Recenzja Stellar Blade - NieR: Automata w sosie z soulslike

Mateusz Mucharzewski
2024/04/24 16:00
3
0

Nowy, południowokoreański slasher ze wsparciem Sony wchodzi na rynek. Przebije hit od Platinum Games, którym się zresztą inspiruje?

Recenzja Stellar Blade - NieR: Automata w sosie z soulslike

Jak często gracie w gry z Korei Południowej? Jeśli nie interesujecie się tytułami sieciowymi (np. PUBG) to pewnie wielu okazji nie było. Może to zmienić Stellar Blade, w które zainwestowało Sony, co dodatkowo zwiększa zainteresowanie projektem. Jednocześnie można w tym miejscu nawiązać do tego co pisałem w recenzji Rise of the Ronin. Producent PlayStation ma w tym roku w portfolio sporą pustynię jeśli chodzi o gry first party i próbuje załatać dziury produkcjami od zewnętrznych deweloperów. Stellar Blade jest kolejnym z nich. Na tym jednak nie koniec porównań do Rise of the Ronin. Tych, głównie pod kątem rozgrywki, będzie znacznie więcej. Zacznijmy jednak od początku, czyli lądowania na planecie, która przeszła sporą apokalipsę.

Kampania zaczyna się w momencie, w którym główna bohatera, EVA, ląduje na totalnie zniszczonej i pogrążonej w chaosie planecie. Winne są monstra o nazwie Naytiba, które wybiły prawie całą ludzkość. Po krótkim wstępie służącym jako tutorial trafiamy na walkę z alfą, wyjątkowo trudnym do pokonania przedstawicielem tej rasy. Mimo obecności doświadczonej w boju towarzyszki pojedynek kończy się porażką, a EVA zostaje praktycznie sama przeciwko armii Naytiba. Mimo że w pierwszych scenach jej nieporadne zachowanie sugeruje, że posiada minimalne doświadczenie, bez zastanowienia decyduje się kontynuować misję i uratować świat.

Początek Stellar Blade mocno pokazuje, że jest to gra powstała w Azji. Główna bohatera ma figurę top modelki oraz maksymalnie obcisły strój. Początkowo w jej zachowaniu da się też odczuć charakterystyczny dla anime infantylizm. Później nie jest lepiej. Dosyć szybko dołącza do nas młoda inżynier, która wyglądem przypomina maksymalnie dwunastolatkę. Nawet muzyka to klasyczny k-pop. Ba, to wygląda jakby ktoś wrzucił do gry playlistę ze Spotify z piosenkami, które prędzej powinny się znaleźć w szkolnych sekcjach w Personie. Momentami czułem nawet w muzyce klimat pierwszych Simsów. Nie muszę więc pisać, że nie pasuje to do rozgrywki i jest dodatkowo monotonne, bo utwory musimy zmieniać ręcznie w punktach kontrolnych. Do tego EVA chowa broń… we włosy. No bo dlaczego nie. Takich typowo azjatyckich dziwactw (z naszej perspektywy) jest wyjątkowo dużo.

Sama historia, podobnie jak gameplay, może lekko przypominać NieR: Automata. Inspiracji hitem Platinum Games nie ukrywał zresztą Kim Hyung Tae, reżyser gry. Tutaj też trafiamy do postapokaliptycznego świata pełnego potworów. Naszym głównym zadaniem jest zabicie kilku alfa Naytiba. Po drodze czeka nas też odwiedzenie ciągle żyjącego miasta, a także sporo sekretów tego tajemniczego świata oraz konfliktu, który doprowadził go do ruiny. Sama EVA i jej jednostka to też dosyć zagadkowy temat. Nie da się więc ukryć, że twórcy wprowadzili wiele elementów do historii, które mają na celu utrzymać nasze zainteresowanie. Mam z tym jednak jeden problem. Gra jest dosyć długa, a przez to częstotliwość ciekawych fabularnie momentów jest zbyt mała. Sama opowieść też wybitna nie jest. Raczej wypełniona kliszami. Ewentualne dalsze porównania do NieR: Automata można już sobie odpuścić. Nie chcę jednak aby zabrzmiało to tak, że opowieść w Stellar Blade jest jakoś wyjątkowo zła. Typowe azjatyckie rozwiązania, z naszej perspektywy często odbierane jako dziwactwa, faktycznie są nieco zbyt nachalne. To jest moim zdaniem największy problem. Cała reszta jest przyzwoita.

Pod kątem mechaniki zamieszanie jest nieco większe. Powracają też porównania do wspomnianego we wstępie Rise of the Ronin. Stellar Blade to również “ugrzeczniony” soulslike. Jeśli jednak nie jesteś fanem gatunku nie rezygnuj z dalszej części recenzji. Podobieństwa do gier From Software widać przede wszystkim na początku. Pierwszy etap po prologu to spokojne przemierzanie zrujnowanego miasta i walki głównie jeden na jeden. Z większą liczbą wrogów nie ma specjalnie szans. Do tego wiele klasycznych elementów z gier soulslike - głównie zapis w specjalnych punktach kontrolnych (odpowiednik ogniska), który powoduje odrodzenie się wrogów. Do tego mapa ma wiele ukrytych miejsc i przejść do odblokowania. Warto do nich zaglądać, bo zawsze da się znaleźć coś ciekawego. Pojawiają się też typowe dla pierwszych soulslike-ów motywy jak ukrywający się za przejściem przeciwnicy, którzy atakują nas z zaskoczenia. Te elementy zostaną z nami do samego końca i sprawiają, że Stellar Blade nie jest klasycznym slasherem. Nie jest jednak też grą typu soulslike.

Duch Sekiro wiecznie żywy

Zanim to wyjaśnimy jeszcze kilka słów o walce. Ta opiera się głównie na sprawnym blokowaniu ciosów (prawie tak mocno jak Rise of the Ronin). Uniki są dużo mniej skuteczne. Do tego silny i słaby cios oraz kilka specjalnych. Wielkiego poziomu skomplikowania w tym nie ma. Od jakiegoś momentu mamy też dostęp do broni palnej, ale jest ona wyjątkowo mało skuteczna. Największe znaczenie mają więc bloki, bo sprawne ich wykonywanie pozwala wyprowadzić kilka bardziej skutecznych ruchów. Całościowo ciężko więc szczególnie narzekać, chociaż z drugiej strony nie ma też specjalnych powodów do zachwytów. Walki są szybkie, efektowne, często wymagające, ale nie ma tutaj niczego ponad pewien poziom. Po prostu solidny system walki. Wyzwaniem nie jest więc opanowanie długiej listy możliwości bojowych, a cierpliwe prowadzenie pojedynków. Dotyczy to głównie licznych bossów, których trzeba się nauczyć i spokojnie blokować co się da. Nie ukrywam jednak, że pod koniec opanowałem prosty schemat kolejności ataków, przez co walki zaczęły robić się monotonne.

GramTV przedstawia:

Na ile więc jest to soulslike? Widać bardzo dużo podobieństw i inspiracji. Stellar Blade nie jest jednak aż tak absurdalnie trudny. Po pierwsze, mamy dużo możliwości rozwoju postaci. Przykładowo pod koniec natrafiłem na jednego bossa z wyjątkowo aż trzema etapami (zazwyczaj umierałem na drugim). Przed kolejną próbą spróbowałem nieco rozwinąć postać, bo z części opcji dawno nie korzystałem. Po tym pokonałem wroga za pierwszym podejściem i to z dziecinną łatwością. W Stellar Blade warto więc lizać ściany, zaglądać w zakamarki i ślepe zaułki czy robić zadania dodatkowe, które pojawiają się w kilku miejscach (nie są jednak szczególnie ciekawe). To pozwala rozwijać EVE na wielu poziomach. Druga sprawa to poziomy trudności. Stellar Blade można odpalić w trybie fabularnym. W nim gra nadal jest wymagająca, ale do przejścia przez “normalnego” gracza. Podobnie było w Rise of the Ronin. Produkcja miała wiele mechanik zaczerpniętych z soulslike i taki model rozgrywki sugerował początek. Z czasem jednak wiele zmieniło mnóstwo możliwości rozwoju postaci, a rozwiązaniem awaryjnym zawsze było obniżenie poziomu trudności. Aż wróciły do mnie myśli o tym, że gry From Software mogłyby mieć taką opcję - niższy poziom trudności, który nadal jest bardzo wymagający, ale nie do przesady.

Dzięki temu w Stellar Blade gra się przyjemnie. Elementy z soulslike sprawiają, że tempo jest spokojniejsze i zamiast pędzić przed siebie niczym w klasycznym slasherze można spokojnie czyścić kolejne lokacje. Z drugiej strony tych mechanik nie ma aż tak dużo, aby przeciętny gracz nie mógł czerpać z tego przyjemności. Szkoda więc, że kilka rzeczy nie stoi na nieco wyższym poziomie. Na pewno znacznie więcej dało się wycisnąć z lokacji. Zrujnowany świat można zaprezentować w niezwykle ciekawy sposób. Studio Shift Up przygotowało jednak dosyć wąską paletę miejscówek, w dodatku niezwykle rzadko wypełnionych jakimiś ciekawymi rzeczami. Miasto czy zamknięte placówki są więc bardzo standardowe. Niewiele zmienia też pustynia, która pojawia się dwa razy jako otwarta przestrzeń. Z jakiś powodów twórcy uznali, że warto dać graczowi klasycznego sandboksa, w którym może wykonać zadania dodatkowe zlecone w mieście. Nie są one jednak zbyt rozbudowane (głównie podaj, przynieś, pozamiataj), a więc robi się je tylko dla ulepszeń.

To jest w sumie dosyć ważna rzecz, którą trzeba wiedzieć o Stellar Blade. To jest kompetentna gra, w którą gra się z przyjemnością. Bierze wiele elementów z innych gier i sprawnie łączy w całość. Nie ma w tym jednak niczego wyróżniającego się, co sprawi że produkcja południowokoreańskiego Shift Up zrobi jakieś szczególne wrażenie. System walki jest przyjemny, ale mało odkrywczy. Lokacje estetyczne, ale bez czegoś ciekawego w sobie. Fabuła tylko ok. Widać w Stellar Blade sporo serca, pracy i pieniędzy, ale bez czegoś wybijającego się ponad dobry poziom ciężko liczyć na bardzo wysokie noty w recenzjach. Nie sądzę też, aby gra zdobyła takie uznanie w niektórych kręgach jak NieR: Automata.

Nie mogę też pominąć jednego elementu gry, który akurat jest tragiczny. Są to sekcje zręcznościowe. Nie było ani jednej, którą zrobiłem za pierwszym razem. One nie są zbyt skomplikowane, ale jednak zawsze sprawiały problemy. Winne jest sterowanie. EVE rusza się w trudny do kontrolowania sposób. Często ciężko więc ocenić jak się zachowa nawet przy z pozoru prostym manewrze. Czuć było, że twórcy chcieliby zrobić więcej tego typu sekwencji, ale woleli nie przesadzać przy tak koślawej mechanice prostego skakania. Szkoda, bo z większymi sekcjami zręcznościowymi Stellar Blade mogłoby zyskać na jakości. Tak mamy przynajmniej jeden element, który jest ewidentnie zły.

Portfolio Sony pod znakiem udawanego soulslike

Jeszcze raz muszą wrócić do porównania do Rise of the Ronin. To, że obie gry wzięło pod swój parasol Sony nie oznacza, że są na poziomie największych hitów producenta PlayStation. To solidne tytuły, z wieloma dopracowanymi mechanikami, konkretnym pomysłem na siebie, ale też bez błysku geniuszu. Nie spodziewajcie się więc cudów. Nie oznacza to jednak, że nie warto zagrać. Wręcz przeciwnie, obie produkcje są warte uwagi (głównie ta od Team Ninja), ale też mam wątpliwości czy mocniej przebiją się do świadomości graczy na całym świecie.

Troszkę ponarzekałem na Stellar Blade i ciągle czuję, że muszę podkreślić ważną rzecz - to jest dobra gra. Taki czwórkowy uczeń. Do niewielu rzeczy można się przyczepić, ale na olimpiadę z żadnego przedmiotu nie pojedzie. Będą oczywiście tacy, którzy zakochają się w tej stylistyce i wystawią znacznie wyższą notę niż ja. Myślę jednak, że dla większości graczy Stellar Blade będzie “tylko” solidnym akcyjniakiem. Całkiem długim, wymagającym i przyjemnym. Będą też tacy, którzy odbiją się od stylistyki. Z tym też trzeba się liczyć. Dla Shift Up jest to więc pierwsze, całkiem udane podejście do segmentu AAA. Sony z kolei nie ma co liczyć, że zdobyło kolejny hicior do swojego portfolio.

7,8
Solidny miks NieR: Automata z przystępnym soulslike
Plusy
  • Długa i całkiem przyjemna rozgrywka
  • Wymagający, ale nie do przesady poziom trudności
  • Sporo przyjemnych walk z bossami
  • Dużo możliwości rozwoju postaci
Minusy
  • Muzyka
  • Zbyt wiele “azjatyckich” dziwactw
  • Mało odkrywcze lokacje
  • Okropne sekcje zręcznościowe
Komentarze
3
wolff01
Gramowicz
26/04/2024 11:15

Dla mnie zamieszanie jakie wywołuje ta gra jest po prostu epickie.

Doskonale obnaża w jakim miejscu jest obecnie dziennikarstwo gamingowe (głównie to "Zachodnie", mam nadzieję) i jak bardzo niektórzy ludzie już dawno zatracili się w swoich poglądach i narcyzmie, a strony gamingowe wykorzystują do jakiś dziwnych debat i uzewnętrznania się (to nie są opinie, to są po prostu jakieś cope-y). Mamy wysyp artykułów krytykujących, skąd inąd, atrakcyjną kobietę w grach, których recenzenci tłumaczą dlaczego atrakcyjna kobieta w grze to zły wybór. A tu mamy np. perełkę https://www.gamesradar.com/games/action/stellar-blade-puts-eve-in-some-incredibly-stupid-sexy-outfits-but-i-love-her-design-and-had-fun-with-this-action-rpg-anyway/ - gdzie wywodzi się o swojej aseksualności i że ta postać jest kontrowersyjna bo z jednej strony ma gdzieś jej atrakcyjność, ale jednak pisze o tym kilku-akapitowy artykuł. Zobaczcie w jakim oni już tam żyją wariatkowie... a najgorsze że opinie takich ludzi i firm typu Sweet Baby Inc kształtują później to co dostajemy w grach.

Oto "powabna" bohaterka gry, oparta na prawdziwej modelce, stworzona przez kobietę stała się celem ataków smutnych ludzi którym chyba coraz trudniej zrozumieć, że gry to fikcja i że jak coś się nie podoba, to można tego po prostu nie kupować a nie wytaczać przeciwko temu krucjatę.

dariuszp
Gramowicz
24/04/2024 21:50

Jak dla mnie "azjatyckie dziwactwa" to po prostu wynik ich kultury i dla mnie dopóki ich nie poznałem to był powiew świeżego powietrza. Prawie jak z Azjatyckim kinie chociaż tam jest mniej nowości bo większość Hollywood kopiowało przez lata ile się da :-) Mnóstwo hitów Amerykańskiego kina to albo kopie azjatyckiej Twórczości albo są nimi mocno inspirowane. Czego sami twórcy nie ukrywają.

Przykład to Tarantino. Pamiętacie sławny kawałek "Battle Without Honor or Humanity"? Usłyszał ten kawałek w Japońskim filmie o tytule "New Battles Without Honor and Humanity" I wykorzystał go w swojej produkcji. Zresztą Tarantino nie ukrywa swoich inspiracji. Dużo scen z jego filmów to w zasadzie kopie z innych filmów. 

https://www.youtube.com/watch?v=KYM_ZRjPD-A

Co nie jest wbrew pozorom krytyką Tarantino. Uwielbiam jego filmy.

Warto dodaoc że jak odpowiednio długo spędziły z azjatyckimi twórczościami to będziemy znać na wskroś  triki które stosują i które są unikalne dla nich podobnie jak stały bywalec zachodniego kina od razu wie że jak film skupia się na tym jak postać poboczne kocha swoją rodzinę i chce do niej wrócić to oznacza że zaraz ginie. 

Kocham życie jako gracz
Gramowicz
24/04/2024 19:11

9/10




Trwa Wczytywanie