Recenzja Eriksholm: The Stolen Dream – Dobre skradanki jeszcze nie umarły

Mateusz Mucharzewski
2025/07/17 09:00
0
0

Jest tutaj Dishonored w bardziej narracyjnej formie oraz zręcznościowy Commandos. Aż szkoda, że nie wyszło z tego coś więcej.

Recenzja Eriksholm: The Stolen Dream – Dobre skradanki jeszcze nie umarły

Na początku roku miałem dwóch kandydatów do miana dużego, pozytywnego zaskoczenia – gry, która będzie hitem, chociaż powszechnie nie są postrzegane jako materiał na niego. Pierwszym tytułem jest Clair Obscur: Expedition 33. Tutaj lepiej trafić nie mogłem. Moim drugim, potencjalnym czarnym koniem był Eriksholm: The Stole Dream - narracyjna skradanka, która od pierwszych zapowiedzi urzekła mnie klimatem, oprawą wizualną i dużym naciskiem na opowiadanie historii. Miało być w tym wszystko to, czego szuka ktoś taki jak ja - esteta ceniący dobre opowieści. Do tego Eriksholm miał udowodnić, że skradanki jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa. Jak to wyszło w praktyce?

Już sam początek gry pokazuje, że debiutujące studio River End Games ma w swoich szeregach osoby z duszą reżysera. Kampanię otwiera bardzo ładnie wykonana scenka przerywnikowa, której nie powstydziłoby się wiele wysokobudżetowych gier. Widzimy w niej Hannę, główną bohaterkę, która ucieka przed podejrzliwą policją, szukającą jej brata. Powód? Nieznany nawet dziewczynie. Chłopak ewidentnie coś przeskrobał, a my nie tylko musimy dowiedzieć się co, ale też odnaleźć go. O ile jednak początek rozgrywki to głównie poszukiwania młodzieńca, tak później sprawy nabiorą dużego rozpędu, zahaczając o wątki wielkiej polityki, zdrady i losów miasta. To wszystko spoczywa na barkach młodej dziewczyny, co na myśl przywodzi fantastyczną serię A Plague Tale, w której również kluczowe role odgrywają nieletni.

Z fabułą w Eriksholm jest niestety ten problem, że z jednej strony można ten element uznać za znaczący atut gry, ale równocześnie za ogromne rozczarowanie. Zacznijmy od tego co się udało, czyli bardzo dobrze zrealizowanych scenek przerywnikowych. Może dynamika nie jest specjalnie duża, ale ogląda się to z przyjemnością. Problem w tym, że takich scen jest raptem kilka. To nie jest nawet jeden filmik na rozdział. Większość dialogów obserwujemy tak samo jak rozgrywkę. Do tego sama opowieść budzi u mnie mieszane uczucia. Wydaje mi się, że historia brata głównej bohaterki nie została należycie rozwinięta. Tam był potencjał na osobiste wątki, a zamiast tego scenariusz szybko zmienia kierunek i idzie w stronę dużej skali, w której w jakiś sposób od nastolatki zależą losy nie tylko miasta, a też całego kraju. Do tego sporym rozczarowaniem jest zakończenie. Gra kończy się niemal w kulminacyjnym momencie, nie pokazując kluczowych, z globalnego punktu widzenia, wydarzeń.

Gdyby Commandos był grą narracyjną

Nieco inaczej wygląda kwestia rozgrywki - tutaj na odwrót, najpierw jest kiepsko, a z czasem widać wyraźną poprawę. Muszę przyznać, że pierwsze dwa rozdziały, w których Hanna ucieka przed policją, były mało ekscytujące. Rozumiem, że to początek rozgrywki, gdzie jeszcze nie zostały wprowadzone liczne mechaniki, ale mimo wszystko oczekiwałem czegoś więcej. W tych dwóch rozdziałach Eriksholm to bardzo prosta skradanka, w której więcej jest zwykłego przemierzania lokacji tak, aby nie dać się zauważyć, niż planowania czy rozwiązywania zagadek. Wtedy też widać, że gra jest mocno oskryptowana. Często nasze małe działania powodują jakieś zdarzenia, chociażby dialog strażników i późniejsze przemieszczenie się ich w inne miejsce. We wszystkim jesteśmy prowadzeni jak po sznurku, a głównym wyzwaniem jest znalezienie jego początku.

Z czasem jednak gra potrafi się mocno otworzyć. Kluczowym momentem jest wprowadzenie drugiej, grywalnej postaci - dojrzałej kobiety, starej znajomej naszej protagonistki. Ona ma nieco inne umiejętności, jest bardziej mobilna (może na przykład wchodzić na dach po rynnie) oraz potrafi niszczyć niektóre źródła światła. Eriksholm nie grzeszy liczbą mechanik - wręcz przeciwnie, każdy z bohaterów ma ich stosunkowo mało. Fakt, że w pewnym momencie sterujemy dwójką sprawia jednak, że ten problem zostaje mocno ukryty. Oczywiście nie jest to Brothers: A Tale of Two Sons, w którym poruszaliśmy się obiema postaciami jednocześnie, za pomocą analogów. W Eriksholm sterujemy każdym z bohaterów osobno. Plansze wymagają też współpracy, przez co każda z osób musi iść inną ścieżką i wzajemnie sobie pomagać, na przykład eliminując wrogów. W grze nie ma walki, ale możemy użyć na przykład strzałki usypiającej, znajdującej się w asortymencie Hanny.

GramTV przedstawia:

W pewnym momencie liczba postaci zwiększa się do trzech, co znacząco uatrakcyjnia rozgrywkę. Są rozdziały, w których mamy dosłownie 2-3 plansze, ale są one na tyle rozbudowane, że można spędzić tam sporo czasu. Wtedy też musimy przemieszczać się każdym z bohaterów, krok po kroku. Żaden z nich sam nie pokona swojej ścieżki, tylko musi zawsze otrzymać pomoc, innym razem samemu jej udzielić. Eriksholm staje się wtedy pewnego rodzaju szachami, w których musimy w odpowiedniej kolejności poruszać pionkami. Przypomina to Commandosów, w których również mieliśmy kilka postaci z odmiennymi umiejętnościami. Tyle tylko, że bohater tej recenzji to gra znacznie bardziej liniowa i oskryptowana, nie dająca swobody wyboru, a oczekująca od gracza, że dostrzeże tę jedną, jedyną ścieżkę, którą można pokonać przeszkodę. Do tego zdarzają się sytuacje, w których powalenie jednego przeciwnika wymaga działania aż trójki bohaterów, jeden za drugim. Nie jest to trudne, ale potrzeba odrobiny wyobraźni, aby dostrzec czego oczekiwał od nas level designer.

Tutaj dochodzimy do głównych problemów poziomów w Eriksholm. Duże nastawienie na narrację sprawia, że gra jest ogołocona ze swobody. Zamiast tego zawsze mamy jedną, możliwą ścieżkę i nią musimy podążać, podziwiając przy okazji “żyjących” strażników, którzy reagują na nasze działania, przemieszczając się czy prowadząc dialogi między sobą. Wiem, że dla części osób nie będzie to problem. Sam się do nich zaliczam, bo lubię być poprowadzony przez deweloperów przez coś ciekawego. Jednocześnie wiem, że są gracze oczekujący większej swobody, nieliniowości i wolności w podejmowaniu działań. Oni w Eriksholm będą się czuć jak zamknięci w klatce.

Czy warto było postawić na tego konia?

Nie opuszcza mnie więc wrażenie, że Eriksholm z potencjalnego czarnego konia zamienił się w spore rozczarowanie. Liczba mechanik jest dosyć skromna, a liniowość duża. Trzy postacie, którymi jednocześnie rozgrywamy większość poziomów, sprawdzają się bardzo dobrze i nadrabiają wiele problemów. Wtedy gra zamienia się w bardziej zręcznościowych Commandosów, w wersji niewymagającej tak wiele myślenia i kombinowania. Szkoda jednak, że na końcu to, co miało to wszystko spajać, zawodzi. Bardzo podobają mi się scenki przerywnikowe, ale jest ich za mało, a sama historia również mogłaby prezentować znacznie wyższy poziom, pozbawiony kilku naiwnych i mało odkrywczych rozwiązań.

Nawet ta grafika i miasto to odrobinę niewykorzystany potencjał. Eriksholm wygląda świetnie, w szczególności w otwartych lokacjach, gdzie duże wrażenie robi zaawansowane oświetlenie. Podoba mi się też miasto, teoretycznie z nordyckimi inspiracjami, ale nie da się nie dostrzec tam Anglii z okresu rewolucji przemysłowej ze swoimi fabrykami, podziałami społecznymi na uprzywilejowaną, nieprzyzwoicie bogatą szlachtę oraz biedną klasę robotniczą, dzieci wykorzystywane do pracy i kradzieży oraz policję, której każdy unika jak ognia. Wygląda to dobrze, ale zabrakło mi czegoś wyrazistego i unikatowego. Podobne założenia ma świat Dishonored, ale mimo wszystko jest on niepowtarzalny i unikatowy, nie tylko ze względu na magię, ale też mnóstwo kreatywnych pomysłów na świat przedstawiony. Tego pierwiastka wizjonerstwa zabrakło mi w Eriksholm.

Z tego wszystkiego wyłania się obraz gry dobrej - wykonanej poprawnie, z drobnymi, ciekawymi pomysłami, ale jednocześnie bez większego polotu. Mam wrażenie, że w zespole River End Games zabrakło kogoś nad wyraz kreatywnego, a momentami też nieco szalonego, kto do gry doda kilka nietuzinkowych pomysłów. Bez tego Eriksholm: The Stolen Dream to tylko solidny, czwórkowy uczeń - pracowity, zawsze przygotowany, ale jednocześnie niezdolny do tego, aby wybić się ponad ten raptem przyzwoity poziom.

7,3
Bardzo ładna, solidna skradanka, której zabrakło kreatywnych pomysłów – na historię oraz mechaniki.
gram poleca
Plusy
  • Piękna oprawa wizualna i miasto
  • Równie dobre scenki przerywnikowe
  • Solidna, mocno wyreżyserowana skradanka
  • Rozgrywka z trzema postaciami sprawdza się bardzo dobrze
Minusy
  • Historii brakuje polotu
  • Rozczarowujące zakończenie
  • Mało porywający początek
  • Mała liczba mechanik na jedną postać
  • Brakuje nieco głębi w rozgrywce
  • Brak polskich napisów
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!