Co tu dużo mówić - w Kingdom Come: Deliverance po prostu trzeba zagrać!
Co tu dużo mówić - w Kingdom Come: Deliverance po prostu trzeba zagrać!
Należy jednak powiedzieć, że w Kingdom Come: Deliverance nie będziemy ratować świata. Autorzy tego pierwszoosoobowego RPG-a postarali się to, by ich gra była jak najbardziej realistyczna niemalże w każdym aspekcie. Dotyczy to również scenariusza, którego bohater przeżywa swoją osobistą historię. Nic nie kręci się wokół niego, bo mieszkańcy mają swoje rzeczy do roboty. Warhorse Studios pokusiło się o cykl dobowy z opcją przyśpieszania czasu (rozwiązanie co najmniej dalekie od wspomnianego realizmu, ale kto chciałby czekać aż handlarz przyjdzie na 9:00 rano do pracy?), a także funkcję szybkiej podróży (nie jest to jednak teleportacja, bo czas płynie w trakcie wędrówki). Oba te rozwiązania pozwalają zauważyć, że każdy bohater niezależny ma swój harmonogram dnia i podchodząc do zleceniodawcy danej misji bladym świtem będziemy musieli spróbować go obudzić, poczekać aż się wyśpi lub przyjść później. Warto również zauważyć, że NPC nie stoją na mapie w tych samych miejscach, ale zmieniają swoją pozycję, bo idą spać albo na przykład mają jakąś sprawę do załatwienia.
Kingdom Come: Deliverance również stara się zrywać z tym, co oferują inni przedstawiciele gatunku, jednocześnie poniekąd naśladując Skyrima. W związku z powyższym zapomnijcie o inwestowaniu zdobytych punktów doświadczenia w statystyki postaci i odblokowywanie nowych zdolności na drzewku umiejętności. Bohater rozwija się w oparciu o działania gracza, a jego wartość punktów życia i energii jest stała przez cała grę. Możemy jedynie wybierać perki awansując na kolejne poziomy, dzięki czemu zyskamy liczne profity (m.in. zużyjemy mniej wytrzymałości przy blokowaniu, zwiększymy zasobność plecaka, a nawet skrócimy czas podróży, bo wierzchowiec będzie jeździł szybciej) Jeśli wykonujemy daną czynność regularnie, czyli np. rozmawiamy z bohaterami niezależnymi zamiast wyciągnąć od nich informację przy użyciu siły fizycznej, to rozwiną się nasze zdolności w zakresie retoryki. Analogicznie jeśli często będziemy przebywać w karczmie, statystyka o nazwie "picie" ulegnie zwiększeniu, i tak dalej, i tak dalej. Jest to naprawdę ciekawe, bo od samego początku gramy, jak chcemy, a gra na bieżąco dostosowuje styl rozgrywki do naszych preferencji.
Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak w projektach zadań rozpisano niektóre questy z Kingdom Come: Deliverance. Na przykład tego pierwszego, w którym musimy odebrać dług od jednego z klientów naszego ojca, a następnie pójść po zakupy. Możemy porozmawiać z delikwentem, ukraść mu potrzebne przedmioty ze skrzynki, pobić go, dać się pobić i wrócić z kolegami, którzy pomogą nam w walce, zostać przegnanym przez rozmówcę i wrócić do ojca, który powie, że sam się z nim rozprawi, a przy okazji da nam pieniądze, byśmy mogli udać się na rynek, gdzie od razu kupimy potrzebne rzeczy lub też wspólnie z kumplami obrzucimy gnojem dom awanturującego się w karczmie NPC-a, by wrócić do ojca na tyle późno, że zakupione przez nas chłodne piwo zdąży zrobić się ciepłe i będziemy musieli pójść po nie jeszcze raz... Co ciekawe, nie wszystkie cele misji są jasno oznaczone na mapie – czasem gra wskazuje jedynie obszar, na którym powinniśmy szukać wskazówek czy też zlokalizować rozmówcę. Warto również dodać, że podczas dialogów istotne znaczenie ma strój Henryka. Nikt mu nie uwierzy, że jest posłańcem szlachty, skoro jest ubrany jak chłop.
To tylko oczywiście przykład, bo gra co rusz serwuje nam naprawdę nieliniowe misje do wykonania, pozwalając na dotarcie do celu wieloma ścieżkami. Istotne jest również to, że questy można "zawalić" nie stawiając się w wyznaczonym miejscu o określonej porze. Nie zmienia to jednak faktu, że historia potoczy się dalej, a my będziemy musieli znaleźć alternatywne rozwiązanie. Wspomniałem już, że gracz nie jest tutaj pępkiem świata? Czasem jednak można zauważyć, że niektóre zadania w Kingdom Come: Deliverance są mocno oskryptowane, jak chociażby oblężenie pewnego zamku. Na początku walczymy w obozie przeciwników, a następnie staramy się przejąć kościół. Jeśli spróbujemy zacząć od tego drugiego, to gra automatycznie wyświetli komunikat o niepowodzeniu misji. Inna sprawa to fakt, że w niektórych misjach wybór ścieżki ma charakter iluzoryczny. Co byśmy nie robili, to ostatecznie i tak dojdziemy do tego samego punktu. To na szczęście rzadkość, bo w zdecydowanej większości przypadków gra zapewnia mnóstwo swobody.
Pozostając przy temacie walki trzeba dodać, że każde draśnięcie może mieć tu poważne konsekwencje i – co istotne – wraz z paskiem życia, spada również pasek wytrzymałości (zarówo u naszego bohatera, jak i u jego przeciwnika, więc oboje z czasem stają się coraz słabsi), a o leczeniu w trakcie pojedynku można co najwyżej pomarzyć. Jeśli oberwiemy, to stracimy określoną liczbę punktów życia i z czasem zaczniemy nawet krwawić, co zmusi nas do skorzystania z bandaża – jeśli tego nie zrobimy, to bohater umrze. Zginąć można również poza walką, na przykład z głodu, dlatego sukcesywnie musimy karmić Henryka i pamiętać, by nie kupować zbyt wiele prowiantu na zapas, bo jadło w ekwipunku psuje się stosunkowo szybko (tak, zjadając kilkudniowe mięso można się zatruć!). Nie warto również przesadzać w drugą stronę, gdyż ikona świni u dołu ekranu poinformuje nas o przeżarciu w wyniku którego nasz bohater będzie poruszał się znacznie wolniej. Osobna statystyka to energia, którą regenerujemy poprzez spanie, a zużywamy wykonując rozmaite czynności (np. podróżując po świecie).
Nieodłącznym aspektem rozgrywki w Kingdom Come: Deliverance jest oczywiście zdobywanie kolejnych elementów wyposażenia. Z czasem musimy kupić lepszy miecz i tarczę, a także zadbać o pancerz, który będzie chronił nas podczas walki. Tutaj również autorzy postanowili zaszaleć, dlatego też ekran ekwipunku zawiera aż 20 okienek do wypełnienia, co oznacza, że nie musimy ograniczać się do hełmu, kolczugi, nogawic i butów, ale możemy również założyć dodatkowe przedmioty. Musimy pamiętać jednak, że miejsce w inwentarzu jest mocno ograniczone, a każda część pancerza swoje waży, a gdy spróbujemy przechowywać więcej rzeczy niż pozwalają nam na to statystyki, to będziemy chodzić w ślimaczym tempie.
Trudno mieć jakieś większe zastrzeżenia do Kingdom Come: Deliverance, ale są momenty, w których można ponarzekać. Niekiedy to dotyczy źle zbalansowanych pojedynczych fragmentów rozgrywki, gdzie teoretycznie powinniśmy szybko uporać się z zadaniem, ale pokonanie wroga graniczy z cudem (zwłaszcza przy użyciu klawiatury i myszy – bardzo, ale to bardzo polecam granie na padzie). Gdy przeciwnik zdoła powalić nas na ziemię, na ekranie zapanuje niepotrzebny choas, który sprawi, że przez dłuższą chwilę ciężko będzie nam się zorientować w sytuacji (wróg może wykorzystać ten moment, by zadać nam kolejne ciosy). Wspomniałem już, że świat tętni własnym życiem, ale mimo tej ogromnej zalety, na ulicach mogłoby się dziać niekiedy znacznie więcej, co nie zmuszałoby nas do zwiedzenia pustych przestrzeni. A może to i lepiej, że świat nie jest w stu procentach zagospodarowany? Mam na myśli wsie i miasteczka, a nie lasy. Może to i dobrze, że wykonując jednego questa nie otrzymujemy kilkunastu innych po drodze?
Osobny akapit muszę poświęcić optymalizacji. Na komputerze z AMD 8350, 16 GB RAM-u i GeForce 1050 Ti przy ustawieniach średnich i 1080p gra działała płynnie w 40-50 klatkach na sekundę (po przestawieniu na Ultra w 30 FPS-ach), ale momentami miałem pokaz slajdów (kilkanaście FPS-ów) z niewiadomych przyczyn (nie wynikało to z obecności wielu postaci na ekranie czy czegoś podobnego, bo do takich sytuacji dochodziło nawet w lesie). Z kolei na redakcyjnym pececie z GTX 1070 Ti mieliśmy pełne Full HD na ustawieniach Ultra. Przed rozpoczęciem zabawy warto oczywiście pobrać sterowniki do karty graficznej.