nieszczęść tej branży w ostatnich latach było spoufalenie się z nią Obamy - bo wtedy polityka na dobre zagościła w Hollywood, alienując dużą część społeczeństwa. A jak zawsze powtarzam widz to widz, czyli piniąndz, bez względu na przekonania polityczne czy jakieś wymyślone "kategoryzowanie". Jeżeli takiego widza odpychasz, to nie dziw się że kasy mniej.
Zapomniałem dodać - dlaczego o tym mówię w kontekście kina studyjnego? Bo zawsze było tak że to blockbustery generowały przychody wytwórniom. I to dzięki nim te mogły pozwolić sobie na wydawanie "drobniaków" na kino studyjne, bo samo się siebie takie kino prawie nigdy na siebie nie zarabia. A bez kina studyjnego "artyści" też nie mają gdzie się dokształcać. I często od razu, bez udowodnienia swojej wartości, albo gorzej - bez odpowiedniego przesiewu (ale to już inna kwestia i problem całego Hollywood) - dostają później duże projekty które niemiłosiernie partolą przy przyklasku wszystkich innych w nie zaangażowanych.
wolff01
Gramowicz
29/10/2025 09:54
Nie no nie mylmy pojęć.
To nie był koniec "wielkiego kina" bo po roku 2000 mieliśmy przecież wiele świetnych, "kinowych" filmów. To niesamowite jak np. mocnym rokiem był taki 2007 czy 2008, nie mówiąc już o Władcach Pierścieni czy Harrych Potterach, a nawet mniej widowiskowe filmy np. dramaty obyczajowe czy wojenne mieliśmy świetne. Kino miało się dobrze.
Ale jeśli mówimy o kinie studyjnym... no cóż poradzić na to że ogólnie kręcenie filmów było wtedy tańsze? Rolę kina studyjnego przejął internet i filmy robione przez fanów i to tam głównie należy szukać artystów.
Bo w Hollywood artystów już nie ma. Szkoły filmowe wypluwają narcyzów, wychowanych pod kloszem. Jak tacy twórcy mają kręcić filmy "brudne", odważne i o życiu, jak oni sami prawdziwego życia nie znają. Wielu kultowych dziś reżyserów z minionej epoki zaczynało w biedzie, sami musieli dochodzić do wielkości, uczyli się życia pracując na zmywaku czy całując kilkanaście klamek od drzwi tygodniowo, żeby w końcu się przebić. Oczywiscie wciąż mamy takei historie, ale filmowcy dziś wychowują się w luksusach, na campusach, gdzie wszyscy ich zewsząd chwalą, utwierdzają w nich ich "wspaniałość" i nie podważają światopoglądów (bo wszyscy mają takie same). Gdzie taki "artysta" ma zdobywać doświadczenie czy ćwiczyć rzemisoło, skoro nie raz z miejsca dostaje już projekt na grube miliony, a jak coś nie wypali to i tak powiedzą że wina "widzów" lub Covida. Albo dostaje istniejącą właśnosć ibtelektualną sprzed lat i stwierdza że trzeba ją poprawić na "swoją" modłe.
Generalnie to zawsze było od kiedy istnieje Hollywood, ale nigdy na taką skalę. Czytałem wypowiedzi ludzi z branży (tych co nie boją się mówić jak jest, albo którzy nie zdobią okładek magazynów) i oni twierdzą że między innymi jednym z największych nieszczęść tej branży w ostatnich latach było spoufalenie się z nią Obamy - bo wtedy polityka na dobre zagościła w Hollywood, alienując dużą część społeczeństwa. A jak zawsze powtarzam widz to widz, czyli piniąndz, bez względu na przekonania polityczne czy jakieś wymyślone "kategoryzowanie". Jeżeli takiego widza odpychasz, to nie dziw się że kasy mniej.