Battleborn - wrażenia z pokazu nowej gry twórców Borderlands

Kamil Ostrowski
2015/10/27 20:00
0
0

Najnowsze dzieło Gearbox Software to nieziemska mieszanka, która ma szansę na długo pozostać w czytnikach i na dyskach Waszych konsol i pecetów.

Battleborn - wrażenia z pokazu nowej gry twórców Borderlands

Space opera. Komiksowy styl graficzny. Awansowanie postaci "w locie" niczym w grach MOBA. Zbieranie losowego lootu. Kooperacja. Walki pięciu na pięciu. Miniony, bossowie i wieżyczki. Podwójne skoki. Łatwiej jest mi napisać czego w nowej grze Gearbox Software NIE ma, niż wymienić to, co jest. Pytanie tylko - ile można wrzucić do kotła, zanim zacznie z niego kipieć?

Po kolei jednak, bo pewnie większość z Was o Battleborn jeszcze nie słyszała, albo tym tytułem przesadnie się nie zainteresowała. Gra zabiera nas w przyszłość, w czasy niebywale dramatyczne, bo na sam schyłek istnienia naszej galaktyki. Najeźdźcy znani jako rasy Verelsi doprowadzili do tego, że wszechświat szybciej niż ustawa przewiduje zaczął gasnąć (wielu fizyków przewiduje, że za wiele miliardów lat czeka nas właśnie taki los - zostanie tylko pustka). Ostał się jeden układ słoneczny, z ostatnią gwiazdą - Solusem. Tam właśnie schronienie znaleźli najbardziej twardzi przedstawiciele wszystkich ras cywilizowanych światów, skupionych w pięciu frakcjach. Tak też postanowili dać odpór mrocznym siłom, którym na myśli tylko ciemność i zagłada.

Już na pierwszy rzut oka widać, że Battleborn uraczy nas podobnym humorem co Borderlands. Styl graficzny, zabawa konwencją, teatralne monologi różnych postaci i lekko zwariowany "sidekick" naszej drużyny to elementy już znane i lubiane. Gearbox stawia na sprawdzone sposoby, aby nadać swojej grze odpowiedni ton, tylko delikatnie modyfikując znaną już formułę poprzez dodanie szczypty space opery.

Twórcy ostrzegali nas, żebyśmy nie poddali się wrażeniu, że strzelanie to tylko maska, pod którą kryje się coś innego. Battleborn to przede wszystkim FPS. Piszę "przede wszystkim", bo elementów zaczerpniętych z innych gatunków jest tutaj całe mnóstwo. Statystyki a'la RPG, mechanizmy zaczerpnięte z gier MOBA, a także z MMO (m.in. z Guild Wars). Jest tego na tyle dużo, że faktycznie - w pewnym momencie można odnieść wrażenie, że odpływamy w nieznanym kierunku. Twórcy jednak wiedzą kiedy wcisnąć hamulec i ostatecznie pozostajemy na znanym, FPSowym gruncie.

Battleborn oferuje nam w zasadzie dwa w jednym. Po pierwsze, sporej wielkości kampanię kooperacyjną, swego rodzaju PvE. Na tej płaszczyźnie gra jest bardzo podobna do wspomnianego wielokrotnie Borderlands, które pewnie wszyscy znacie i kochacie. Pięciu śmiałków podejmuje się kolejnych wyzwań - przebijamy się przez grupy wrogów, pokonujemy bossów, eskortujemy NPC i tak dalej. Co ważne, do wyboru jest aż 25 bardzo zróżnicowanych postaci - od asasynów, przez atakujących z dystansu snajperów, przez postaci skupiające się na rzucaniu czarów i umiejętności, aż po tanków i healerów. Kłaniają się naleciałości z MMO czy też z MOBA.

GramTV przedstawia:

Podczas pokazu miałem okazję przejść jedną misję kooperacyjną. Przyznam szczerze, że od razu po jej zakończeniu targnęły mną mieszane uczucia. Pierwsze kilkanaście minut bawiłem się doskonale - eksperymenty z wybraną przeze mnie postacią - ptako-ludziem wyposażonym w wyrzutnię rakiet - sprawiały mi sporo radości. Na ekranie dzieje się bardzo dużo. Na tyle dużo, że prowadzący pokaz krążyli wokół nas i przypominali o konieczności awansowania swojej postaci. Niestety, z czasem poczułem lekkie znużenie, a zabawa zaczynała nieco przypominać farmienie w MMO. Strzelaj, strzelaj, przeładuj, skill, strzelaj, strzelaj, przeładuj, skill, ulti i od nowa. W szczególności walka z ostatnim bossem wydawała mi się mało dynamiczna i zróżnicowana. Pewnie wiele zależy od tego, jaką wybierzemy postać. Te, które nastawione są na walkę wręcz dostarczają więcej emocji, o czym miałem okazję się przekonać grając parę chwil później w multi. Mój ptako-ludź niestety przez pół godziny zajmował się głównie niszczeniem dużych grup słabszych przeciwników, co po pewnym czasie stawało się mechaniczne.

Muszę koniecznie poświęcić jeden akapit levelowaniu "w locie", które bardzo mi się spodobało. Każda postać ma swoją. hmm. "helix" - tak to nazwali deweloperzy. Jest to coś w rodzaju drzewka rozwoju, ale przypominającego budową drzewko DNA. Na każdym poziomie możemy wybrać jedną z dwóch dostępnych opcji. Dzięki temu możemy szybko dostosować każdą z postaci (wystarczy nacisnąć krzyżak w górę, a następnie RT lub LT), bez konieczności grzebania w ekwipunku (jego nie ma w ogóle, za wyjątkiem drobnych wspomagaczy, które wybieramy pomiędzy poziomami). Bardzo przyjemny system, który chętnie zobaczyłbym w innych grach balansujących gdzieś na granicy RPG i strzelaniny.

Zdecydowanie ciekawszy od trybu kooperacji wydawał mi się pokazany po raz pierwszy w Londynie tryb player vs player. Naprzeciwko siebie stają oczywiście dwie pięcioosobowe drużyny, które każdorazowo przed meczem wybierają bohaterów z dostępnej 25-postaciowej puli. Mechanizm identyczny jak w przypadku MOBA. Na tym nie kończą się podobieństwa.

Trybów gry mają być trzy, ja miałem okazję sprawdzić dwa. Pierwszy z nich to klasyczna dominacja - naszym zadaniem jest zajęcie i utrzymanie punktów zwycięstwa. Jeżeli utrzymujemy punkty, zaczyna bić licznik - drużyna, która pierwsza zbierze tysiąc punktów, wygrywa. Drugi zaprezentowany tryb, nazwany "Meltdown", był o wiele bardziej oryginalny. Wzorem klasycznych gier MOBA po liniach poruszały się miniony - nasze i przeciwnika. Na ich drodze stały oczywiście działka (które możemy sami stawiać w wyznaczonych miejscach opłacając je "kryształymi" zbieranymi w czasie meczu). Celem gry było przepchnięcie minionów na tyle daleko, żeby wpadły do swego rodzaju "bramy" przeciwnika. Za każdego tak "poświęconego" miniona dostawaliśmy punkty. Trzeciego trybu nie miałem okazji sprawdzić, ma być jednak równie specyficzny co drugi przeze mnie omawiany - deweloper zdradził, że będziemy w nim m.in. polować na mini-bossów stojących po stronie wroga.

Tryb dominacji był przyjemny, chociaż nieco mało skomplikowany. Na zupełnie innym biegunie było jednak "Meltdown", które trzeba rozegrać przynajmniej parę razy, zanim pozna się podstawowe reguły. Są wieżyczki obronne, miniony przeciwnika, wzniesienia, klify, tunele, pojawiające się co jakiś czas kryształy, które rozbijamy aby zdobyć "walutę" potrzebną do aktywowania ulepszeń kupowanych pomiędzy meczami (tzw. "gear") czy wspomnianych wieżyczek. Na początku panuje chaos, ale z biegiem czasu nasza drużyna współpracowała ze sobą coraz sprawniej, a ja miałem większą świadomość na temat specyfiki mapy. W samym tym trybie chętnie spędziłbym kilkanaście godzin.

Oczywiście Gearbox zadbało o to, żebyśmy mieli powód do tego, aby do trybu dla wielu graczy regularnie wracać. W tym celu stworzyli system progresji międzymeczowej - jest on nieco zagmatwany, w uproszczeniu jednak przypomina system "run" z League of Legends. Ot, zbieramy ulepszenia, które osadzamy w slotach, a które wpływają nieco na statystyki naszego bohatera. Wypadają one z paczek, które wypadają z bossów pokonanych w trybie PvE, albo które kupujemy za walutę zdobytą dzięki grom PvE.

Ostatecznie Battleborn jednak tego typu rzeczy to kosmetyka, bo głównym daniem jest duże zróżnicowaniem bohaterów. Robotę robi fakt, że spośród zaprezentowanych postaci (a widzieliśmy ich już większość), naprawdę ciężko znaleźć powtarzające się schematy. Plejada bohaterów robi wrażenie bo rozciąga się od typowego żołdaka o uroczym imieniu Oscar Mike, przez wampiro-podobnego mistrza walki mieczem aż po pochodzącego z rasy zaawansowanych grzybów nożownika-medyka. Kiedy już doczekamy się premiery, a będzie to 9 lutego 2016 roku, będę przede wszystkim czekał na możliwość wypróbowania wszystkich bohaterów i trybów. Gearbox bardzo fajnie kombinuje i zastanawiam się jak ostatecznie będzie smakować ten "bigos" upichcony z wszystkiego co było pod ręką.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!