Recenzja filmu Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie i śmierć złudzeń

Kamil Ostrowski
2019/12/20 19:55
9
0

Jar Jar Abrams znowu dorwał się do Gwiezdnych Wojen i słowo daję, urwałbym mu ten durny gungański łeb, jakbym miał okazję.

Recenzja filmu Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie i śmierć złudzeń

Nie wiem dlaczego, ale dałem się nabrać zwiastunom. Obejrzałem kilka z nich i jakimś cudem montażystom udało się mnie przekonać, że nowe Star Warsy faktycznie będą czymś wyjątkowym. Że z dennej siódemki i świetnej ósemki (a fandom dupa cicho, bo w ogóle się nie znacie), a przede wszystkim z podwalin, jakie stworzyły, uda się wycisnąć godną epopeję, która zamknie nową trylogię, która rodziła się w takich bólach, jakąś ładną klamrą. Niestety, mam wrażenie, że finał jest jeszcze gorszy niż ordynarne, denne Przebudzenie Mocy. Aha no tak, bo to przecież ten sam reżyser.

Ciężko jest opisać jak bardzo jestem zły na J.J. Abramsa. Jakimś cudem mu się stworzyć kultowe Lost i całkiem niezłego Star Treka i nagle został obwołany bożyszczem nerdów, a Hollywood wepchnęło mu w ręce najpierw Super 8, a później nową trylogię Gwiezdnych Wojen, z przerwą na gościnny występ Riana Johnsona. Problem w tym, że czego by nie mówić o drugim z twórców, miał przynajmniej jakiś pomysł na podejście do Star Warsów. Nie bał się podejmować decyzji, żeby otworzyć nieco formułę, miał wyobraźnię i potrafił całość pociągnąć tak, aby seans był lekki, przyjemny i dramatyczny. Zabierał nas w podróż po swoich Gwiezdnych Wojnach. J.J. Abrams nie robi niczego z tych rzeczy. Jego film to nie jest dzieło artystyczne, to jest rzemieślnicza robota i to w dodatku nienajlepsza. Nawet nie tyle rzemieślnicza, co fabryczna. Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie jak pizza kupiona w supermarkecie, do odgrzania w mikrofali. Mamy tu dokładnie odmierzoną ilość sera, ciasta, szynki i sosu pomidorowego. Sęk w tym, że ser to wyrób seropodobny, ciasto jest mrożone, szynka konserwowa, a sos z najtańszych składników. Można to zjeść i się człowiek naje, można nawet to lubić, chociaż do tego akurat trzeba być zupełnie wyjałowionym konsumentem, dla którego ser to ser, sos to sos, a szynka to czynka. Czuć, że siedział nad nim tabun ludzi, jednak niewielu z nich faktycznie było zakochanych w możliwości prac nad tym filmem. A ostatnim z nich ewidentnie był J.J

Film wypełniony jest absolutnym cringem (z angielska “poczuć zażenowanie z powodu czegoś” brak tutaj polskiego odpowiednika tego słowa - najbliższe będą “ciarki żenady”). Od pierwszych momentów postaciom wciskane są do ust idiotyczne one-linery, które są absolutnie niezręczne, a wykorzystywane są wyłącznie po to, aby dodać poszczególnym scenom “fajności”. Czułem się trochę jakbym oglądał materiał w telewizji traktujący o memach (może nawet o “how do you do fellow kids?”). Starzy ludzie na siłę próbujący być fajni, to niestety czysta żenuncja. I tym starym człowiekiem są w tym miejscu scenarzyści, którzy każą Lei wycisnąć z siebie “never underestimate a droid” tylko po to, żeby Rey mogła to powtórzyć dziesięć minut później, po tym jak BB-8 odwali coś fajnego. Albo powtarzanie w kółko o tym, że moc będzie z tobą, czy innych znanych powiedzonek.

GramTV przedstawia:

Ciarki żenady i wściekłość, to coś, co towarzyszyło mi przez prawie cały seans. Kiedy nie wzdrygałem się przed głupawkowatymi tekstami, to dosłownie gotowałem się z powodu idiotycznych dziur w fabule i nielogicznych zagrywek. Co by nie mówić o prequelach, George Lucas przynajmniej starał się nam nakreślić jakiś obraz intergalaktycznej polityki. Co robi J.J. Abrams? Wyczarowuje z niczego kolejne floty, łącznie z kosmicznym pospolitym ruszeniem, wynalazki i postaci, które pojawiają się w nieoczekiwanych miejscach niczym deus ex machina. A wygrywają oczywiście ci, którzy najmocniej wierzą w swoje zwycięstwo. Bo oczywiście miłość wszystko zwycięży. Bleh. Szczytem wszystkiego są absolutnie durne bitwy, a najdurniejszą z durnych jest rekonstrukcja antypolskiej propagandy komunistycznej o kampanii wrześniowej (kto zobaczy film, ten zrozumie ten żart).

W całym tym cringu, bezsensie i nudzie (wspomniałem o nudzie? aha, film jest też nudny), wybija się parę pozytywów. Po pierwsze, Kylo Ren okazuje się być najbardziej interesującą postacią nie tylko trzeciej trylogii, ale jedną z najlepszych w Star Warsach w ogóle. Dynamika jego relacji z Rey jest niezła, chociaż zniszczona paroma durnotkami scenariuszowymi, przy czym jest to do przełknięcia przy skali pozostałych przewinień. Pojawił się jeden ciekawy zwrot akcji. Klasycznie też świetna jest muzyka Johna Williamsa. I to by było na tyle. Cała reszta filmu to dno i metr mułu. Nie wymyślono niczego, nie pokazano niczego, po prostu znowu postaci biegają w kółko i niewiele z tego wynika, zupełnie jak w Przebudzeniu Mocy.

Siadając do napisania tej recenzji zdążyłem już trochę ochłonąć, ale niestety, znowu się nakręcam. Wielu z Was pomyśli, że przesadzam. Może. Może nie jestem osobą, która by się godziła na to, żeby zjeść pizzę z mikrofali, kiedy w tym samym lokalu trzydzieści lat temu dostawałem arcydzieło sztuki pizzarniczej, ze sprowadzanej z Włoch mąki 00, na mozzarelli bufali, z oryginalnym prosciutto, ze świeżą rukolą, delikatnie przypruszoną parmigiano-reggiano i podawaną z genialną oliwą truflową. Ktoś powie że wybrzydzam, bo pizza to pizza i najadasz się nią tak samo. Powiem na to tak: J.J. Abramsie, wypchaj się tym swoim gniotem, bo jak mam jeść takie podelstwo, to już wolę siedzieć głodny. Jeżeli dla Ciebie, Hollywoodzie, Gwiezdne Wojny są po prostu standardowym łubudu w kosmosie z remiksem paru kultowych elementów, podane w liberalnym sosie z frazesów, to trzymaj się z daleka od tak poważnych rzeczy jak marka kochana przez dziesiątki, jak nie setki milionów ludzi na całym świecie.

Nie ma sensu pisać “dla kogo są nowe Gwiezdne Wojny”, skoro i tak wszyscy je obejrzą. Wiedzcie jednak, że będziecie po seansie bardzo smutni, albo bardzo źli, albo jedno i drugie. No, chyba że Wam wszystko jedno co jecie, pijecie i oglądacie, byle tylko się nawodnić, nażreć i zabić czas.

Komentarze
9
Headbangerr
Gramowicz
23/12/2019 19:28
Nalfein napisał:

Więc chyba zapomniałem, jak Gwiazda Śmierci w Ep. VI została zniszczona. Wybacz, starość nie radość XD

Nalfein
Gramowicz
23/12/2019 11:45
Headbangerr napisał:

Tak małą uwaga:

1.Kenedy została odsunięta przez dyrektora generalnego Disney'a przed albo krótko po rozpoczęciu zdjęć do IX.

3. Co od osłon i trafiania w punkt, to w IV nie było wyłączania osłon, a w VI nie było trafiania w punkt, ot taki mały szczegół.

Headbangerr
Gramowicz
22/12/2019 22:56

1. Winą za obecny stan sagi Star Wars, a w tym Epizod IX, obarczać należy Kathleen Kennedy, a nie J.J. Abramsa. Od czasu Przebudzenia Mocy, reżyser był zmieniany kilkukrotnie, więc niektóre wydarzenia z kolejnych epizodów burzyły sens poprzednich, bo Kathleen pozwoliła każdemu z reżyserów realizować własne wizje, choćby sprzeczne z poprzednikami. Do tego to ona odpowiada za usilne wciskanie lewicowych "kwiatków" tu i ówdzie. Poza tym nikogo nie słucha i eliminuje tych, którzy się z nią nie zgadzają.

2. Rian Johnson ma gdzieś fanów. Potwierdzał to w swoich wypowiedziach wielokrotnie. Ta jego niby "odwaga" w kreowaniu czegoś "nowego i interesującego" w The Last Jedi jest policzkiem wymierzonym w fanowską twarz. Zrobienie z Luka zrzędliwego dupka, to nie wyraz artystycznego mistrzostwa, tylko lekceważenia materiału źródłowego.

3. Oryginalna trylogia (Ep. IV, V i VI) może i była odbierane w czasach premiery jako arcydzieło, jednak, jeśli chcemy być uczciwy, nie sposób czegoś nie zauważyć:

- motyw dezaktywacji osłon i trafienia w odpowiedni punkt Gwiazdy Śmierci żeby ją rozwalić, jakoś dziwnie się tam powtarza. 

- jakoś często się tam wszystko dobrze kończy i dobro triumfuje nad złem. Takie to... banalne?

- na całe 3 epizody mamy jeden (1) zaskakujący moment, kiedy Vader ujawnia Luke'owi prawdę. 

Arcydzieło, powiadasz... Nie. Są to filmy kultowe, zgoda. Legendarne, fakt. Przeszły do historii, bo czegoś takiego wcześniej nie było. Ale nie są arcydziełami.




Trwa Wczytywanie