Mistrzostwa Europy w Pro Evo 5
Zmiany, zmiany, zmiany
Tegoroczne mistrzostwa Polski zostały przeprowadzone według nowych zasad. W sześciu miastach (Warszawa, Poznań, Kraków, Szczecin, Katowice, Wrocław) zorganizowano turnieje eliminacyjne, a następnie najlepsi zawodnicy spotkali się w stolicy, by wyłonić reprezentanta na mistrzostwa Starego Kontynentu. Dokładnie 9 września o godzinie 10:00 ponad setka graczy rozpoczęła zmagania. Bezkonkurencyjny okazał się jeden z najbardziej aktywnych członków krajowej sceny PES-a – Szostak. I to on miesiąc później reprezentować miał biało-czerwone barwy na finałach w Irlandii.
Turniej główny odbył się 7 października, jednak dziennikarze zostali ściągnięci na Szmaragdową Wyspę kilka dni wcześniej. Tak więc polskie media, w sile dwuosobowej (ja oraz Marcellus z magazynu Neo Plus), zgodnie z terminarzem zameldowały się na lotnisku w Dublinie. Irlandia przywitała nas palącym słońcem i niebotycznym korkami na drogach. O ile pogoda już kilka godzin![]()
O jeden faul za daleko
Pierwszym testem nowych ustawień był organizowany corocznie turniej mediów, rozgrywany w świeżutką wersję Pro Evo 6 na PlayStation 2. Oczywiście ja również wystartowałem... A w zasadzie chciałem wystartować. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że ani Marcellusa, ani mnie nie ma na żadnej liście.![]()
Po 30 minutach bezskutecznych ataków, naraziłem się na kontrę, po której Dida sfaulował szarżującego Henry’ego. Szybka korekta składu i karny. Jedenastkę jakimś cudem wyłapałem, jednak chwilę później straciłem bramkę. Po zmianie stron przejąłem inicjatywę, czego następstwem było wyrównanie stanu meczu po stałym fragmencie gry w 83. minucie. Niestety, kilkadziesiąt sekund później głupia strata piłki w środku pola rozwiała moje marzenia o finalnym sukcesie. W drugim półfinale zmierzyło się dwóch brytyjskich dziennikarzy, z których lepszym okazał się Nathan Irvine z PSM3. Następnie dość łatwo poradził on sobie z moim półfinałowym pogromcą, otrzymał puchar i uścisk ręki Seabassa. Ja musiałem zadowolić się trzecim miejscem ex aequo. Za rok będzie lepiej, zobaczycie.
W każdym razie nie sposób nie wspomnieć o słabej organizacji zawodów dla dziennikarzy. Owszem, Media Cup z definicji ma charakter czysto rozrywkowy, niemniej nie zwalnia to z obowiązku możliwie najbardziej profesjonalnego przygotowania zabawy. Przede wszystkim z każdej grupy do dalszych rozgrywek awansował tylko jeden zawodnik, co wiązało się – tak jak w przypadku Marcellusa – z walką z bardzo mocnymi przeciwnikami już w pierwszym etapie. Poza tym sędziowie, a właściwie sędziny, nie były zbyt zorientowane w tym, co działo się dookoła. Ich obowiązki zostały zredukowane do zapisywania wyników poszczególnych spotkań i „wyglądania”. Z tym drugim radziły sobie naprawdę profesjonalnie.Let's get ready to rumble!
Po meczu pokazowym Szostak wyglądał na wyluzowanego, zdążył jeszcze udzielić kilku krótkich wywiadów (w tym dla japońskiego czasopisma zajmującego się wyłącznie serią WE!) i wreszcie przyszedł czas na poważną rywalizację. Niefortunnie znów zaczęła zgrzytać organizacja – zawodnicy zostali podzieleni na cztery grupy, trzy sześcio i jedną czteroosobową. Z każdej z nich do dalszej rundy przechodziło dwóch graczy i od razu zaczynały się rozgrywki systemem pucharowym. Nie trzeba chyba zaznaczać, co to oznacza na tak wysokim poziomie. Mówiąc krótko – loteria. Mistrz Polski trafił do pierwszej grupy, a w inauguracyjnym meczu zmierzył się z reprezentantem![]()
Następnie, po mało emocjonującym spotkaniu, nasz reprezentant uległ 2-0 Francuzowi i w tym momencie było już po zawodach. Nie pomogły nawet trzy kolejne zwycięstwa odniesione nad Anglikiem, Włochem (po 3-2) oraz Irlandczykiem (walkower, zawodnik gospodarzy po prostu zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach po pierwszych przegranych starciach). Szostak ostatecznie zajął trzecie, niepremiowane awansem, miejsce w swojej grupie. Pozostało nam śledzenie rywalizacji najlepszej ósemki tego wieczoru.
![]()
Decydujące starcie
Długo oczekiwany finał przebiegał pod dyktando Niemca. To, co El Matador wyczyniał Henrym lub Giulym (jako jeden z nielicznych grał Francją) było nieprawdopodobne. Genialny timing, wyczucie, znakomita umiejętność czytania sytuacji na boisku, perfekcyjna gra z wykorzystaniem super cancela. Po prostu poezja. El Matador wygrał zasłużenie dwiema bramkami i zgarnął (niewielki, bo niewielki, ale zawsze) puchar z rąk samego Seabassa. Potem były już klasycznie –![]()
Na tym zakończyły się mistrzostwa Europy w Pro Evolution Soccer 5. Przynajmniej dla większości. Jako że atrakcje to rzecz ważna, linie lotnicze zafundowały nam dodatkowy dzień na irlandzkiej ziemi, który przeznaczyliśmy – a jakże by inaczej – na zmagania przy konsoli. Kolejne finały, jeśli nic niespodziewanego się nie wydarzy, już za rok. My ze swej strony dołożymy wszelkich starań by tytuł wrócił tam, gdzie jego miejsce.