360 stopni nudy w Asgardzie, czyli recenzja Wrath of Loki

Katarzyna Dąbkowska
2016/10/03 18:00
0
0

Loki już nie taki groźny.

360 stopni nudy w Asgardzie, czyli recenzja Wrath of Loki

Minęło już kilka dobrych miesięcy od premiery Samsung Gear VR, ale wciąż do gogli nie byłam przekonana. Ot, ciekawostka na rynku, która narobiła dużo szumu, ale niespecjalnie porwała tłumy graczy do zakupu. Może dlatego, że tak naprawdę nie ma ciekawych tytułów, które mogłyby zareklamować gogle. Dlatego z Wrath of Loki polskiego, niewielkiego studia The House of Fables wiązałam spore nadzieje. Może w końcu coś będzie w stanie przykuć mój wzrok?

Wrath of Loki to gra, w której wcielamy się w Thora. Musi on odszukać potężne artefakty, by zdobyć swój młot i pokonać mitycznego Lokiego, swojego brata. Szaleniec chce rozpocząć Ragnarok, czyli koniec świata. Podczas rozrywki odkrywamy kilka fantastycznych lokacji, krainy Thora, Frei i Odyna. Brzmi ciekawie? Ale takie nie jest.

Całość rozgrywki skupia się wokół poszukiwania wspomnianych artefaktów. W zasadzie kończy się na tym, że kręcimy się w kółko ogromnej planszy, na której ukryte są obiekty - sztylety, rogi, elementy układanek. Faktycznie przechodzimy w kolejne światy i ich klimat się zmienia. I tak przykładowo z miejsca krwawej bitwy udajemy się do przytulnego namiotu, by niedługo później poszybować w gwiazdy. Problem w tym, że tak naprawdę klimatu tego nijak nie czuć.

GramTV przedstawia:

Wspomniany świat nie zapewnia głębi. Lokacje są ładnie narysowane, ale ma się wrażenie, że patrzymy na płaski ekran i jedynie kilka elementów unosi się gdzieś nad naszymi głowami. Miłe dla oka jest to, że zostaliśmy w grze „powiększeni”, tak więc wydaje nam się, iż jesteśmy faktycznie potężnym Thorem. Reszta pozostawia wiele do życzenia. Łącznie z niespecjalnie dobrze dobraną muzyką, która, w moim mniemaniu, powinna się zmieniać wraz z przejściem w inną lokację, tymczasem przez całą grę mamy do czynienia ze spokojną piosnką przygrywającą gdzieś w tle, umilającą nam przechadzkę pomiędzy czaszkami poległych na polu bitwy. Nie czuje się też żadnej emocji przed wyruszeniem w bój z potężnym i władczym Lokim. W pewnym momencie robi się wręcz melancholijnie, a chyba nie o to w całej grze chodziło. W międzyczasie możemy usłyszeć za to kilka zdań wypowiedzianych przez genialnego aktora dubbingowego, Michaela McConnohie'a i to można zaliczyć jako jeden z większych, choć mocno ograniczonych plusów Wrath of Loki.

Przejście gry trwa dosłownie kilkanaście minut i w sumie na tym kończy się nasza przygoda. Oczywiście, możemy sięgnąć po ten tytuł jeszcze raz, ale de facto nic się tutaj nie zmienia. Lokacje przedmiotów na planszy pozostają te same, więc szybko można się ich nauczyć. Pierwsze przejście zajęło mi zatem faktycznie nieco powyżej 18 minut, ale czwarte - niecałe 9 minut. Innymi słowy - jest to gra na jeden raz. Może przyda się w grupie, w której będziecie wymieniać się goglami w celu podbijania swoich wyników, tylko, uwaga, jest jeden haczyk - podpowiedzi. Nie dostajemy za nie żadnych kar, więc można do woli oszukiwać i podbijać swoje wyniki. Wystarczy, że skierujemy głowę w dół, zaznaczymy Hint i voila! Gra prowadzi nas do lokacji kolejnej rzeczy.

Czarę goryczy przelała walka z Lokim, która polega na... łączeniu takich samych symboli na niebie. I to w zasadzie tyle. Loki nas nie atakuje, jedynie prosi o przyłączenie się do swojego niecnego planu rozpoczęcia Ragnaroku. Nie jesteśmy w żaden sposób pospieszani, Loki cierpliwie wisi sobie w niebiosach i czeka, aż mu przyfasolimy kilka razy, choć nie używamy nawet młota. A przynajmniej tego nie widać. Jedyną „przeszkadzajką” są krążące po sklepieniu meteory, które na jakiś czas potrafią przysłonić dany znak. Po jakimś czasie ma się wrażenie, że poziom trudności skierowany jest na dzieci, a przecież gra z całą pewnością dla dzieciaków nie jest przeznaczona. Bo raczej nikt nie tworzy gry dla najmłodszych, w której osadza wisielca i czaszkę z wbitym sztyletem.

Wrath of Loki brakuje po prostu głębi na wszelkich możliwych poziomach. Z jednej strony mamy do czynienia z niezbyt udanymi efektami graficznymi, z drugiej strony brak tu ciekawej historii, ciekawych lokacji, a także interesujących wyzwań prócz próby pobicia własnego wyniku. Nie tego spodziewa się użytkownik sprzętu wartego kilkaset złotych. Bo warto wspomnieć, że Wrath of Loki kosztuje 2,99 dolara w sklepie Oculusa. Płacimy więc kilkanaście złotych za kilkanaście minut przyjemności, zatem to całkiem droga rozrywka. Grę mogłabym polecić, ale jedynie tym, którzy lubią zabawy w odszukiwanie ukrytych przedmiotów. Żałuję, że lokacji jest tak niewiele, zagadki nie są wymagające, bo mogło być ciekawie, a wyszło nijako. Warto poczekać na promocję.

4,0
VR z brakiem głębi.
Plusy
  • głos Michaela McConnohiego
  • rywalizacja na czas
Minusy
  • muzyka
  • lokacje, monotonność, powtarzalność
  • bardzo krótka rozgrywka
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!