Skoro dobry pisarz najprawdopodobniej zignoruje większość realiów świata, nie ma sensu przeinwestowywać. Słaby autor zaś może namotać, bo przecież nie ma gwarancji, że wczuje się w specyfikę przedstawionego uniwersum, które wymyślał ktoś inny. Właśnie. Kto jest kreatorem świata gry? Scenarzyści. Umieją tworzyć ciekawe wątki fabularne, znają wszelkie realia i niuanse od podszewki... Jedyne, czego może im brakować, to prawdziwy talent literacki. Podstaw warsztatu da się nauczyć na semestralnych zajęciach. Czemu więc nie powierzyć prac nad książką własnym scenarzystom? Na dodatek nie każąc im powtarzać fabuły gry, lecz pozwalając rozwinąć skrzydła? Tak powstał pomysł tworzenia książkowych prequeli do gier. Pomysł, który daje zdumiewająco pozytywne efekty.
Powieść Dragon Age: Utracony tron - której autorem jest główny scenarzysta nowej gry BioWare, David Gaider - nie należy może do porywającej literatury z najwyższej półki, ale zdecydowanie nie jest też chłamem niewartym uwagi. Ogólnie jakościowo plasuje się podobnie do Mass Effect: Revelation Karpyshyna. Obydwaj panowie świetnie pokazują świat, sprawnie radzą sobie z tworzeniem bohaterów, umieją budować dynamiczne, nieprzegadane dialogi, ale nie bronią się sami z siebie jako pisarze. Kapryshyn ma większe doświadczenie, ale operuje kalkami fabularnymi i sytuacyjnymi. Gaider znowuż zdradza właściwe dla „tych, co to pierwszy raz” skłonności ku nadmiernemu patosowi, połączonemu ze sporą dozą naiwności. Tyle okiem kolegi po piórze, przecież nie wypada, by autor recenzował autora. Nie temu zresztą ma być poświęcony niniejszy artykuł. Nim wkroczyliśmy do gry...Gaider starał się przybliżyć czytelnikom szereg rzeczy. Począwszy od realiów świata, poprzez zamieszkujące go rasy, aż po poszczególne miejsca, które przyjdzie nam z czasem zobaczyć w Dragon Age: Początek. Do tego nie koncentrował się na schemacie drużyny bohaterów przemierzających świat, lecz na dużo większej skali polityczno-militarnej. Faktycznie, w pewnym momencie czwórka głównych bohaterów (drużyna w grze jest czteroosobowa) wędruje kawałek, zdana na własne siły, ale zdecydowanie nie można ich nazwać drużyną. O co więc chodzi w powieści, jeśli nie o pokazanie heroicznej wyprawy? Cóż, ogólnie mówiąc, chodzi o politykę. Ważnymi motywami są też przyjaźń, miłość i zdrada. Wszystko to ukazane bez zbytnich sentymentów i niezmiernie dalekie od sztancy heroicznej fantasy.
Miłość opiera się na czworokącie, w którym dodatkowe komplikacje wynikają z zależności społecznych i politycznych. Choć bohaterowie są w zasadzie młodzi, to wojna szybko odciska na nich swoje piętno. Cały ten czworokąt składa się z zależności, które nie mogą doprowadzić do niczego dobrego. Nikt z nich nie ma prawa oczekiwać, że w przyszłości dołączy do grona tych, co to „żyli długo i szczęśliwie”. Obserwujemy, jak narasta rak toczący wzajemne zaufanie, jak ludzie sobie bliscy ranią się nawzajem, nie potrafiąc wyjść poza pewne ramy zachowań. Szkoda, że zbyt często opisy emocji ocierają się o szkolną naiwność lub - co gorsza - uderzają w niepotrzebny patos. Zamierzenie autora było rewelacyjne i po części udało się je zrealizować. Czytając Utracony tron, widzimy od razu, że w tym świecie nie ma zbytnio miejsca na idealizm, co niewątpliwie powinno stanowić znaczącą podpowiedź dla graczy.Fantasy mocno średniowieczna W powieści zachowano specyfikę feudalnego społeczeństwa, co - trzeba dodać z nutką złośliwości - zdumiewa u twórcy z Ameryki Północnej. Nie ma tu pitu-pitu o tym, iż każdy jest równy, nie ma miejsca na wprowadzanie demokracji. Książę Maric to spadkobierca rodu królewskiego i jako taki jest postrzegany w roli boskiego pomazańca. Jego śmierć oznaczałaby de facto koniec rebelii przeciwko orlesiańskim ciemiężcom. Wiedzą o tym obie strony konfliktu, nie wie z początku (a w każdym razie nie przyjmuje do wiadomości) sam główny zainteresowany. Na każdym kroku spotyka się z poświęceniem innych dla dobra sprawy, czyli dla dobra jego samego. Dla nie całkiem dorosłego psychicznie młodego mężczyzny stanowi to brzemię straszne. A jego podejście do własnego bezpieczeństwa przeraża tych możnych Fereldenu, którzy trzymają stronę rebelii.
Ferelden jest prowincją. Gdy mowa tu o ścierających się armiach, należy zapomnieć o epickiej skali. Kilkuset zbrojnych po każdej stronie oznacza wielką bitwę. Tym bardziej każda strata podkomendnych oznacza spore osłabienie. Rebelia nie ma szans na wydanie otwartej wojny królowi Meghrenowi, może go podgryzać i uciekać. Gaider nie zapomniał opisać codziennego rytmu życia wyjętych spod prawa stronników Marica. Obozowiska przenoszone w pośpiechu, ciągły brak aprowizacji i konieczność dzielenia sił, gdy się zbytnio rozrosną - wszystko tkwi na swoim miejscu. Ciężkie pancerze są cennym wyposażeniem, przynależnym jedynie przedstawicielom szlachty. Dla plebejusza ćwiekowana skórznia jest w zasadzie niedoścignionym marzeniem. Bieda na każdym kroku. Ten pozbawiony przepychu obraz świata niewątpliwie stanowi jeden z atutów powieści... a zarazem kolejny trop dla graczy. Przewodnik po świecie gryOwo zderzanie się powieści z grą budzi też smutną refleksję na temat mechanizmów tworzenia fantasy. Cała historia z Utraconego tronu spokojnie obyłaby się bez tak wyświechtanych elementów jak elfy i krasnoludy. BioWare jednak wie, że bez tych ras gra straciłaby pewnie i trzecią część odbiorców. W cRPG muszą one być i basta. Inaczej nie będzie hitu sezonu, a jedynie pozycja niszowa. Twórcy nie raz mówili, że starali się wzorować na powieściach Georga R. Martina, gdzieś tam padło też wspomnienie o Czarnej Kompanii Glena Cooka. Cóż, zarówno w tym drugim cyklu, jak i w Pieśni Ognia i Lodu pierwszego z autorów nie ma elfów i krasnoludów. Szkoda, że wzorowanie się na mistrzach gatunku nie objęło usunięcia tolkienowskich powtórek z rozrywki.
No dobrze, jednak na koniec nie uciekniemy od kilku uwag czysto technicznych w sensie recenzenckim. David Gaider popełnia kilka błędów, które martwią, gdy mamy w pamięci, że jest też głównym scenarzystą gry Dragon Age: Początek. Dlaczego? Gdyż dotyczą one, ogólnie rzecz ujmując, militariów. Opis walki halabardników szczypie w oczy, trudno też zawyrokować, czy to on, czy tłumaczka, ale ktoś pomylił kiścienie z cepami. Nie radzi sobie też zbytnio z opisami bitew... Nie znając się zbyt dobrze na taktyce, lepiej za to się nie brać, poprzestać na opisach początku i końca walki. Najbardziej jednak deprymuje coś zupełnie innego. BioWare stworzyło grę dla dorosłych. Skąd więc wziął się bombastyczny infantylizm w kilku miejscach powieści? Czytając dosyć dojrzałą w swych zrębach opowieść, wykończoną zarazem na modłę czytadła dla nastolatków, trudno nie odczuć pewnego dysonansu. Lecz niezależnie od tych utyskiwań zdecydowanie nie warto na Dragon Age: Utracony tron patrzeć jak na kolejnego gniota. Zapewniam, iż od przeczytania tej powieści nikomu krzywda się nie stanie. Nawet jeśli nie zamierza zagrać w Dragon Age: Początek.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!