Sporty uliczne

Spayki
2007/10/07 23:42
5
0

Tę odmianę sportów drużynowych znamy wszyscy. Mecze koszykówki czy piłki nożnej rozgrywane na ulicznych boiskach nie są tylko radosną alternatywą dla klasycznej filozofii poszczególnych dyscyplin. Owszem, można z nich czerpać niczym nieskrępowaną przyjemność, ale to także - a może przede wszystkim - biznes. Rządzący się niemal dokładnie takimi samymi prawami, co zmagania drużyn NBA albo rywalizacja o Puchar UEFA.

Sporty uliczne

Tę odmianę sportów drużynowych znamy wszyscy. Mecze koszykówki czy piłki nożnej rozgrywane na ulicznych boiskach nie są tylko radosną alternatywą dla klasycznej filozofii poszczególnych dyscyplin. Owszem, można z nich czerpać niczym nieskrępowaną przyjemność, ale to także - a może przede wszystkim - biznes. Rządzący się niemal dokładnie takimi samymi prawami, co zmagania drużyn NBA albo rywalizacja o Puchar UEFA.

Uliczny wojownik

Zacznijmy od streetballu, czyli ulicznej koszykówki, rozpowszechnionej po obu stronach Atlantyku. Jej podstawą i cechą charakterystyczną jest wolność, jaką gracze posiadają w temacie ustalania zasad. To nie twarde, egzekwowane z aptekarską precyzją, przepisy stanowią o sile tego sportu. Wyłącznie od decyzji zawodników zależy liczba członków poszczególnych drużyn (nic przy tym nie stoi na przeszkodzie, by w meczu uczestniczyły dwie piątki, niemniej mecze dwóch na dwóch bądź nawet jeden na jednego nie są niczym niezwykłym) czy sposób punktowania (odpowiednio - za jeden i dwa oczka w przypadku rzutu zza linii standardowej "trójki"). Batalia toczona na jednej połowie boiska, "na jeden kosz"? Nie ma problemu! Faule, rzuty osobiste, auty, ograniczony czas na przeprowadzenie akcji? Wolne żarty. Jeśli bez tego nie wyobrażacie sobie meczu koszykówki, to jej uliczna odmiana nie została stworzona do Was. Oczywiście nie jest tak, że każde zagranie uchodzi płazem, ale faule są znacznie rzadziej (o ile w ogóle) sygnalizowane niż ma to miejsce normalnie.

Kwestię otwartą stanowi też moment kończący widowisko (w tym przypadku jest to określenie bez dwóch zdań na miejscu, o czym szerzej za chwilę). Przyjęło się rozgrywać mecze do 7, 11, 15 albo 21, przy czym zwycięstwo możliwe jest wyłącznie w przypadku co najmniej dwupunktowej przewagi. Tym samym zdarza się, że spotkanie, które miało zakończyć się po zdobyciu przez jedną z drużyn siedmiu punktów, zamyka wynik 15-13. Należy przy tym pamiętać, iż w streetballu w zasadzie nie pojawia się instytucja sędziego, tym samym wszelkie ustalenia opierają się na obustronnym zaufaniu i wzajemnym szacunku.

Te dwa czynniki łączą się zaś z kulturą hip-hopową, z którą wszelkiego typu sporty uliczne, a zwłaszcza koszykówka, związane są nierozerwalnie. Wśród zawodników, nazywanych "ballersami", większość na co dzień słucha rapu, nosi o co najmniej kilka numerów za duże ubrania i biżuterię (w slangu określaną jako "bling-bling"). Najczęściej są więc to ludzie mający dobre wyczucie rytmu i nieprzeciętną koordynację ruchów. Twarzą w twarz

A bez nich nie byłoby esencji streetballu, czyli efektownych zagrań, jakich próżno szukać na amerykańskich (nie mówiąc już o polskich) parkietach. Dość wspomnieć o head-pop, a więc tricku polegającym na odbiciu piłki od głowy przeciwnika. Ogółem stwierdzić więc można, że główny cel tego typu zagrań, prócz oczywistej efektowności, stanowi ośmieszenie i zdezorientowanie rywala, ku uciesze zgromadzonych kibiców. Na porządku dziennym jest niedopuszczalne w żadnych innych warunkach podawanie piłki nogami. Nie znaczy to rzecz jasna, że elementy ulicznego stylu nie zostały przeniesione na parkiety NBA. Co więcej, część zawodników - że wspomnę tylko o Allenie Iversonie, Steve’ie Francisie czy Stephonie Marburym - na co dzień stosuje niektóre z tych zagrań w przynoszącej największe zyski lidze koszykarskiej świata.

Jako że podstawą streetballowej rywalizacji są wsady (z angielskiego "dunks"), tak naprawdę kluczowe znaczenie ma nie praca zespołowa (choć ta też jest ważna, a dobre zgranie pozwala wykonywać popisowe zagrania, z "alley oopami" na czele), tylko umiejętności indywidualne. Najczęściej powodzenie akcji zależne jest od wyniku bezpośredniej konfrontacji na linii atakujący - obrońca. A że na ulicy można sobie pozwolić na twardszą grę...

Ale gdzie tu zysk?

Steetball w Stanach Zjednoczonych wykorzystywany jest przez władze w charakterze alternatywy zaoferowanej młodzieży, którzy - miast sięgać po używki czy dokonywać rozbojów - mogą swoją energię spożytkować na boisku. W wielu miastach organizowane są turnieje będące szansą na zdobycie częstokroć pokaźnych nagród pieniężnych.

Bodaj najbardziej znaną grupą skupiającą ballerów jest AND1. Ale ta nazwa to nie tylko zawodnicy, na przykład Philip "Hot Sauce" Champion, Grayson "The Professor" Boucher i Troy "Escalade" Jackson. Istniejąca od 1993 roku marka AND1 produkuje odzież, obuwie oraz inne akcesoria dla koszykarzy. Firma czerpie dodatkowe zyski z, tworzonych w kooperacji ze stacją telewizyjną ESPN, płyt DVD z nagraniami najlepszych akcji członków ekipy.

Więcej ekstrawagancji

GramTV przedstawia:

Nie dziwi tym samym tworzenie kolejnych wariacji ulicznych potyczek. I bynajmniej nie mam tutaj na myśli wizji przedstawionej w filmie Bejsbolo-kosz. Pierwsza z nich, nazywana "21", jest niczym innym, jak grą toczoną na zasadzie "jeden przeciwko wszystkim" - każdy zdobywa punkty na własny rachunek, a w pojedynczej partii uczestniczyć może nawet dziewięć osób. Natomiast druga - slamball - kładzie jeszcze większy nacisk na efektowne "paczki". Wsad po 540-stopniowym obrocie? Nic prostszego! Tego typu akcje możliwe są dzięki wykorzystaniu umiejscowionych w newralgicznych punktach boiska trampolinom. Ta, wykreowana przez Masona Gordona odmiana koszykówki, cieszy się coraz większa popularnością (w 2002 roku trensmisje telewizyjne rozpoczęła sieć TNN, z czasem w projekt zaangażował się potentant na amerykańskim rynku, wspomniane już wcześniej ESPN). W meczu slamball biorą udział dwie czteroosobowe drużyny i jako że jest to sport dość kontuzjogenny, zawodnicy występują w kaskach i ochraniaczach.

Sięgająca korzeniami czasów I wojny światowej koszykówka uliczna to obecnie prężnie rozwijająca się w Stanach Zjednoczonych dyscyplina sportu. Tym samym najbardziej znane boiska, na czele z kultowym Venice Beach w Los Angeles czy Rucker Park w Nowym Jorku, nie są już miejscami przeznaczonymi głównie dla biednych (bo trzeba wiedzieć, że znaczna część entuzjastów streetballu wywodzi się z mniej zamożnych dzielnic wielkich miast USA), przede wszystkim czarnych, młodych ludzi. Obecnie są to "pola uprawne" dla samonakręcającej się, przynoszącej olbrzymie zyski machiny, która rozpowszechniana jest nie tylko przez międzyuczelniane National Collegiate Athletic Association (NCAA), ale również największych przedstawicieli nowoczesnych mediów i firm produkujących sprzęt sportowy.

Piłka jest okrągła

Uliczna piłka nożna, podobnie jak koszykówka, z roku na rok rozwija się coraz dynamiczniej. Ta drużynowa dyscyplina sportu nie przewiduje fauli, spalonych, ani rzutów rożnych czy autów. Co więcej, ściany niejednokrotnie są sprzymierzeńcem grających i pomagają nie tylko w adresowaniu podań do krytych partnerów z drużyny, ale również umożliwiają wykonywanie efektownych tricków. Te zaś częstokroć przywodzą na myśl nie znane z piłkarskich boisk dryblingi, lecz popisy mistrzów breakdance’u. Ze streetballem łączy je jeszcze jeden szczegół - nie sposób odmówić im efektowności. Street football rządzi się przy tym swoimi prawami - wszelkie zagrania ręką przez zawodników z pola są niedozwolone. Piłkę łapać może tylko bramkarz, ale ta pozycja niekoniecznie musi być obsadzana. Zależy to między innymi od ustalonych przez graczy reguł i wielkości bramek (zdarza się, że te są wyjątkowo małe. Pamiętacie zatytułowaną The Cage reklamę pewnej znanej firmy tworzącej sprzęt sportowy? No właśnie!).

Uliczna piłka nożna podlega przy tym pewnym systematyzacjom, o czym dobitnie świadczą rozegrane po raz ostatni w 2006 roku mistrzostwa świata. Po najwyższy laur sięgnęli wówczas reprezentanci Kenii, wyprzedzając ostatecznie zawodników z RPA i Boliwii. Należy przy tym dodać, iż zdecydowanie nie były to rozstrzygnięcia przypadkowe, bowiem zarówno w Afryce, jak też Ameryce Południowej nie brakuje entuzjastów tego sposobu obchodzenia się z piłką. Sport dla osób borykających się z problemami życiowymi może być swoistym azylem, odskocznią od rozterek dnia codziennego.

Street w grach

Poza aspektami czysto sportowymi, "street" to również, o czym zdążyliście się już przekonać, okazja do zarobienia poważnych pieniędzy. Niemożliwym więc było, aby nie dostrzegła tego branża elektronicznej rozrywki. Pozostawmy jednak próby ugryzienia tego tematu na przedpotopowych maszynach i skupmy się na dokonaniach developerów na przestrzeni ostatnich lat. Na początku nie sposób nie wspomnieć o wydanej na automaty produkcji koreańskiego studia SunA - Back Street Soccer. Pięcioosobowe teamy, dynamiczna rozgrywka, strzały specjalne, ładna, dwuwymiarowa grafika i przygrywające w tle "We Are the Champions" - to musiało się podobać. I rzeczywiście, gra do dziś stanowi godny polecenia kąsek dla wszystkich miłośników piłki nożnej. Nie ma jednak wątpliwości, jaki tytuł naprawdę rządził i dzielił w temacie zręcznościowych gier sportowych. NBA Jam i NBA Hangtime. Mimo że pozwalały się one wcielić w zawodników najbardziej znanej ligi koszykarskiej świata, klimat streetballa był aż nazbyt wyczuwalny. Przerysowane, kilkumetrowe skoki zakończone potężnymi paczkami, wielkie głowy zawodników (dwóch po każdej stronie) i kultowa, płonąca piłka. Ten tytuł posiadał magię, której próżno było szukać przez następne lata.

Temat odżył w 2001 roku za sprawą gry NBA Street. Wydawane w kolejnych latach projekty EA Sports BIG były synonimem efektownej rozgrywki połączonej z niespotykaną w innych produkcjach dawką grywalności. Próby zdetronizowania lidera podejmowały różne firmy, między innymi Midway (NBA Ballers) i połączone siły Ubisoftu oraz AND1 (AND1 Streetball). Nikomu jednak nie udało się ta sztuka i pozycja serii NBA Street nadal jest niezagrożona.

Idzie nowe, lepsze!

Trzy gry z tej serii dostępne na konsolach odchodzącej właśnie generacji poza wszystkim oferowały również dopracowaną oprawę graficzną i ścieżkę audio znacznie podbijającą atmosferę. Zarówno w jednym, jak i drugim aspekcie brylowała trzecia część cyklu, NBA Street V3, w której rolę komentatora boiskowych zmagań pełnił Bobbito Garcia. Cięte i kąśliwe przycinki artysty znanego jako DJ Cucumber Slice idealne dopełniały rozrywkowy, luźny klimat całości.

Po udanych eksperymentach z koszykówką, EA Sports BIG wzięło na warsztat dwa inne sporty uliczne - futbol amerykański i piłkę nożną. Tak powstały NFL Street i FIFA Street. Podobnie jak wirtualny streetball, opierały się one na posiadanych przez Elektroników licencjach. Tym samym w każdej z gier pojawiły się największe gwiazdy danych dyscyplin. Nie obyło się przy tym bez licencjonowanych ścieżek dźwiękowych i wizytówki gier ze słowem Street w nazwie - Gamebreakerów. Te ultrawidowiskowe wykończenia akcji (wsady, strzały, przyłożenia) nie dosyć, że torpedowały gałki oczne niesamowitymi efektami, to w dodatku pozwalały jednym takim zagraniem odwrócić losy całego spotkania.

Jak rysuje się najbliższa przyszłość gier zręcznościowych spod skrzydeł Electronic Arts? Całkiem nieźle. Po premierze NBA Street Homecourt ostro zabrano się za prace nad trzecią odsłoną serii FIFA Street. Niewykluczone przy tym, iż idea rezygnacji z promowanego w czasach PlayStation 2 wykonywania tricków za pomocą prawego analoga, zostanie zastąpiona poprzez rozbudowane i intuicyjne sterowanie przyciskami. To rozwiązanie sprawdziło się przy okazji pierwszej gry EA Sports BIG, możliwe zatem, że i tym razem znajdzie ono zastosowanie. Czas pokaże.

Szczegółowe zdefiniowanie pojęcia "streetu" oraz nawet podstawowych terminów z nim związanych to zagadnienie na, co najmniej, pracę doktorską. Nie sposób poruszyć wszystkich wątków dotyczących tej - już chyba śmiało można tak powiedzieć - kultury. Sporty uliczne są już tylko niewinnymi zabawami z piłką, to również filozofia, styl życia i postrzegania świata. Świata, którego nieodzownym i stałym elementem są pieniądze. Nikogo więc nie dziwi, że oddzielenie sportu od biznesu nie jest możliwe. Dotyczy to również omawianych wcześniej zagadnień. Czy można nadal - ze świadomością stale rosnących sum na koncie - czerpać radość z biegania po betonowym boisku? Bez wątpienia tak, gdyż jednym z głównych, niezbywalnych atutów "ulicznych wojowników" jest fakt, iż byli i będą sobą. To czyni ich mocnymi, pozwala z podniesioną głową patrzeć w przyszłość. Przyszłość, którą mogą być parkiety NBA...

Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
09/10/2007 13:28

UEFA nie trawię

Usunięty
Usunięty
08/10/2007 11:51

ze sportów ulicznych najlepszy jest skateboarding i rower :)

Usunięty
Usunięty
08/10/2007 08:20

Wolę sporty uliczne od tradycyjnych, ale mają jedną wadę - beton. :D




Trwa Wczytywanie