Nie tylko wampiry, ale również wilkołaki powracają do kin. Oceniamy, czy reżyser Niewidzialnego człowieka dostarczył kolejny mrożący krew w żyłach horror.
W czasie pełni
Klasyczne potwory powracają do łask. W ubiegłym roku w amerykańskich kinach pojawił się remake kultowego Nosferatu, a teraz następne monstrum od Universal Pictures próbuje podbić kina. Gdy motyw hrabiego Draculi, czy Frankensteina często był wykorzystywany na dużym ekranie na najróżniejsze sposoby, tak Wilkołak nie otrzymał aż tyle uwagi od filmowców. Oprócz klasycznej produkcji z 1941 roku, potwór powrócił w 2010 roku w przeciętnym dziele z Benicio del Toro i Emily Blunt. Niesamowicie trudnego zadania, aby człowiek-wilk w końcu wkradł się w łaski widzów, podjął się Leigh Whannell, który pięć lat temu dał nam ciekawego i oryginalnego Niewidzialnego człowieka. Z takim ekspertem na pokładzie Wolf Man nie miał prawa się nie udać, prawda? Otóż nie i najnowsza interpretacja Wilkołaka pozostawia zbyt wiele do życzenia.
Wolf Man
W 1995 roku w tajemniczych okolicznościach ginie turysta na oregońskim górskim szlaku. Na tych terenach poluje Grady Lovell (Sam Jaeger), wraz z nastoletnim synem Blakiem (Zac Chandler). Pewnego dnia natrafiają na tajemniczego potwora, który bardziej przypomina zdziczałego człowieka, niż wściekłe zwierzę. Od tego momentu monstrum staje się obsesją Grady’ego. Gdy Blake staje się dorosły, postanawia wyjechać z domu i nigdy nie wrócić. Trzydzieści lat później mężczyzna zaangażowany jest w nieszczęśliwy związek z żoną Charlotte (Julia Garner), która to para doczekała się córki Ginger (Matilda Firth). Gdy Blake (Christopher Abbott) w końcu otrzymuje potwierdzenie, że jego ojciec został uznany za martwego po jego zaginięciu wiele lat wcześniej, postanawia powrócić do rodzinnego domu. Na miejscu spotyka dawnego znajomego, który wskazuje im drogę. Po drodze natrafiają na niebezpiecznego potwora, który jedynie pragnie ich krwi. Blake musi uratować swoją rodzinę, ale nie zdaje sobie sprawy, że będzie musiał chronić żonę i córkę nie tylko przed straszliwym monstrum, ale również samym sobą.
Leigh Whannell nie wymyśla tej historii na nowo, a można nawet stwierdzić, że niesamowicie ją spłyca. Jego Wolf Man to prosta opowieść o walce z potworem, zarówno tym zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Problem w tym, że film po macoszemu traktuje metaforyczną warstwę tej historii, zapominając, co w niej jest najważniejsze. Produkcja nie stawia żadnych pytań, zarówno tych tendencyjnych, które znamy z poprzednich filmów o Wilkołaku, jak i bardziej odważnych, odnośnie ludzkiej natury i dzikości, która tkwi w każdym z nas. Twórcy jedynie luźno sugerują, że między Blakiem a Charlotte nie jest najlepiej, ale w żaden sposób nie określają bohatera jako przemocowca, tyrana, czy toksycznego męża, który odbiera autonomię swojej żonie i córce. Tu aż prosiło się o taką historię, która działałby bardziej w wymiarze metaforycznym niż dosłownym.
Wolf Man
Niestety Wolf Man w konstrukcji historii, jak i swojej narracji jest bardzo powierzchowny. Film niby próbuje rzucać tropy dotyczące dziedziczenia pewnych cech wynikających z wychowywania się w danym otoczeniu, czy powielaniu przez dzieci grzechów rodziców, ale w żaden sposób nie rozwija tych motywów. Już dużo lepiej robiło to Poroże z 2021 roku, które poniekąd odwoływało się do tych tematów podejmowanych przez Wilkołaka. Wolf Man nie korzysta również z perspektywy samego potwora, którego oczami świat widzimy w kilku scenach. Pomijam już fakt, że pod względem estetyki kompletnie nie przypadło mi to do gustu, ale jest w tym coś odświeżającego, gdy widzimy, że dla Wilkołaka to ludzie wyglądają jak monstra, których trzeba się bać i jak najszybciej pozbyć. Aż żal, że film Whannella nie poszedł tym tropem i nie nadał postaci Wilkołaka więcej odcieni szarości.
Wilcze szaleństwo
Zamiast tego otrzymujemy wyjętą wprost z superbohaterskiej produkcji walkę dwóch ludzi-wilków, która na szczęście nie trwa zbyt długo. Minie sporo czasu, zanim Blake na dobre przemieni się wilkołaka, więc do tego czasu trójka bohaterów może jedynie uciekać, chować się i próbować odjechać jak najdalej od posiadłości Lovellów. Historia rozgrywa się bowiem na przestrzeni jednej nocy, w granicach jednej niewielkiej lokacji, więc twórcy sami sobie ograniczyli możliwość manewrów, co też odbija się na samej historii. Aż chciałoby się, żeby „choroba” Blake’a postępowała wolniej, ale bardziej wyraziście i przedstawiając konsekwencje tego poprzez rozpadające się relacje z resztą postaci. Niestety Leigh Whannell nie wykorzystuje tych ograniczeń nawet na własną korzyść i nieumiejętnie buduje napięcie, nie dostarczając prawdziwie horrorowych doświadczeń. Mroczny las, przemykające za oknem cienie i straszliwe warczenie to niewiele jak na film, który chce uchodzić za prawdziwe kino grozy.
Wolf Man
GramTV przedstawia:
Kiepsko wypadają też główne postacie, które są kompletnie niejakie. Twórcy wyraźnie nie chcieli zrobić z Blake’a antagonisty, ale też nie nadają mu żadnych odcieni szarości. Podobnie zresztą jest z Charlotte, stająca się irytującą Mary Sue, której wszystko od razu wychodzi, nie mając z niczym problemów i bez przeszkód jest w stanie naładować akumulator w samochodzie, jak i korzystać z broni myśliwskiej. Nie twierdzę, że nie mogłaby wcześniej nabyć potrzebnych do tego umiejętności, ale chodzi o to, jak mdłą i nieciekawą postacią się przez to staje i historia nie stawia przed nią żadnych wyzwań, nawet po to, aby jakkolwiek zbudować wokół tej bohaterki jakiekolwiek napięcie i poczucie zagrożenia. Fatalnie wypada też projekt samych wilkołaków, które wyglądają jak zdeformowani i nadmiernie owłosieni ludzie, a nie potwory z prawdziwego zdarzenia. Jestem zdziwiony, że producenci z Blumhouse i sami twórcy widząc tak ucharakteryzowanych aktorów stwierdzili, że wygląda to dobrze.
Po Niewidzialnym człowieku i doskonałym sci-fi Upgrade tym razem Leigh Whannell zalicza spektakularną porażkę swoim nowym filmem. Wolf Man to zwykła produkcja o potworach, pozbawiona jakiejkolwiek głębi, wciągającej historii i ciekawych bohaterów, a co najgorsze, niepotrafiąca umiejętnie budować strachu i napięcia. Niby są tu wszystkie cechy charakterystyczne dla horroru, ale wszystko to letnie, nieangażujące i bezemocjonalne. Po Whannellu należałoby oczekiwać zdecydowanie więcej.
3,0
Wolf Man nie sprawdza się jako horror, ani tym bardziej metaforyczna historia o dzikiej naturze tkwiącej w człowieku. Wielka szkoda zmarnowanego potencjału.
Plusy
Aktorzy starają się, aby ich postacie nabrały jakiegokolwiek charakteru
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!