David Yates - "Harry Potter i Zakon Feniksa" - recenzja filmu

mastermind
2008/01/30 19:30

Sami-Wiecie-Kto znowu powraca!

Sami-Wiecie-Kto znowu powraca!

Sami-Wiecie-Kto znowu powraca!, David Yates - "Harry Potter i Zakon Feniksa" - recenzja filmu

Piąty film o Czarodzieju z Hogwartu jest chyba jeszcze mroczniejszy niż czwarty. A przede wszystkim – to znakomite kino nie tylko dla potteromaniaków!

Na wstępie poczyńmy wszak jedno, wydawać by się mogło oczywiste, zastrzeżenie. Film to nie książka i autorzy musieli dokonać stosownych skrótów, a nawet zmian, bo trudno przenieść bite 900 stron na kinowy ekran. Żeby posłużyć się zaledwie kilkoma przykładami: z filmu nie dowiemy się, że Ron i Hermiona zostali prefektami. Nie zobaczymy również szpitalnej rekonwalescencji pana Weasleya, przy okazji której po raz pierwszy spotkalibyśmy rodziców Longbottoma. Nie będziemy świadomi tego, że Percy Weasley stał się bliskim współpracownikiem Korneliusza Knota i wyparł się rodziny, ani tego, że do szpitala trafiła raniona zaklęciem profesor McGonagall. I jeden przykład dość istotnej zmiany – to wcale nie Cho zdradziła członków Gwardii Dumledore’a, jak można by wnosić z filmu. Ośmielamy się przywoływać te przykłady, bo uznaliśmy, że książka zapewne i tak wielu czytelnikom jest znana. A w świetle tych faktów dyskusje w stylu: „zmienili to i tamto” stają się bezproduktywne. Zmienili, bo musieli, i kropka.

Teraz trochę zagadnień innego rodzaju. Sześć długich lat upłynęło od premiery filmu Harry Potter i Kamień Filozoficzny. Przez ten czas dorastali nie tylko bohaterowie, ale również widownia, której dziś spokojnie można już serwować mrożące krew w żyłach sceny. A otwierająca Zakon Feniksa sekwencja do łagodnych nie należy. Pojawiający się znikąd dementorzy atakują niespodziewanie Pottera i głąbowatego Dursleya. Potem jest już tylko straszniej i potworniej. Miejsca zrodzone w wyobraźni J.K. Rowling po raz piąty ożywają i choć Hogwart nie jest już tak barokowy i olśniewający, jak w wizji Mike’a Newella, to głównie za sprawą przeniesienia ciężaru gatunkowego na inne elementy. Warto jednak powiedzieć, że film powinien spodobać się nie tylko zadeklarowanym potteromaniakom, co to każdą część książki znają niemal na pamięć, bo do czerpania radości z tego znakomitego kina rozrywkowego znajomość książek wcale nie jest potrzebna. Owszem, przyda się wiedza na temat poprzednich części, bo reżyser nie zawraca sobie głowy, aby wyjaśniać mugolom „kto, z kim i dlaczego”.

Filmowa fabuła przedstawia się pokrótce następująco: w piątym roku nauki sytuacja w Szkole Magii i Czarodziejstwa staje się nie najlepsza. Jej dyrektor, poczciwy Dumbledore, znajduje się na cenzurowanym Ministra Magii Korneliusza Knota. Urzędas nie daje wiary opowieściom o powrocie Lorda Voldemorta, który próbował dopaść Pottera i unicestwił w poprzedniej części Cedrika Diggory’ego.

Nad Harrym również zbierają się czarne chmury, bowiem nie dość, że decyzją Ministerstwa chcą go usunąć ze szkoły, to jeszcze uczniowie patrzą na niego wilkiem. Dodatkowo wciąż ma sny i mroczne wizje, które nie każdy byłby w stanie wytrzymać. Na domiar złego Knot postanawia umieścić wśród grona pedagogicznego Hogwartu wtykę. Damulka Dolores Umbridge (gra ją znakomita Imelda Staunton, która w gruncie rzeczy kradnie film dla siebie) to wcielenie diabła w różowych ciuszkach, które przywodzą na myśl Legalną blondynkę. Dolores jednak nie jest tak zmyślna i dobroduszna, jak ekranowe wcielenie Reese Witherspoon. Co to, to nie! Jako nowa nauczycielka obrony przed czarną magią napsuje krwi nie tylko Potterowi i jego przyjaciołom, ale również innym nauczycielom oraz samemu Dumbledore’owi.

Niemal równolegle Harry dowie się o istnieniu tajnego stowarzyszenia zwanego Zakonem Feniksa, którego założycielem był przed czternastu laty niezrównany profesor. Tyle że Zakon w obecnej chwili też niewiele jest w stanie zrobić, więc młodocianym czarodziejom pozostanie jedno – założyć jego młodzieżówkę, nazwaną Gwardią Dumbledore’a. W tym miejscu recenzent już zdecydowanie powinien ugryźć się w język, bo choć pisze o rzeczach znanych z książki, to jednak nie wypada zdradzać wszystkiego. Warto za to skupić się na tym, jak odbiera się dzieło. Film od pierwszej do ostatniej minuty jest znakomity. Akcja gna do przodu niczym hipogryf sunący po niebie. Stopniowo, ale bardzo umiejętnie, widzowie są wprowadzani w zalążki fabuły, tak że pogubić się nie sposób, a składając w głowie wszystkie elementy układanki, odczuwa się niemałą satysfakcję.

O tym, że Zakon Feniksa został znakomicie przygotowany pod względem technicznym, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Wszak wydano nań niemało grosiwa, a i ekipa twórców to sprawdzeni fachowcy. Choć powierzenie reżyserskiego stołka specowi od seriali Davidowi Yatesowi mogło się początkowo wydawać aktem samobójczym, to trzeba uczciwie powiedzieć, że imć Yates odrobił zadanie domowe. Facet ma niesamowite wyczucie epickości, co w prostej linii przekłada się na pełne unieruchamianie widza przed ekranem. Jest też doskonałym rzemieślnikiem, bo przecież sceny lotów na miotłach czy pojedynków na różdżki niczym odkrywczym w dzisiejszym kinie nie są, a jednak nie każdy potrafi je realizować. Yates ma też pewne upodobanie do zachowywania proporcji w ujęciach. Ot, choćby wówczas, kiedy bohaterowie ustawieni są wedle doskonale sprawdzającego się klucza: najpierw Potter, nieco w tle Ron i Hermiona, dalej mniej istotni bohaterowie. Złego słowa nie można też powiedzieć o humorze brytyjskiego twórcy, bo ten w Zakonie Feniksa jest stonowany, a mimo to wyrazisty. Widoczne to było chociażby rok temu, podczas kinowych seansów – śmiali się zarówno młodsi, jak i starsi widzowie. Dość już jednak pochwał reżyserskich, bo również aktorom należą się brawa.

Daniel Radcliffe, Rupert Grint i Emma Watson z odcinka na odcinek stają się coraz lepsi i bardziej dojrzali aktorsko. Aż przyjemnie będzie kiedyś zobaczyć, co Radcliffe lub Watson pokażą, kiedy saga o Potterze dobiegnie końca. Najlepiej – co oczywiste, bo ma w końcu najwięcej do grania – wypada Radcliffe. Chłopak potrafi oddać różne stany uczuciowe swego bohatera, co nie wszystkim się udaje. Dość powiedzieć, że w Zakonie Feniksa przeżywa rozterki podobne do tych, jakie miał Anakin Skywalker w Gwiezdnych Wojnach. Grający tego ostatniego Hayden Christensen był jednak jak drewno, a Radcliffe wypada naprawdę naturalnie. O starej gwardii nie ma w zasadzie co wspominać, bo musielibyśmy ciągnąć bez końca ten festiwal ochów i achów... A jest przecież jeszcze wspomniana już Imelda Staunton. Dolores Umbridge w jej wykonaniu jest niezwykle karykaturalna i przerażająca jednocześnie. W gładkich, wypowiadanych niezwykle mocnym dykcyjnie językiem frazach aktorce udało się przemycić ogromne pokłady złośliwości i cynizmu. Brawo! Na tle aktorskich występów pochwalić należy również... polski dubbing. Aktorska młodzież wywiązała się ze swych zadań doskonale i ani razu nie ma się wrażenia psucia filmu przez polskich aktorów, co niestety zazwyczaj zdarza się często.

Nie sposób również nie wspomnieć o zdjęciach autorstwa Sławomira Idziaka. Choć mówienie o tym, że są znakomite, zakrawa na truizm, to jednak warto podkreślić, że doskonale budują one atmosferę napięcia i narastającej stopniowo grozy. Idziak z gry świateł i mroku, z wielu warstw szarości i głębokiej czerni potrafi wydobyć nastrój, który udziela się widzom. To zdecydowanie najbardziej sugestywna i mroczna część sagi o młodocianym czarodzieju. Na zakończenie jeszcze garść odczuć dotycząca końcowych trzydziestu – czterdziestu minut filmu.

W dziele tak równym, jak Zakon Feniksa, trudno zrobić finał ekscytujący i pasjonujący zarazem. A jednak i to się twórcom udało. Ostateczna batalia (już bez wdawania się w szczegóły, kogo z kim), to majstersztyk i popis specjalistów od efektów specjalnych. Nie mamy jednak do czynienia z przerostem formy nad treścią i czymś, co recenzenci często nazywają „milionem rozbłysków, od których bolą oczy”. W żadnym wypadku. Wszystkie wyprowadzane czary (czy zwróciliście uwagę, że młodzi czarodzieje muszą, a starzy nie, wypowiadać na głos zaklęcia?), skoki, upadki i co tam jeszcze – widać w najdrobniejszym szczególe. Zatem co? Polecamy piątego Pottera? Zdecydowanie i to wszystkim! Z wyjątkiem może tych, którzy na dźwięk jego nazwiska dostają chronicznego zapalenia spojówek i wysypki. Ale nawet kilku niezbyt radykalnych mugoli zapewne uda się przekonać, że tak ukazany Potter jest OK!

GramTV przedstawia:

Plusy: + akcja + gra aktorska + dubbing + finałowa scena Minusy: - za krótki? Tytuł: Harry Potter i Zakon Feniksa Reżyser: David Yates Scenariusz: Michael Goldenberg Zdjęcia: Slawomir Idziak Muzyka: Nicholas Hooper Obsada: Daniel Radcliffe, Rupert Grint, Emma Watson, Michael Gambon, Imelda Staunton i inni Produkcja: USA, 2007 Dystrybucja: Warner Bros. Poland Strona WWW: tutaj

Komentarze
45
Usunięty
Usunięty
10/02/2008 21:03

No nadrabiam zaległości, nadrabiam. Na razie przeczytałem reckę książki i filmu. Reszt zostawiam na jutro. Co do recenzji książki to moim zdaniem tak jakoś nijak. Trochę za mało. Rozumiem, że nie chcieliście zdradzić fabuły, no ale już w filmie pokusiliście się o dużo więcej. No i to ta recka lepiej wypadła. No i bardzo dobrze. Filmu jeszcze nie oglądałem, a Insygnia Śmierci prawie dwa razy przeczytałem. Czekam ze zniecierpliwieniem na film na DVD. Pewnie kupię...Pozdrawiam...EDIT - Troszkę się wygłupiłem. Film już wyszedł. Trochę za drogi. Trzeba będzie zbierać kasę.

Usunięty
Usunięty
05/02/2008 21:04

film mi sie średnio podobał, tak jak książka.

POZDRO-Grizzly
Gramowicz
03/02/2008 22:46

Fajnie jest czasem przeczytać taką recenzje i zobaczyć na co się nie zwróciło uwagi oglądając film. Zakon Feniksa naprawdę "przykleił" mnie do fotela ale nie za bardzo zwróciłem uwagi na gre aktorską. Czyli wszystko było OK skoro niezwróciło uwagi bo wyglądało na naturalne. A efekty specjalne były niesamowite. Pojedynek Dumbledora i Voldemorta nie pozwolił na mrugnięcie okiem hehe.. Po ZF najlpeszy moim zdaniem był "Więzień Azkabanu" a najbaredziej mi się nie podobała "Czara Ognia" ponieważ jak się nie wkręciłem.




Trwa Wczytywanie