Tydzień z Assassin's Creed IV: Black Flag - Piracka republika

Sławek Serafin
2013/11/01 23:39
6
0

Przedstawiona w Assassin's Creed IV: Black Flag historia pirackiego państwa na Bahamach nie jest wcale zmyślona, wręcz przeciwnie, opiera się na bardzo solidnych faktach.

Choć przyjmuje się, że Republika Piratów w Nassau, na wyspie New Providence należącej do archipelagu Bahamów, powstała w 1713 roku, to tak naprawdę jej historia sięga wiele lat wstecz. Bahamy, ze swoimi małymi wysepkami, zatoczkami i zdradliwymi mieliznami, były czymś na kształt pirackiego raju przez większość XVII wieku. Bliskość ważnych szlaków handlowych sprawiała, że bazujący na wyspach piraci nie musieli zbyt daleko wybierać się na łowy, a specyfika archipelagu pozwalała im szybko ukryć się w labiryncie wysepek, zarówno po udanym, jak i po nieudanym napadzie. W czasach gdy korsarze upłynniali swoje łupy na rynkach Port Royale i Tortugi, Bahamy stały na drugim planie, ale gdy pod koniec XVII wieku rządy zmęczyły się już ekscesami piratów i zlikwidowały ich najbardziej znane gniazda, musieli oni znaleźć sobie inne sanktuarium. Padło właśnie na Bahamy.

Tydzień z Assassin's Creed IV: Black Flag - Piracka republika

Wyspy zostały skolonizowane dość wcześnie przez Europejczyków - początkowo przez Hiszpanów, a potem przez Brytyjczyków, którzy utrzymywali prężną osadę na wyspie Elethuera - ale generalnie zaludnione były niezbyt gęsto, właśnie przez piratów. Oni sami nie szkodzili kolonistom bezpośrednio, wręcz przeciwnie, chętnie z nimi handlowali... tak chętnie, że Hiszpanie i Francuzi podejmowali wielokrotne wyprawy karne na wyspy i palili wszystkie napotkane osady, by utrudnić życie piratom operującym w tym rejonie. Sama wyspa New Providence była traktowana ogniem i mieczem kilka razy, a znajdująca się na niej osada Charlestown została zniszczona nie raz, nawet po tym jak została przemianowana na Nassau. I po każdym zniszczeniu podnosiła się z popiołów.

Historię pirackiej republiki trzeba zacząć jednak w jakimś konkretnym punkcie. Najlepszy będzie do tego celu rok 1696, w którym do portu w Nassau zawinął podejrzany okręt Fancy. Jego kapitan, pirat Henry Avery, przedstawił się angielskiemu gubernatorowi wyspy Nicholasowi Trottowi jako nie do końca działający legalnie handlarz niewolników, który potrzebuje zejść na brzeg i rozpuścić załogę po zakończonej sukcesem wyprawie. Avery i jego załoga obiecali wnieść do kasy Trotta niewielką opłatę, wynoszącą zaledwie trzyletnie pobory gubernatora, a także zostawić mu już im niepotrzebny Fancy, całkiem porządny i nieźle uzbrojony okręt. Cała sprawa była oczywiście wyjątkowo podejrzana, ale Trott się zgodził nie wiedzieć dlaczego i... w ten sposób zakończyła się szczęśliwie dla piratów jedna z najbardziej dochodowych wypraw w historii morskiego łupiestwa. Avery i jego banda wracali bowiem z Afryki, u której brzegów zdobyli bajeczny skarb na pokładzie ogromnego statku Ganj-i-Sawai, należącego do wielkiego mogoła, ówczesnego władcy Indii. Ponad stu piratów podzieliło między siebie złoto, srebro i kosztowności warte tak wiele, że "łapówka" którą wysupłali dla guberantora Nassau była dla nich drobnymi groszami. Bogaci piraci pozostawili na Fancy mnóstwo broni, drogiego zaopatrzenia oraz... 50 ton kości słoniowej, też przecież nie taniej. To daje niezłe pojęcie o tym, jaki faktycznie łup zgarnęli, jeśli lekką ręką "porzucili" tak cenny ładunek.

Cóż jednak ma to wspólnego z powstałą kilkanaście lat później na New Providence piracką republiką? Otóż z ponad stu piratów Avery'ego, przed oblicze sprawiedliwości dotarło zaledwie dwunastu, powieszonych z pełnym ceremoniałem na londyńskim Executioners Dock. Cała reszta, wliczając w to kapitana, rozpłynęła się we mgle i przeżyła resztę swoich niecnych żywotów prawdopodobnie spokojnie i dostatnio, całkiem niezasłużenie zresztą, bo choć legenda o ich czynach ukazywała ich jako romantycznych korsarzy, to tak naprawdę dopuścili się oni na pokładzie Ganj-i-Sawai niesłychanie barbarzyńskich czynów. Opisane w ubarwionych pamfletach "przygody" Avery'ego i jego piratów były bardzo popularne w Anglii na początku XVIII wieku i całkiem możliwe, a nawet pewne jest to, że późniejsi założyciele pirackiej republiki - Benjamin Hornigold, Sam Bellamy, Calico Jack, Charles Vane i Edward Teach doskonale je znali i się na nich wychowali. Z tych opowieści pamiętali nazwę przyjaznego dla piratów portu, Nassau.

W 1713 roku pokojem w Utrechcie skończyła się wojna o sukcesję hiszpańską, w której Anglicy i Holendrzy walczyli z Francuzami i Hiszpanami równie zacięcie na oceanach, co na lądzie. Jedna i druga strona oprócz regularnej marynarki wojennej utrzymywała też liczne floty korsarskie, które w XVIII-wiecznym odpowiedniku outsourceingu działały na rzecz swego pracodawcy, łupiąc bezlitośnie szlaki handlowe wroga. Wszystkie osoby późniejszego dramatu zwanego Republiką Nassau brały udział w tych przedsięwzięciach, głównie po stronie angielskiej. Żeglarze wprawieni w łupieniu i do opłacalnego łupienia przyzwyczajeni, z wielkim trudem godzili się z faktem, że w 1713 roku wojna się skończyła i nie można już grabić w świetle prawa. Ta część z nich, która nas interesuje, pogodziła się z tym, że będą to robić dalej już bez czyjegokolwiek przyzwolenia. Legenda Henry'ego Avery'ego i jego bajecznej "emerytury" z pewnością pobudzała niejedną wyobraźnię byłego korsarza Jego Królewskiej Mości do pójścia w ślady osławionego pirata.

I tak oto latem 1713 roku Benjamin Hornigold razem ze swym porucznikiem Edwardem Teachem, wypłynęli z portu na Jamajce, z którego operowali jako królewscy kaprowie przez całą wojnę, w liczący sobie 450 mil morskich rejs. Rejs ów skończyć się miał na Bahamach, a plan obu byłych korsarzy zakładał zorganizowanie tamże, w Nassau, bazy do dalszej działalności, bezprawnej już i pirackiej. Wyspa New Providence odwiedzana była w czasie wojny przez floty hiszpańskie i francuskie cztery razy i za każdym razem pozostawiana w coraz bardziej opłakanym stanie - gdy Hornigold i jego ludzie zeszli na plażę w dawnym Nassau, zobaczyli tylko ruiny. Na całej wyspie pozostało ledwie trzydzieści rodzin osadników, żyjących w strasznej biedzie. Idealne miejsce na założenie gniazda piratów, czyż nie?

Pierwsi obywatele republiki zorganizowali sobie trzy duże szalupy żaglowe i podzieliwszy się na trzy 25-osobowe gangi, ruszyli na okoliczne wody, szukać łatwych celów. Nie było o nie trudno - jeśli akurat nie nawinął się jakiś handlowy stateczek, to zawsze można było wysiąść na brzeg i złupić jakąś hiszpańską plantację. Przez kilka pierwszych miesięcy pirackiej działalności nie było problemem zdobywanie łupów, lecz ich zbywanie. Szczęściem dla gangu rabusiów na leżącej 50 mil na północ od Nassau wyspie Harbor Island, w tamtejszej małej, ale dostatniej osadzie, mieszkał kupiec Richard Thompson, który przedkładał zysk nad zasady moralne i chętnie zajął się paserstwem na rzecz piratów. Jednemu z nich, Johnowi Cockramowi, oddał nawet córkę za żonę i wciągnął go do rodzinnego czarnorynkowego interesu. Piracka sielanka trwała do początku 1714 roku, kiedy to na przedsiębiorstwo padł cień - plotka głosiła, że rozjuszeni napadami Hiszpanie planują wyprawę karną na New Providence. Bractwo postanowiło podzielić dotychczasowe łupy i rozejść się zanim przypłyną Hiszpanie. Część piratów rzeczywiście opuściła Bahamy z wypchanymi sakwami - ale Hornigold i najwierniejsi mu rzezimieszkowie pozostali, przyczajeni, czekając na rozwój sytuacji.

I dobrze zrobili, bo hiszpański atak okazał się być tylko plotką. Latem Hornigold i jego gang mieli już swój pierwszy prawdziwy piracki okręt - choć 50-tonowy slup Happy Return nie był zbyt imponujący, to stanowił siłę o wiele większą niż szalupy, którymi wcześniej pływali piraci. Nie dane mu było jednak stać się postrachem Bahamów, bowiem już w kilka miesięcy później został odbity z rąk piratów przez grupę miejscowych kolonistów pod wodzą niejakiego Thomasa Walkera, ostatniego mieszkającego na New Providence przedstawiciela legalnych władz brytyjskich. Zaniepokojony rosnącą siłą piratów Walker słał alarmujące listy do swych przełożonych, a gdy ci nie zareagowali, postanowił działać na własną rękę. Razem z zorganizowanym przez siebie oddziałem odbił Happy Return z rąk piratów i aresztował kilku z nich, a resztę zmusił do ucieczki do dżungli na Elethuerze. Potem zdobycznym slupem pożeglował na Kubę, prosić hiszpańskiego gubernatora o odwołanie niepotrzebnej już karnej wyprawy do Nassau, która tym razem była przygotowywana naprawdę. Pirackie zagrożenie wydawało się zażegnane, zwłaszcza w perspektywie przybycia posiłków od angielskiego gubernatora Jamajki...

GramTV przedstawia:

... niestety, ten był zaprzątnięty zupełnie czymś innym, a mianowicie wielką polityką. W 1714 zmarła bezpotomnie angielska królowa Anna i choć po niej na tron powinien wstąpić Jakub Stuart, to jako katolik nie mógł tego uczynić i królem Anglii wybrano nie znającego nawet języka Niemca, odległego kuzyna z Hanoweru, Jerzego I. W kraju zawrzało, szykowało się powstanie wiernych Stuartom jakobitów, do których należał również gubernator Jamajki. Zaczął on pośpiesznie organizować małą flotę byłych korsarzy na wypadek, gdyby trzeba było siłą dochodzić roszczeń Jakuba do tronu. Charles Vane, jeden z przywódców późniejszej Republiki Nassau był kapitanem jednego z okrętów.

Republika nigdy jednak nie rozwinęłaby skrzydeł, gdyby nie pewne zrządzenie losu. W lipcu 1714 roku u wybrzeży Florydy miała miejsce jedna z największych katastrof morskich w historii Ameryki - potężny sztorm zatopił prawie całą, wyładowaną aż po relingi srebrem i złotem, hiszpańską Flotę Skarbów. Dziesięć galeonów poszło na dno na płyciznach razem z tysiącem marynarzy załogi. Sępy wszelakiej maści prawie natychmiast zaczęły ściągać w to miejsce z obu Ameryk - w tym także korsarze gubernatora Jamajki, którzy postanowili albo sami wyłowić zatopione srebro, albo też odebrać je temu, kto je wyłowi wcześniej. Napływ poszukiwaczy przygód i skarbów, zwykle typów spod ciemnej gwiazdy, pozwolił też piratom z Bahamów na wzmocnienie swych szeregów. Nagle okazało się, że Hornigold wcale nie jest zbiegiem, lecz kapitanem silnie uzbrojonego slupa i dowódcą liczącej sobie stu oprychów załogi. Gdy Walker powrócił z Kuby zażegnawszy zagrożenie hiszpańskie, przekonał się, że zamiast pobitych piratów ma w Nassau całkiem nową osadę rzezimieszków, stworzoną przez Hornigolda. Piracki kapitan oficjalnie zawiązał nowe bractwo, które nazwał Latającą Bandą (Flying Gang). Walker był na tyle rozsądny, że nie wchodził już piratom w drogę, a na początku 1715 roku w nowym porcie w Nassau stało już kilka uzbrojonych po zęby slupów, na których ludzie z Latającej Bandy wyprawiali się na wody Florydy, rojące się od hiszpańskich statków próbujących zabezpieczyć i odzyskać skarby zatopionej floty.

W połowie 1716 roku pirackie Nassau było już kwitnącą, choć prowizoryczną osadą, składającą się z setek chat, szałasów i namiotów, przez którą przewijała się kolorowa brać niegodziwców z każdego możliwego kraju. Rządzona demokratycznie, społeczność stawiała na osobistą wolność ocierającą się o anarchię. Banda wzbogaciła się o nowe okręty i nowych zdolnych kapitanów, takich jak młody, ale zdolny Sam Bellamy, dezerter z floty gubernatora Charles Vane oraz francuski pirat Olivier Levasseur. W kilka miesięcy później dzięki angielskiemu królowi, który rozkazał aresztować stojącego po stronie jakobitów gubernatora Jamajki Hamiltona i który dekretem uznał wszystkich kapitanów z jego floty za wyjętych spod prawa, liczebność piratów zwiększyła się skokowo - gdzież bowiem mieli się udać ludzie gubernatora, jak nie do jedynego przyjaznego piratom portu na Karaibach, Nassau? W kolejnych miesiącach operujące z niego pirackie slupy siały już prawdziwy postrach w całej okolicy.

Nie przeszkodziły w sianiu terroru nawet niesnaski w gronie samych piratów - Bellamy i Levasseur nie potrafili zrozumieć niechęci honorowego Hornigolda do łupienia statków angielskich i holenderskich, więc postanowili działać na własną rękę u wybrzeży Nowej Anglii. Hornigold z kolei ruszył na południe do włości hiszpańskich, gdzie zdobył drugi okręt i oddał go swemu wiernemu porucznikowi, Edwardowi Teachowi, który od razu zaczął pracować na własną piracką markę - tak narodziła się legenda Czarnobrodego. Doskonale zorganizowani, teraz już liczni, śmiali piraci z Latającej Bandy korzystali z bezpieczeństwa swej bazy i trzymali całą żeglugę od Nowego Jorku do Jamajki w żelaznym uścisku. Nie obawiali się nawet operujących na tych wodach okrętów Royal Navy, które były zbyt nieliczne, by móc stawić czoła pirackimi flotom z New Providence. Do końca 1717 roku z Nassau operowało prawie dwudziestu pirackich kapitanów - to był szczyt potęgi republiki i... zarazem początek jej końca.

Wielka Brytania nie mogła długo tolerować takiego ciernia w swoim boku, narażającego nie tylko jej szlaki handlowe, ale i wypracowaną w ostatnich wojnach reputację niezwyciężonej floty. Pod koniec 1717 roku zdolny admirał, również były korsarz, od lat zacięty łowca piratów, Woodes Rogers, został przez króla Jerzego mianowany gubernatorem wysp Bahama. Pod jego rozkazy zostało oddanych kilka silnych okrętów wojennych z prawdziwego zdarzenia, takich, z którymi nie mogły się równać pirackie slupy. Król wydał również dekret, na mocy którego wszyscy piraci, którzy złożą broń i zdadzą się na łaskę nowego gubernatora, mogą liczyć na amnestię i królewskie przebaczenie wszystkich przewin.

Groźba nadciągającej floty oraz perspektywa zmazania win doprowadziły do wrzenia w Nassau. Część piratów od razu dokonała taktycznego odwrotu - pozostawili Karaiby na rzecz wód afrykańskich oraz azjatyckich, jak Levasseur. Część obywateli republiki, głównie skupiona wokół Hornigolda, opowiadała się za poddaniem się Rogersowi i porzuceniem pirackiego życia. A część, związana z nowymi, agresywnymi kapitanami, takimi jak Charles Vane oraz Calico Jack, chciała dać opór angielskiej flocie. Ta jednak była zbyt silna. Gdy pod koniec lipca 1718 roku eskadra Rogersa zawinęła do portu w Nassau, zastała tam płonący okręt Vane'a, który w zamieszaniu uciekł na jakiejś mniejszej krypie, 200 miejscowych osadników, którzy wreszcie odetchnęli z ulgą oraz ponad pół tysiąca pragnących amnestii piratów z Benjaminem Hornigoldem na czele. Tak wyglądał koniec Latającej Bandy i pirackiej republiki Nassau, której obywatele przez bez mała trzy lata siali postrach u wybrzeży obu Ameryk. Ostatni z nich, jak Czarnobrody, Vane i Calico Jack, działali jeszcze przez kilka miesięcy po czym zostali stopniowo schwytani i straceni - polował na nich między innymi ich były towarzysz Hornigold, który jednak długo nie służył jako królewski łowca piratów, bowiem zginął gdy jego okręt wpadł na rafę rok później. Ostatni z bandy, Francuz Levasseur, zginął na stryczku w 1730 roku, pozostawiając po sobie ukryty gdzieś na wyspach Oceanu Indyjskiego bajeczny skarb, przewyższający wartością nawet ten legendarny zdobyty przez Henry'ego Avery'ego.

Jak się ma prawdziwa historia Republiki Nassau do tej przedstawionej w Assassin's Creed IV: Black Flag? Cóż, żeby się przekonać, trzeba zagrać...

Tydzień z grą Assassin's Creed IV: Black Flag jest wspólną akcją promocyjną firm UbiSoft Polska i gram.pl.

Komentarze
6
Usunięty
Usunięty
02/11/2013 17:41

A o Czerwononogim nikt nie pamięta :(

Usunięty
Usunięty
02/11/2013 14:22

Bardzo ciekawy artykuł! Czekamy na kolejne!

Usunięty
Usunięty
02/11/2013 09:40

Jeśli można, parę małych popraweczek:- nie Port Royale, tylko Port Royal.- nie Elethuera, tylko Eleuthera.- Executioners Dock - a nie chodzi przypadkiem o Execution Dock?Poza tym czyta się sympatycznie, czekam na kolejne części Tygodnia. Daliby już, cholera, tę grę na PC... :(




Trwa Wczytywanie