"GeekDad" na swoim, całkiem popularnym, blogu opisał swoją historię z uszkodzonym Wiilotem. Jako typowy Geek i ojciec, nie mógł on kupić swojemu potomstwu na święta niczego innego niż Wii. Całą rodzina bawiła się świetnie, aż do momentu, gdy jeden z pilotów przestał działać. Można było nim nawigować po menu, ale w grach... w grach nie działał.

Jeżeli tytułuje się szumnym mianem "GeekDad", trzeba podchodzić do problemów elektronicznych w określony sposób. Naukowy, czyli zgodnie z instrukcją dołączoną do sprzętu. Wymiana baterii - nie pomogło, synchronizacja pilota - nie pomogło, synchronizacja wszystkich pilotów - nie pomogło, reset pilota - też nie.
Gdy wszystko zawiodło, "GeekDad" zadzwonił do wsparcia technicznego Nintendo. Rozmowa wyglądała tak:
Uprzejma pani ze wsparcia technicznego Ninny: "OK - chcę, żeby wziął pan pilot, obrócił przyciskami do dołu i uderzył nim w swoją dłoń dwa lub trzy razy"
GD: "Chyba sobie pani żartuje"
Uprzejma pani ze wsparcia technicznego Ninny: "Nie proszę pana, proszę uderzyć na tyle mocno, żebym usłyszała to przez telefon, ale nie na tyle, żeby uszkodzić pilota"
GD: "Jest pani pewna?"
Uprzejma pani ze wsparcia technicznego Ninny: "Tak"
Jak poinstruowano, tak zrobiono. O dziwo, Wiilot zaczął działać jak marzenie. Czasami po prostu trzeba zastosować starą, sprawdzoną sztukę naprawy ultranowoczesnej elektroniki...