Po pierwszym w życiu koncercie na żywo z dobrym nagłośnieniem, czy powalającym seansie kinowym w technologii Dolby, mogłeś zacząć myśleć o poprawie swojego audio. Na pierwszy ogień idą w takich sytuacjach słuchawki.
Jest to kierunek z pozoru logiczny, jednak brakuje w nim jednej ważnej składowej, a mianowicie źródła dźwięku. Na wyższym pułapie cenowym bez odpowiedniego nie usłyszysz kluczowych różnic w jakości, a możesz wręcz uderzyć w barierę wyporności swojej zintegrowanej dźwiękówki w płycie głównej, co objawi się niską głośnością i jakością.
Taki kubeł zimnej wody na wejściu niejednego początkującego melomana bezpowrotnie zraził, więc chciałbym Cię od niego uchronić. W końcu wrzucenie 500 zł w słuchawki nie może mieć gorzkiego posmaku przy pierwszym włączeniu ulubionego albumu.
W związku z tym przydało by się mniej więcej drugie tyle przeznaczyć na kartę dźwiękową i to jest moment, w którym musisz dobrze przemyśleć potencjalny odwrót z rzeczonego przedmurza audiofilii. Dlaczego? Bo apetyt rośnie w miarę jedzenia, szczególnie gdy zaczynasz czerpać radość z separacji instrumentów i oczami wyobraźni widzisz muzyków rozstawionych na scenie.
Reprodukcja dźwięku ma to do siebie, że wraz z wejściem na wyższy poziom sprzętu słychać, że może być lepiej i to napędza jeszcze bardziej rządzę poszukiwań następnego, dokładniejszego rozwiązania. O ciarkach przy utworach bardziej energetycznych i pompatycznych nie wspominam, bo te zależne już są od Twojej wrażliwości, niemniej nie powszednieją.
Dużym czynnikiem zachłyśnięcia się jakością dźwięku są też Twoje muzyczne predyspozycje. Jeżeli nie poczujesz różnic, o których piszę, inwestycja w sprzęt nie zmieni Twojego życia.