Drugi tydzień z grą King's Bounty: Legenda - recenzja

Lucas the Great
2008/11/02 19:15

Bardzo długa bajka

Bardzo długa bajka

Bardzo długa bajka, Drugi tydzień z grą King's Bounty: Legenda - recenzja

Wiadomo, jak działa rynek elektronicznej rozrywki: najwięcej się mówi o premierach gier lansowanych na hity przez wielkich wydawców. Lepiej lub gorzej – ale się mówi. Wszystko jest jasne i uporządkowane – niezwykle trudno jest przebić się do tej czołówki bez odpowiednio dużych nakładów finansowych na marketing. Często w ten sposób przepadają dobre gry – mimo iż jakościowo kładą na łopatki konkurencję. Bardzo rzadko zdarza się, że o takim tytule z zewnątrz zaczyna być głośno. King’s Bounty: Legenda należy do takich wyjątków. Debiutancka produkcja rosyjskiego studia Katauri, wydana przez 1C w Europie Wschodniej, a na Zachodzie przez Atari (bardzo oszczędne ostatnio) – kto by się spodziewał hitu? Marka może i bardzo mocna, ale nieznana większości młodych graczy. A jednak stało się. Generalnie rzecz biorąc, produkcja studia Katauri zbiera bardzo pozytywne oceny od krytyków, a rewelacyjne od użytkowników. Nikogo chyba nie zdziwi więc, że u nas, na portalu, gdzie gracze piszą dla graczy, recenzja King’s Bounty: Legenda będzie entuzjastyczna... Spaliwszy w ten sposób pointę, zajmijmy się szczegółami.

Baśń, czyli powrót do korzeni

Cały gatunek fantasy powstał na bazie baśni, mitów i legend, z niewielką domieszką historii. Grając w King’s Bounty: Legenda przypominamy sobie o tym na każdym kroku. Kolorystyka, projekty map i poszczególnych modeli, a przede wszystkim fabuła – wszystko zaprawione jest nutką baśniowości. To bardzo odświeżający efekt, rewelacyjna odskocznia po bombastyczno-epickich grach fantasy, jakie ukazały się w ostatnich latach. Owa baśniowość nie jest jednak podana w zwyczajny sposób. Twórcy co i rusz ocierają się o postmodernizm, pastisz gatunku. Pastisz w pełni świadomy i świetnie przemyślany. Mamy więc królewnę-żabkę, czyli płaza zmieniającego się po pocałunku w nadobną dziewoję. Ale jej wątek w fabule wprowadzony zostaje przez lorda bardzo chcącego się zakochać, lecz niestałego w uczuciach. Żabki zaś niekochane wracają do swojej płaziej postaci. Biedny facet szuka więc wciąż dalej, z nadzieją, że za kolejnym razem się nie odkocha. Ba! Królewna-żabka Feanora może nawet zostać żoną naszego bohatera i gdy tocząc kolejne bitwy, troszkę o niej zapomnimy, to nagle zacznie kumkać. Jedynym ratunkiem pozostaje wtedy kolejny buziak i zapewnienie o stałości w uczuciach.

Totalnym postmodernizmem jest zaś wprowadzenie akcentów związanych z postępem technologicznym. Krasnoludy w świecie Endorii mają prototypowe generatory elektryczne, zbudowały też pierwszą podmorską linię kolejową. Jeszcze bardziej zaawansowana jest niejaka Linna, aktualnie pozbawiona fizycznej postaci technomagini. Pojawia się jako hologram i jest w stanie wysłać na orbitę satelitę, wykonującego dla niej skany i zdjęcia. Tego typu akcenty pojawiają się w rozmaitych momentach i niejako przypominają nam, że gra jest zabawą. Że można podejść do fabuły bez nadmiernego patosu, nie niszcząc bynajmniej klimatu, nastroju. Strategia? No cóż...

Chyba każda w miarę przytomna istota ludzka przyzna, że gry takie jak King’s Bounty czy Heroes of Might and Magic strategiami można nazywać jedynie z przymrużeniem oka. Jedynym aspektem strategicznym jest tu w zasadzie dobór jednostek do armii. Bitwy w fazie taktycznej z założenia nie są realistyczne, do tego na prawdziwą taktykę nie ma co w nich liczyć. Nie o to jednak chodzi. Jeśli ktoś szuka prawdziwej gry strategicznej, to przecież nie podchodzi do tej półki, a udaje się tam, gdzie leżą pudełka z logiem Europa Universalis. King’s Bounty: Legenda ma za zadanie dostarczyć pierwszorzędnej rozrywki, ale nie takiej, która zaabsorbuje całe dostępne zasoby analityczne mózgu gracza. Tak więc mimo przyporządkowania do gatunku gier strategicznych nie ma co tu oczekiwać na masaż dla szarych komórek. Cały dowcip z próbami zaszufladkowania produkcji studia Katauri leży jednak zupełnie gdzie indziej.

Scenarzyści nie podeszli do fabuły jak przystało na gatunek – szczątkowo i pretekstowo. Na każdym kroku spotykamy postaci, które mają jakiś problem do rozwiązania. Kwestii dialogowych jest w King’s Bounty: Legenda więcej niż w takim na przykład TES IV: Oblivion. Gadki toczą się wartko, często mamy wiele opcji odpowiedzi do wyboru, do tego przez niewłaściwe poprowadzenie konwersacji bez trudu można zawalić misje poboczne. Oczywiście, jako że w grze dowodzimy armią, większość zleceń w jakiś sposób wiąże się z walką. Ale bynajmniej nie wszystkie. Negocjacje pomiędzy królewskim bratem a jego wybranką (której nigdy nie spotkał, ale czytał jej książkę, nie sprawdziwszy, jak dawno została napisana) albo zabawa w otwieranie krasnoludzkiego zamka szyfrowego to przykłady zupełnie pokojowych działań. Do czego zmierzamy? Ano do tego, że ta gra „strategiczna” jest tak naprawdę lepszym cRPG niż większość ostatnio wydanych erpegowych produkcji. Zresztą ilość tekstu, który trzeba było przetłumaczyć, nieco najwyraźniej zaskoczyła polskiego dystrybutora, Cenegę. Lokalizacja i wykrywanie literówek w tłumaczeniu zajęły im sporo czasu, czego efektem było przesunięcie daty premiery.

GramTV przedstawia:

Rzemiosło rycerskie

Jeżeli chodzi o podstawowe założenia rozgrywki, to fani serii Heroes of Might and Magic będą się czuli jak ryby w wodzie. Nic w tym dziwnego – to pierwsze King’s Bounty zapoczątkowało nurt, którego najbardziej znanym przedstawicielem jest ta bestsellerowa marka. Mamy więc bohatera, który dowodzi armią, składającą się z kilku typów jednostek. Każdy oddział grupuje jeden typ wojsk i na polu bitwy reprezentuje go pojedynczy model (nawet jeśli liczebność sięga kilku tysięcy). Działania w czasie walki determinowane są przez szereg statystyk, takich jak Inicjatywa, Szybkość czy Obrona. Razem wzięte jest to bardzo umowne, ale jak zapewne wiedzą starzy wyjadacze, system ten sprawdza się rewelacyjnie. Nawet jeżeli z realizmem ma tyle wspólnego co polityk z prawdomównością.

Liczebność wojsk wyznaczana jest przez kilka elementów mechaniki. Przede wszystkim bohater musi posiadać odpowiednio duży współczynnik Dowodzenie. Każdy typ wojsk ma swój „koszt” w punktach Dowodzenia, modyfikowalny zresztą za pomocą rozmaitych przedmiotów oraz umiejętności. To, że bohater jest w stanie zapanować na polu bitwy nad kilkoma setkami zbrojnych, oczywiście nie znaczy, że ich tylu zgromadzi – potrzebna jest odpowiednia ilość złota (tylko na starcie, zrezygnowano z kosztów utrzymania, bo nie ma w grze stałego źródła dochodu) i – co czasem najważniejsze – trzeba znaleźć miejsce, gdzie dostępnych jest odpowiednio dużo rekrutów.

Po świecie Endorii armia bohatera porusza się w czasie rzeczywistym. Oznacza to, że trzeba zachować czujność, bo wrogie wojska mają swój zasięg wykrywania przeciwnika, a gdy nas wypatrzą, to w te pędy gnają kolizyjnym kursem. Jeśli taka grupa jest zbyt silna, trzeba niestety schować do kieszeni honor i wiać. Też czujnie, by nie dać się niechcący osaczyć albo nie wylądować w ślepym zaułku. W porównaniu z „hirołsowym” trybem turowym wypada to o wiele dynamiczniej, ale uniemożliwia grę ze znajomymi na jednym komputerze. W tym wypadku jednak to niewielka strata, bo King’s Bounty: Legenda nie posiada w ogóle opcji multi. To w zasadzie jedyna wada tej gry. Gdy już wejdziemy w kontakt bojowy, lądujemy na mapce taktycznej, a tryb rozgrywki zmienia się na turowy. Co ciekawe, na polach bitewnych czasem napotykamy neutralne struktury i skarby. Te pierwsze mogą pomóc lub zaszkodzić. Te drugie znowuż kuszą, ale otworzenie kufra ze skarbem kończy turę jednostki. Mimo wszystko warto próbować, bo gdy skarb skroi wróg, to przepadł on na zawsze. Jakimś cudem pachołkowie komputera defraudują znalezisko w ułamku sekundy.

Szukam żony jak szalony

Nasz dzielny bohater nie zajmuje się li jedynie wycinką wrogów i spełnianiem próśb możnych i maluczkich świata Endorii. Jak przystało na szlachcica (już na samym początku od króla otrzymujemy pierwszy tytuł, a potem spirala awansu społecznego nakręca się dalej) dba o swoje drzewo genealogiczne i spuściznę genetyczną. Królewna-żabka nie jest bynajmniej jedyną potencjalną partnerką, przewidzianą przez twórców. W sumie panien na wydaniu jest sześć. Poligamii nie ma, ale sprawy rozwodowe załatwia się dosyć prosto, by nie rzec przedmiotowo. Każda z dam dodaje bohaterowi cztery pola na aktywny ekwipunek. Z czasem mogą z nich zniknąć artefakty, bo zawitają tam... dzieci! Mechanika za tym stojąca przypomina tę dotycząca przedmiotu – aktywnie używany element oferuje pewne konkretne bonusy. Tak więc rodzina w King’s Bounty: Legenda jest faktyczną inwestycją. Zwłaszcza że narodziny dziecka są honorowane przez króla hojnymi darami pieniężnymi.

Będąc przy ekwipunku, warto wspomnieć o pewnym unikatowym rozwiązaniu. Część z przedmiotów jest żywa, to znaczy posiada własne cele, które realizuje. Na przykład miecz stworzony do walki ze smokami jest niezadowolony, kiedy użyjemy go podczas starcia, w którym te dumne gady nie występują. Jeśli jego morale spadnie do zera, to strzeli focha i stanie się całkiem bezużyteczny. Wtedy jedyną metodą jest poskromienie go. Przenosimy się na pozawymiarowe pole walki, gdzie musimy pokonać byty go chroniące i wredne wieże magiczne gremlinów. Podobnie wygląda sprawa ze zdejmowaniem klątwy czy ulepszaniem niektórych zabawek. Warto pamiętać, że siłę przeciwnika w tym wypadku określamy na oko, patrząc głównie na cenę przedmiotu. A w czasie bitew nie ma opcji zapisu. Ucieczka zaś oznacza konieczność kompletowania armii od nowa.

Niech ogarnie cię szał

Kolejną cechą unikatową jest artefakt zwany Szkatułką Szału. Są w nim uwięzione cztery potężne istoty, z którymi najpierw trzeba się dogadać, aby potem móc korzystać z ich pomocy. Co ważne, Duchy Szału zdobywają doświadczenie jak nasz bohater, więc z czasem stają się bardzo potężne i użyteczne. Ich moce nie zastępują bynajmniej czarów – dysponujemy księgą magiczną, do której możemy wpisywać zaklęcia znalezione na zwojach (pod warunkiem, że wyszkolimy się w danej dziedzinie czarostwa). Istnieją trzy szkoły magii, a każda z nich oferuje bardzo szeroki wachlarz zaklęć. Z trzech postaci, jakie mamy do wyboru (Wojownik, Paladyn, Mag), tylko ten ostatni potrafi wygrywać bitwy czarami, ale dla pozostałych pozostają one i tak solidnym wsparciem. Rozmiar ma znaczenie...

King’s Bounty: Legenda to gra olbrzymia. Wiele map, reprezentujących poszczególne regiony krain Endorii, usianych jest fortecami i interesującymi miejscami. Dochodzą rozmaite podziemia i specjalne lokacje. Nim skończymy grę, przychodzi nam stoczyć około pół tysiąca bitew na mapach taktycznych! W dobie produkcji, które da się ukończyć w kilkanaście godzin, to prawdziwa perełka. Samo demo umożliwia więcej zabawy niż niejedna pełna premierowa produkcja. Jeśli zaś dodać, że podstawowe wydanie w Polsce zostało wzbogacone o osobny krążek ze ścieżką dźwiękową (rewelacyjną notabene – kto nie słyszał elfickiego zaśpiewu po rosyjsku, wiele stracił) i artbook – to jasno widać, że stosunek jakości do ceny jest tu wręcz porażający. Jedna z najciekawszych pozycji ostatnich lat i niekwestionowane odkrycie roku.

9,8
Żebyś ty jeszcze multi miała...
Plusy
  • Duchy Szału, a zwłaszcza Linna
  • mechanika poskramiania przedmiotów
  • dopieszczona grafika i animacje
  • nastrojowa muzyka
Minusy
  • brak trybu wieloosobowego
  • wkręt z poradnikiem – reszta za dodatkową opłatą
Komentarze
12
Usunięty
Usunięty
12/11/2008 16:01

A to prawda, że w add-onie będzie multi? bo gdzieś coś słyszałem, ale nie wiem, czy to potwierdzone...

Usunięty
Usunięty
03/11/2008 15:13

Nie zdążyłem zedytować, rasa z artworka z posta Qumi zaskakująco przypomina skraggów na nogach... Czyżby łuskowce się przebudziły?

Usunięty
Usunięty
03/11/2008 15:05

Tia, KB:L jest grą niemal doskonałą, poza tym w dodatku Amelia przefarbowała włosy, czy jak? :D




Trwa Wczytywanie