Gdy jakiś czas temu pisałem o Super Meat Boy nie sądziłem, że przyjdzie mi spotkać bardziej hardkorową gierkę. W SMB ginąłem na potęgę i było to wpisane w same serce projektu. Moja frustracja wynikała tam z popełniania tego samego błędu w dość krótkim odstępie czasu, bo każdy z etapów był stworzony pod ok. 15-30 sekundowy bieg. W przypadku Bit. Trip Beat jest nieco inaczej. Tutaj game over daje po tyłku i to w naprawdę hardkorowym stylu.

Ileż to recenzji gier Indie zaczyna się od tekstu "dzisiejsze gry oferują nam coraz bardziej realistyczną grafikę. Tymczasem gry niezależne idą w zupełnie odwrotnym kierunku blablabla..."? Chociaż tego typu kwestie są sztampowe, to trudno nie odmówić im prawdy. Paradoksalnie jednak pojawiają się one nawet w przypadku produkcji z naprawdę ładną grafiką, jak chociażby World of Goo. Bit.Trip Beat zabiera nas tutaj w podróż w czasie jeszcze do prehistorycznej ery kierowania białym prostokątem za pomocą kontrolerów z gałkami. Tak, do ery Ponga.
Twórcy Bit.Trip Beat naprawdę mają sporo odwagi. Zamiast wymyślać albo fajną historię do przygodówki 2D albo opierać swoja produkcję o unikalny sposób rozgrywki (jak chociażby AaAaAA!!! - A Reckless Disregard for Gravity), chwytają oni za łopaty, wbiją je w ziemię i kopią dopóki nie trafią na zwłoki klasyka sprzed prawie pół wieku. Gdy już docierają do swojego skarbu, to postanawiają zrobić to, co pierwsze przychodzi im do głowy - pakują tę formę zabawy do rakiety i wystrzeliwują ją w kosmos.
Podstawowy cel gry pozostał niezmieniony względem poczciwego Ponga. Kierujemy paletką, a właściwie jednokolorowym blokiem, tak, aby odbić wszelkie nadlatujące z prawej strony punkty. W pecetowej wersji (w którą grałem), sterowanie odbywa się za pomocą myszki, więc tutaj żadnych rewelacji nie było. Jednak jeżeli ktoś posiada Wii, to powinien dać szansę wersji Bit.Trip Beat właśnie na konsolkę Nintendo. Tam bowiem sterujemy paletką przesuwając w powietrzu całym Wiilotem. No i jest jeszcze tryb co-op dla maksymalnie 4 graczy...

Niemniej wróćmy na wcześniejszy tor. Punkty lecą, my je odbijamy. Aby jednak nie było zbyt łatwo, twórcy ze studia Gaijin postanowili nieco się wyżyć na graczu. Dosłownie. Śmigające od prawej strony kropki tylko na początku nie sprawiają trudności przy odbijaniu. Dość szybko zaczynają one zmieniać wysokość, hamować zaraz przed naszą paletką lub poruszać się w ciągach. A ciągi punktów to chyba najlepszy przykład uzewnętrznienia nienawiści, jaką developerzy pałali do gracza. Nie dość, że punkty poruszają się po kształcie sinusoidy, to w momencie zbliżenia się do naszej kreski, cały ciąg unosi się lub opada. Masakra, a takich kombinacji jest więcej. Gdy już oswoimy się z jednym układem, nagle atakuje nas kolejny.
W trakcie naszych zmagań z kolorowymi kwadracikami musimy zwracać uwagę nie tylko na latające wokół kropki, ale również na dwa paski - u góry i na dole ekranu. Górny pasek stopniowo zapełnia się wraz z każdym sukcesywnie odbitym punktem. Gdy uda nam się dojechać do jego końca, gra przechodzi w wyższy i znacznie trudniejszy tryb. Dźwięki stają się wtedy wyraźniejsze, a do tego nadlatujące punkty podczas ruchu migają. Grafika robi się wówczas o wiele mniej czytelna i trzeba wypracować w sobie sporo opanowania, aby nadążyć tutaj za wszystkim, co wyświetla się na monitorze.
Jeżeli jednak będziemy bawić się w typowego bramkarza reprezentacji polski (czytaj: przepuszczać kolejne punkty jak ścierki podłogowe), to dość szybko zapełnimy dolny pasek, ten zły. Dobijając do jego końca, obraz przed naszymi oczami straci kolory. Wszystko będzie czarno-białe niczym w klasycznym Pongu. Tutaj o wiele łatwiej trafić w poszczególne kwadraciki, ale i ryzyko przegranej jest większe. W końcu już teraz siedzimy w strefie ostatniej szansy, a jak o tym wspomniałem we wstępie - śmierć jest jednym z najboleśniejszych elementów w Bit.Trip Beat.
Bit.Trip Beat uzmysławia nam, i to boleśnie, jak bardzo jesteśmy dzisiaj rozpieszczani. Mamy tutaj fundowaną praktycznie terapię szokową - nie mamy checkpointów, nie mamy quick save'a. Gra zapisuje się dopiero po przejściu danego etapu, a tych w grze są zaledwie trzy. Ból porażki jest tym większy, że na przejście każdego z "poziomów" potrzeba dobre kilkanaście minut. Dlatego też do Bit.Trip Beat należy podchodzić ze sporą determinacją. To jest gra dla prawdziwych fanów retro.

Ostatnim członem nazwy gry jest Beat i to nie bez powodu. Bit.Trip Beat jest bowiem nie tylko dalekim krewnym Ponga, ale również... grą muzyczną. W pierwszych chwilach gry w ogóle się tego nie czuje. Jednak z czasem odkrywamy, że w tym całym chaotycznym i agresywnym ataku punktów na naszą biedną paletkę jest jakaś prawidłowość. Tą prawidłowością jest właśnie muzyka. Prosta, ale za to świetnie komponująca się z estetyką gry. W efekcie otrzymujemy nieco psychodeliczną mieszankę wrażeń, które wciągają umysł i pomagają skupić się na odbijaniu punktów.
Bit.Trip Beat testuje nie tylko refleks, ale również pamięć gracza. Algorytm gry jest bardzo surowy i wyjątkowo okrutnie karze nas za porażkę. Fani retro powinni piać z zachwytu przy grze ekipy Gaijin - to pewne. Jednak czy gierka ta sprawi frajdę pozostałym entuzjastom gier wideo? Śmiem wątpić. Mamy tu naprawdę sporą dawkę hardkorowej i wyjątkowo surowej rozgrywki, którą nie każdy będzie w stanie strawić. Próbujecie na własną odpowiedzialność.
Bit. Trip Beat
Oficjalna strona: http://www.aksysgames.com/bittripbeat/
Wymagania: małe
Cena: 800 Wii Points lub 7,99€
Starczy na: kilka godzin