Najlepiej to jednak widać podczas walki. Wtedy cały ekran wręcz ożywa kontrastowymi barwami. Serie pocisków przecinają monochromatyczne scenerie, rozświetlając ją oranżem i żółcią, podobnie ogień i eksplozje. Jednak najbardziej odcina się tryskająca szkarłatna posoka. Całość estetyką bardzo przypomina film i komiks Sin City. Grafika spełnia tu zatem funkcję nie tylko czysto artystyczną, ale również fabularną. Dzięki temu od razu widać, kto jest dobry, kto zły i jakie rzeczy są na planszy ważne.
Ponadto kolory w The Saboteur grają również bardzo ważną rolę w samym mechanizmie rozgrywki. Otóż nie zawsze mamy do czynienia z monochromatyzacją ekranu. Dzieje się tak jedynie podczas misji w strefach ściśle kontrolowanych przez nazistów. W dzielnicach, w których zainspirowaliśmy już ruch oporu, świat wręcz ożywa kolorami. Dzięki temu różnica pomiędzy różnymi strefami miasta jest bardzo wyraźnie widoczna.
![]()
Zresztą fabuła The Saboteur bardzo mocno podkreśla ten klimat. Większość przerywników filmowych pokazuje nam, jak źli są naziści i czemu Sean tak ich nienawidzi. Każda napotykana postać również jest w jakiś sposób stereotypowa – czy jest to któryś z niemieckich oprawców, czy też jakiś przywódca ruchu oporu. Wszyscy mówią z przerysowanym akcentem oraz są archetypicznymi bohaterami, jakich wielu widzieliśmy już w filmach wojennych.
Jednak dzięki temu wybiegowi odnosi się wrażenie, że to wszystko potraktowane jest z przymrużeniem oka, więc nie traktujemy tego co się dzieje na serio. Mimo wszystkich pokazanych w grze okropieństw II wojny światowej możemy cieszyć się radosną strzelaniną, wysadzaniem kolejnych celów oraz podrywaniem każdej kobiety, która okaże nam choć cień zainteresowania. Dzięki temu The Saboteur pozostaje radosną grą akcji, a nie przyciężkawym dramatem wojennym. Jak do tej pory można by zapewne odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z grą niemalże idealną, jednak niestety aż tak dobrze nie jest. Dobre wrażenie bardzo szybko psują niedoróbki, które napotykamy na każdym kroku. Z całą pewnością piętą achillesową The Saboteur jest sterowanie. Ciężko zrozumieć, czemu wprowadzono niektóre kompletnie niefunkcjonalne rozwiązania. Wszak lepsze jest wrogiem dobrego, a jeśli nie ma się naprawdę dobrych pomysłów na innowacje, lepiej jest pozostać przy wypróbowanym standardzie.Niestety, tego samego nie da się powiedzieć o walce wręcz. Bez tego elementu rozgrywki nawet nie ma co marzyć, by w The Saboteur zrobić cokolwiek. Nie licząc broni z tłumikiem, podkradnięcie się i skręcenie karku jest podstawową metodą na pozostanie niewykrytym. Tymczasem to wcale nie jest takie proste. Przede wszystkim mechanizm skradania się jest bardzo toporny i w wielu miejscach po prostu nie działa, a na domiar złego nie ma możliwości zablokowania widoku na celu. Efektem tego jest fakt, że zbyt duża ilość naszych ciosów nie sięga celu i bijatyki polegają głównie na bezwładnym machaniu przeciwnikowi rękoma przed twarzą.
Niby można przejść The Saboteur, strzelając do wszystkiego co się rusza, ale nie tego oczekuje się po grze, która opowiada o ruchu oporu. Wszak największą frajdę dają ominięcie strażników, zaminowanie jakiegoś ważnego celu, po czym wymknięcie się niespostrzeżonym i obserwowanie eksplozji oraz chaosu z daleka. Niestety, praktycznie nie da się pozostać cały czas niewykrytym i koniec końców wszystko kończy się straszną jatką. Naprawdę szkoda, że Pandemic nie dał nam większego wyboru w kwestii sposobu przeprowadzania misji.
![]()
Ponadto twórcy ze studia Pandemic zastosowali w grze kilka sprawdzonych, ale bardzo przyjemnych chwytów. Zatem, oprócz misji fabularnych, mamy w The Saboteur też cele poboczne, sprowadzające się głównie do wysadzania jakichś ważnych instalacji i eliminowania wybranych nazistów. Za ich wykonanie dostajemy kontrabandę, która zastępuje nam pieniądze. Możemy za nią kupować nowe spluwy, amunicję oraz pojazdy. Już samo to zazwyczaj wystarczy, by wzbudzić w graczu żyłkę kolekcjonera, który chce zdobyć wszystkie możliwe marki i modele aut oraz czołgów.
Oprócz tego nasz bohater nieustannie się rozwija i dostaje nowe umiejętności. Nie ma tu jednak abstrakcyjnego systemu punktów doświadczenia, lecz konkretne, postawione przed nami zadania, takie jak np. „Zrzuć z dachu trzech nazistów”. Po ich wykonaniu odblokowuje się kolejna umiejętność z danej kategorii – może to być nowy cios w walce wręcz lub też nowy model samochodu dostępny w naszym garażu.Dlatego też, z pewnym wahaniem, oceniam The Saboteur na 4. Gdyby nie te wszystkie irytujące błędy zasługiwałaby na więcej, jednak na tyle uprzykrzają one rozgrywkę, że nie da się przymknąć na nie oka.
Jeśli recenzja przekonała Was, że - mimo swych niedociągnięć - jest to jednak gra dla Was (lub jeśli wolicie upewnić się na własną rękę), możecie w każdej chwili zamówić The Saboteur w sklepie gram.pl.