Recenzja Twelve Minutes – zagadki, frustracja i zwroty akcji w 12 minut

Mateusz Mucharzewski
2021/08/23 12:30
2
0

Po długim okresie produkcji na rynek wreszcie trafia jedna z najbardziej nietuzinkowych gier ostatnich lat. Warto było czekać?

Recenzja Twelve Minutes – zagadki, frustracja i zwroty akcji w 12 minut

Mało jest na rynku tak wyrazistych i cenionych wydawców jak Annapurna Interactive. Jej portfolio pęka od nietuzinkowych, oryginalnych i często innowacyjnych gier. Twelve Minutes nie jest tutaj żadnym wyjątkiem. Wystarczy spojrzeć na kilka sekund trailera, aby przekonać się jak niezwykła może to być przygoda. Nietypowa jest tam perspektywa, główna lokacja i sposób narracji. Nic więc dziwnego, że wielu mocno zainteresowało się tą produkcją, również dzięki wsparciu marketingowemu Microsoftu, który grę wrzucił do Game Passa. Wydaje się więc, że teraz nie ma wytłumaczenia, trzeba po ten tytuł sięgnąć. Czy jednak aby na pewno pomysłowa koncepcja jest gwarancją wysokiej grywalności?

Zabawę zaczynamy w windzie. Na końcu korytarza znajdujemy drzwi do mieszkania. W środku już czeka na nas żona. Przygotowała nawet deser. Nakrywamy więc do stołu i spędzamy miły wieczór. Chwile szczęścia przerywa pukanie do drzwi. To policjant z nakazem aresztowania miłości naszego życia. Na oskarżeniach o morderstwo nie kończy się. Mężczyzna szuka jeszcze tajemniczego zegarka, który rzekomo ukrywa nasza żona. My stajemy się zakładnikiem. Policjant dusi nas. Kiedy uchodzi z nas życie… wszystko zaczyna się od nowa. Minęło 12 minut, znowu jesteśmy w naszym mieszkaniu, za chwilę powita nas żona. Utknęliśmy w pętli czasu. Ucieczka to jedno, wyjaśnienie zagadki to drugie.

Twelve Minutes nie marnuje czasu i już na koniec pierwszej pętli zostawia nas z zagadką. Ktoś oskarża naszą żonę o morderstwo. Pojawia się też wątek zegarka. Chociaż kobieta twierdzi, że nie wie o co chodzi, tuż przed naszym uduszeniem zdradza gdzie on się znajduje (my jednak już tego nie słyszymy). Dzieje się więc coś dziwnego. Cała historia, chociaż nie jest długa, ma kilka wątków. Część z nich na pewno bardzo niespodziewanych. Twelve Minutes potrafi więc zaskoczyć zwrotami akcji i zachwycić historią. Nie jest to może najlepsza fabuła ostatnich lat, ale na pewno z przyjemnością odkrywałem kolejne wątki i chciałem dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Warto też wspomnieć, że w większości jest to opowieść obyczajowa, w której nie ma dużo miejsca na interpretację. Do tego dochodzi jednak warstwa związana z pętlami czasu, która nieco miesza i powoduje, że widząc napisy końcowe możemy się zastanowić co dokładnie autor miał na myśli. Czy to wszystko jako całość warte jest poznania? I tak i nie. Za chwilę do tego dojdziemy.

GramTV przedstawia:

Luis Antonio, który wymyślił i w większości stworzył Twelve Minutes, proponuje nam dwie warstwy, które stanowią główną atrakcję gry. Pierwsza to wspomniana wyżej historia, którą krok po kroku odkrywamy. Druga to gameplay. Skoro motywem przewodnim są pętle czasu, podstawy powinny być dla każdego oczywiste. Mamy 12 minut, w których musimy zrobić jak najwięcej. Początkowo może to się wydawać trudne. Akcja gry ogranicza się do malutkiego mieszkania – salon z kuchnią, sypialnia i łazienka. Nawet interaktywnych przedmiotów nie ma zbyt wiele (i dobrze, bo to by tylko niepotrzebnie skomplikowało zabawę). Żona też nie daje się przekonać, że non stop przeżywamy ten sam moment i za chwilę do mieszkania wpadnie uzbrojony mężczyzna. Rozgrywka polega więc na tym, aby w każdej pętli szukać czegoś nowego. Na każde podejście powinniśmy mieć pomysł na to co tym razem przetestujemy. Może dowiemy się czegoś nowego, co w kolejnej próbie pozwoli zrobić nowe rzeczy i pchnąć fabułę do przodu.

Podam kilka przykładów (tak, aby nie spoilować). Jednymi z łatwiejszych do znalezienia przedmiotów są tabletki nasenne. Za ich pomocą możemy uśpić żonę i swobodnie przeszukać mieszkanie, włącznie z jej kieszeniami. Jeśli też policjant po otwarciu drzwi znajdzie tylko nas, również może wydarzy się coś innego. Innym razem można się schować do szafy tak, aby nawet żona nas nie zauważyła. Może wtedy dowiemy się więcej. Możliwe jest również takie poprowadzenie akcji, aby zdobyć numer telefonu do kogoś i w kolejnej pętli zadzwonić do niego. To też nagle zmieni bieg wydarzeń. Tych opcji jest bardzo dużo i to właśnie one stanowią trzon rozgrywki. Twelve Minutes na tym właśnie polega – kolejnych pętlach, w których próbujemy zrobić coś innego. Jak znajdziemy nową informację czy przedmiot, w następnym podejściu możemy to wykorzystać. Póki zawsze mamy plan działania, coś udaje się przetestować. Gorzej jak dojdziemy do momentu, w którym zabraknie pomysłów.

Taki model rozgrywki ma swoje plusy i minusy. Niewątpliwym atutem jest fakt, że Luis Antonio przygotował mnóstwo wariantów. Nie ważne, gdzie znajdzie nas policjant, zawsze będzie wiedział co zrobić. Dialogi również zmieniają się pod wpływem tego co robimy. Można nawet rozpocząć nową pętlę i nic nie robić, a gra i tak będzie wiedziała jak się zachować i zaproponuje rozmowę z żoną, której w inny sposób nie da się odsłuchać. Za to podziwiam Twelve Minutes. Zawsze czułem, że moje działania mają jakieś znaczenie. Dzięki temu rozgrywka aż tak się nie nudzi, bo nawet małe zmiany w zachowaniu mają odzwierciedlenie w sytuacji na ekranie. Oczywiście zdarzały się sytuacje, w których określone działania (np. użycie jakiegoś przedmiotu) nie wywoływały żadnych skutków, a moim zdaniem powinny. Nie było jednak tego dużo, a przecież twórcy i tak nie są w stanie przewidzieć oraz zareagować na wszystkie działania gracza. Nie liczmy na cuda.

Komentarze
2
MisioKGB
Gramowicz
07/02/2024 07:10
TobiAlex napisał:

94 zł za pomieszczenie i trzech aktorów... Po co Ubi robi takie AC Valhalla tylko o połowe droższe, po co powstaje Ghost of Thushima itp. itd. Wystarczy jedno pomieszczenie i tyle. A jak zobaczyłem napisy końcowe to... oplułem sobie ekran ze śmiechu. Gra do stworzenia w GameMakerze (nie ujmując GameMakerowi) a tam z 300 nazwisk na koniec. I jeszcze mocap, buhahahahaha. Nie no, bądźmy poważni...

Dobra gierka, wczoraj jak siadłem to przeszedłem naraz, wciągnęła już od samego początku. Ograłem na telefonie, sterowanie od biedy ok. Na pewno gierka zapada w pamięć, trochę jak Inside

TobiAlex
Gramowicz
31/08/2021 23:25

94 zł za pomieszczenie i trzech aktorów... Po co Ubi robi takie AC Valhalla tylko o połowe droższe, po co powstaje Ghost of Thushima itp. itd. Wystarczy jedno pomieszczenie i tyle. A jak zobaczyłem napisy końcowe to... oplułem sobie ekran ze śmiechu. Gra do stworzenia w GameMakerze (nie ujmując GameMakerowi) a tam z 300 nazwisk na koniec. I jeszcze mocap, buhahahahaha. Nie no, bądźmy poważni...