Trafienie Krytyczne #28. Potęga głosu

Sławek Serafin
2017/07/30 22:00
4
0

Dziś będzie o muzyce. A dokładniej o piosenkach.

Na początek wybaczcie proszę, że dziś felieton ukazuje się o tak później porze. Nie wiem, jaka była u was pogoda, ale u mnie był taki obezwładniający upał, że przed zachodem słońca nie dało się ruszyć palcem dosłownie. Mam nadzieję, że zrozumiecie i wybaczycie. Ale do rzeczy.

Byłem wczoraj w kinie na Atomic Blonde. Fajny film, ale uderzyło mnie w nim to, jak wiele spoczywa w nim na barkach ścieżki muzycznej, pełnej klasycznych kawałków z lat 80. XX wieku. Swoim klimatem zrobiły one połowę filmu, który, jak wspominała wczoraj na naszych łamach Joanna Kułakowska, momentami przypomina starannie wyreżyserowany teledysk. Efekt jest znakomity, ale wydaje mi się właśnie, że ta ścieżka to najmocniejszy punkt całego obrazu, który bez niej byłby taką rzemieślniczą i pozbawioną polotu wariacją na temat Jasona Bourne’a, tyle że tym razem odtwarzanego przez piękną Charlize Theron, która ma tak napisaną rolę, że nie może pokazać nawet połowy swojego kunsztu aktorskiego, bo ciągle rzuca dookoła facetami ważącymi dwa razy więcej niż ona. Ale nie o samym filmie chciałem mówić, tylko o roli, jaką w nim odgrywają te piosenki.

Trafienie Krytyczne #28. Potęga głosu

Kontrast był jeszcze silniejszy, bowiem kilka dni wcześniej byłem na nolanowskiej Dunkierce, która również ma fantastyczną oprawę muzyczną. Tyle, że instrumentalną i taką, która nie podporządkowuje sobie obrazu, ale idealnie z nim współgra, dopełniając go w jedną całość. Dwa całkiem różne podejścia do roli, jaką spełnia muzyka w filmie, prawda? Gdy zacząłem się nad tym zastanawiać, to oczywiście do głowy przyszło mi od razu to samo rozróżnienie na ścieżkę czysto instrumentalną i taką bazującą na piosenkach, tyle że w odniesieniu od gier. I trochę mnie zaskoczyły wnioski, do jakich doszedłem.

Macie jakieś ulubione ścieżki muzyczne z gier? Pewnie macie. Każdy ma. Jedni lubią Jeremy’ego Soule’a, inni Jespera Kyda, jeszcze inni naszego Adama Skorupę i tak dalej. Ja też mam swoich faworytów. I normalnie się nie zastanawiałem, dlaczego właśnie te soundtracki mi się tak bardzo podobają, ale w świetle tego kontrastu między Atomic Blonde i Dunkierką ujrzałem temat pod nieco innym kątem. Otóż, moje ulubione ścieżki z gier są… śpiewane. Zarówno przegenialne Kroniki Czarnego Księżyca Pierre’a Estève’a, jak i muzyka z Alone in the Dark z 2005 skomponowana przez Oliviera Deriviere’a składają się głównie z utworów z partiami wokalnymi. Nie są nawet w połowie instrumentalne, a ten drugi nie tylko ma wokale w ogóle, ale są to śpiewy słynnego chóru żeńskiego The Mystery of Bulgarian Voices. Czy to coś znaczy? Wiecie, w sensie, że wolę połączenie instrumentów z ludzkim głosem od samych instrumentów? Nie wiem, ale gdy zacząłem drążyć sprawę dalej, to okazało się, że chyba faktycznie tak jest. Moja ulubiona Cywilizacja to część czwarta na przykład. Dlaczego? Nie jest ani tą, w którą grałem najwięcej, ani też tą, która jest obiektywnie najlepsza. Ale ona jedna ma tę magiczną, śpiewaną modlitwę Baba Yetu Christophera Tina w głównym menu, którego najczęściej nie opuszczałem dopóki nie przesłuchałem całego utworu przynajmniej raz. A mój ulubiony, najlepiej wspominany Battlefield? Oczywiście, Battlefield Vietnam, w którego grałem o wiele mniej niż w „dwójkę” na przykład, ale najbardziej wryły się mi w pamięć właśnie różne motywy z niego, takie jak dzika jazda czołgiem w akompaniamencie Surfin’ Bird zespołu The Trashmen albo szarże śmigłowcami z Fortunate Son od Creedence Clearwater Revival walącym z głośników na całą okolicę. I to idzie głębiej.

Nie przepadam za grami z otwartym światem. Ale trochę grałem. I przypomniałem sobie właśnie, że moim ulubionym zajęciem w Mafii albo w GTA było… jeżdżenie po mieście i słuchanie muzyki z radia. Vladivostok FM z GTA IV to absolutne mistrzostwo świata, nie? Różnego rodzaju utwory, mniej lub bardziej znane, tworzyły dla mnie, w połączeniu z nawet prostymi czynnościami, magię gry. Autentycznie żal mi było wysiadać z samochodu i iść na misję. I teraz pytanie – czy tylko ja tak mam? Diabli wiedzą. Ale chyba nie. A na pewno nie zawsze. Zastanówmy się na przykład, czy Skyrim eksplodowałby taką popularnością, gdyby nie ta mistrzowska, chóralna kompozycja, przy której każdy chyba krzyczał „Dovahkiin! Dovahkiin!!!”? Nie wiadomo oczywiście, ale coś mi się wydaje, że niezaprzeczalna moc i energia tego utworu poniosła za sobą grę, która na szczęście uniknęła strzały w kolanie i nie musiała zrezygnować z życia poszukiwacza przygód.

GramTV przedstawia:

Ja się na tym nie znam. W sensie na psychologii muzyki. Czy taka śpiewana przemawia do nas bardziej niż czysto instrumentalna? Gdzieś kiedyś czytałem, że właśnie tak, bo możemy… sami śpiewać, wtórując wykonawcy. I to nawet w samych myślach. A wtedy związany z tą muzyką przekaz lepiej się utrwala w pamięci i bardziej wiąże się z pozytywnymi emocjami. Ale nie chcę się w tym temacie wypowiadać, bo ekspertem nie jestem. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że coś w tym musi być. Przykłady podałem powyżej. W niektóre z tych gier grałem prawie wyłącznie dla muzyki. I Atomic Blonde oglądałem z taką przyjemnością także przez te klasyczne kawałki. Bez nich bym się znudził po prostu.

No tak, ale do czego zmierzam tak w ogóle? O co mi chodzi w tym felietonie? Oczywiście, o to, żeby w grach było więcej muzyki z partiami wokalnymi. Co oczywiście nie jest możliwe, niestety. Żaden ze mnie geniusz i nie ja pierwszy odkryłem, że są one po prostu lepsze. Twórcy gier o tym wiedzą doskonale, tylko jest im diabelnie trudno wkomponować je w rozgrywkę. Do zwiastuna można coś takiego wrzucić, proszę bardzo. I wtedy ma to efekt piorunujący, nie? Wystarczy wspomnieć te trailery Assassin’s Creed czy Dying Light z utworami Woodkida w tle. Ale do samej gry? Kurcze, trudno. Można wpleść jakiś utwór kontekstowo, jak cudną Wilczą Zamieć w Wiedźmina 3, albo zapomnianą niesłusznie, bo absolutnie genialną piosenkę o demonie Nuckelavee z Opowieści Barda. Ale do typowej akcji w grze, która nie jest wyreżyserowana w przeciwieństwie do tej filmowej, naprawdę wyjątkowo trudno jest dopasować jakiś określony utwór. Niektóre gatunki mają łatwiej, na przykład różnego rodzaju wyścigi, ale ogólnie w grach istnieje tylko ścieżka instrumentalna, bo wyłącznie ona jest na tyle elastyczna znaczeniowo i na tyle „uległa”, że, w przeciwieństwie do muzyki ze śpiewem, nie dominuje nad sceną i pozostaje w tle, więc nie ma żadnych zgrzytów. A że to dominowanie wokalu daje świetne efekty? No cóż, daje. Tylko weź tu teraz człowieku dopasuj nie tylko piosenkę do akcji, ale też do samej konwencji. Znakomita większość gier osadzona jest w różnych nie-realiach. Jak je skleić z prawdziwą muzyką? Która na dodatek też jest licencjonowana i przez to droga. Czasem się da, bardzo rzadko i wtedy dostajemy takie przesympatyczne dziwactwa jak Lollipop Chainsaw. Ale ogólnie… nie da rady.

Szkoda, nie? To znaczy, mnie się wydaje, że szkoda. Chciałbym zobaczyć grę taką jak Atomic Blonde. Nawet dokładnie taką, czyli szpiegowską akcję osadzoną w latach 80., która zwielokrotnia swą emocjonalną siłę wyrazu za pomocą fantastycznie wplecionych przebojów z tamtych lat. Albo cokolwiek innego, co wykorzystuje tę potęgę ludzkiego głosu połączonego z dźwiękiem instrumentów, do zbudowania czegoś bardziej czarodziejskiego, niezapomnianego, mocarnego. Będę czekał na coś takiego.

A wy?

Komentarze
4
Nalfein
Gramowicz
06/08/2017 13:13

https://www.youtube.com/watch?v=Krz-EW-iG4I

I tyle w temacie, bo piosenki w japońskich grach są od dawna.

Fang
Gramowicz
31/07/2017 20:30

A no i bym zapomniał o wspaniałej ścieżce dźwiękowej pierwszych Sillent Hill-ów tworzoną przez Akire Yamaoke /uploads/emoticons/smile.png" srcset="/uploads/emoticons/smile@2x.png 2x" title=":)" width="20" />

Fang
Gramowicz
31/07/2017 20:13

Ja doszedłem do tego wniosku już bardzo dawno temu grając w Carmageddon 2 (Iron Maiden!) i Tony Hawk's Pro Skater 2. I z Mass Effecta w sumię dzięki temu pamiętam tylko tą z napisów z jedynki ;)




Trwa Wczytywanie