Challengers – recenzja filmu. Mecz trojański

Radosław Krajewski
2024/04/25 09:00
1
0

Dopiero co mogliśmy oglądać Zendayę w drugiej części Diuny, a już powróciła na ekrany z nowym filmem, tym razem w łączący romans i dramat sportowy.

Albo kariera, albo miłość

W ostatnich latach kariera Luci Guadagnino nieco wyhamowała. Włoski reżyser nie narzeka na brak finansowania jego projektów, zapraszając do nich największe gwiazdy młodego pokolenia. Ale po Tamtych dniach, tamtych nocach z 2017 roku można było spodziewać się prawdziwej eksplozji talentu Guadagnino. Reżyser nie zamierzał się jednak zamknąć w swojej bezpiecznej bańce i od tego czasu nakręcił remake kultowego horroru, serial o dojrzewających nastolatkach i horrorowy romans o nastoletnich ludożercach. Nastoletnie flirty przeradzające się w skomplikowane uczucia dwojga młodych ludzi są pociągające dla reżysera, więc nic dziwnego, że w swoim najnowszym filmie ponownie do nich wrócił. Tym razem w dziwnej, ale niesamowicie dobrze ze sobą współgrającej mieszance romansu z dramatem sportowym. Guadagnino stworzył wręcz podwaliny pod nowy gatunek, który można nazwać romansem sportowym, gdzie aspekty samej rywalizacji na boisku są mniej istotne niż ludzie relacje. Co nie znaczy, że fani sportu nie dostaną tu prawdziwej eksplozji wrażeń.

Albo kariera, albo miłość, Challengers – recenzja filmu. Mecz trojański

Patrick Zweig (Josh O'Connor) i Art Donaldson (Mike Faist) to dwójka świetnie zapowiadających się młodych tenisistów, którzy przez media nazywani są Ogniem i Lodem. Ich sposób gry odzwierciedla również ich temperamenty, co szybko zauważa Tashi Duncan (Zendaya), wschodząca gwiazda kobiecego tenisa, która swoim przeciwniczkom nie pozostawia żadnych szans na zwycięstwo. Podczas jednego z turniejów cała trójka spotyka się w pokoju hotelowym, gdzie dochodzi między nimi do zbliżenia. Patrick i Art zaczynają rywalizować już nie tylko na kortach, ale również o względy Tashi. W wyniku coraz bardziej toksycznego miłosnego trójkąta dziewczyna doznaje poważnej kontuzji, która wyklucza ją z dalszej gry do końca życia. Kilka lat później, już jako żona Arta, trenuje chłopaka do kolejnego wielkiego turnieju. Zapisuje go do lokalnych rozgrywek, aby mógł przywrócić wiarę w samego siebie i być gotowym na kolejne wyzwania. Na miejscu spotyka się z Patrickiem, a dawne niesnaski i uczucia powracają. Dawni przyjaciele spotykają się w finale, ponownie rywalizując nie tylko o pokazanie drugiemu, kto jest lepszym tenisistą.

Historia rozpoczyna się trzynaście lat po pierwszym spotkaniu Patricka i Arta z Tashi. Dowiadujemy się, że dziewczyna wyszła za Donaldsona, który teraz jest gwiazdą przeżywającą swój sportowy kryzys. Guadagnino od początku tworzy atmosferę, że ich związek już dawno nie jest, a może nigdy nie był oparty na miłości. Art robi więc wszystko, aby zadowolić swoją żonę kolejnymi wygranymi, zaś Tashi jedyne czego pragnie, to sukcesów męża, których sama nie mogła osiągnąć. Bohaterka przelewa więc swoje własne marzenia i pragnienia na Arta, który z całej trójki zawsze był najgorszym tenisistą. Mężczyzna jednak wie, że tylko swoją grą i trofeami może utrzymać swoją ukochaną przy sobie. Ich chwiejne małżeństwo burzy niespodziewane (ale czy na pewno?) pojawienie się Patricka ponownie w ich życiu. Pewne niedokończone sprawy mogą zostać na zawsze rozwiązane, o ile każda ze stron zrozumie, w jak toksycznej relacji się znalazła.

W Challengers sport zostaje więc sprowadzony do drugoplanowej roli, nabierając nowego znaczenia dopiero w fantastycznym finale. To właśnie tam Guadagnino daje upust wszystkim emocjom bohaterów, ukazując ich prawdziwą twarz, a widzom dostarczając obiecanych wcześniej wrażeń w absolutnie genialnej scenie ostatniego gema, gdzie na ekranie dzieje się tyle rzeczy, że trzeba to przeżyć samemu. Czy to najlepszy film o sporcie? Zdecydowanie nie. Ale w Challengers zobaczymy najlepszą sportową scenę w historii, w której reżyser bezbłędnie buduje napięcie, żeby na końcu dostarczyć prawdziwie orgazmiczną scenę, pełną fascynujących realizacyjnych zabiegów, których na próżno szukać w innych produkcjach. To małe dzieło sztuki, które z pewnością przekracza linię tego, jak można uatrakcyjnić sportowe widowisko ukazywane w filmach, czy serialach.

Współczesny Achilles

Finałowy pojedynek, który de facto rozciągnięty jest na cały metraż, nie byłby tak dobry, gdyby nie główny wątek. Mogłoby się wydawać, że romantyczny trójkąt między nastoletnimi bohaterami to na tyle schematyczny motyw, że ciężko tu wnieść jakikolwiek powiew świeżości. Ale dla Guadagnino to jedynie punkt wyjścia, aby opowiedzieć historię o niewinnie rozpoczętej relacji, która przerodziła się w toksyczny związek trojga ludzi, którzy cierpią z tego powodu jeszcze wiele lat później. Mamy tu więc do czynienia niemal z Illiadą Homera, w której Tashi pełni rolę Heleny Trojańskiej, choć będą zarówno zdobycząc, jak i śmiertelną pułapką, z której ani Patrick, ani Art nie potrafią się wydostać. Bohaterka, a może poprawniej byłoby stwierdzić, ze antybohaterka, przerzuca na obu swoje niespełnione ambicje i marzenia, robiąc wszystko, aby dotrzeć do zamierzonego celu.

Współczesny Achilles, Challengers – recenzja filmu. Mecz trojański

GramTV przedstawia:

Jedyny zarzut, jaki mam do Challengers, to nie wgłębienie się w tę relację jeszcze mocniej. Guadagnino nie traktuje jej powierzchownie, ale na pewnym etapie się zatrzymuje i nie rozwija już jej dalej, pozwalając trwać swoim bohaterom w pewnym zawieszeniu, jakby był pewien, że zaprezentował już wszystko, co chciał przekazać widzom. I może faktycznie taki był tego zamysł, aby jeszcze bardziej nie komplikować stosunków bohaterów, nadając im kolejnych znaczeń, czy metafor. Mimo to pod koniec filmu, jeszcze zanim nastąpi finałowa kulminacja, zaczyna to trochę przeszkadzać. Ale gdy wydaje się, że produkcja zaczyna obniżać swoje loty, przechodzi do zakończenia, które na szczęście zmienia odbiór całości i wspomniany problem zdaje się błahy.

Guadagnino rozpisał swój film na zaledwie trzy role (pozostałe postacie nie mają wiele ekranowego czasu) i każda z nich jest świetna. Zendaya przechodzi samą siebie, budując postać na kontrastach, wiarygodnie odgrywając zarówno nastolatkę, jak i twardą, zdeterminowaną kobietę, która nie umie kochać i samemu czuć się kochaną. Gdy Art wyznaje Tashi miłość, ta tylko odpowiada, że o tym wie. Łatwo więc było popaść w banały, ale za sprawą gry Zendayi, która nadaje tej historii odpowiedniej dynamiki, łatwo uwierzyć w ten miłosny trójkąt. Ale świetną pracę wykonali również Josh O'Connor i Mike Faist, między którymi wytworzono tak silną chemię, że reżyser bez trudu mógł stworzyć zaskakujące (homo)erotyczne napięcie, które obecne jest przez cały film, ale w żadnym momencie nie przekracza granicy. To niezwykle wiarygodna relacja między dwójką przyjaciół, która działa zarówno na poziomie uczuciowym, jak i tym sportowym.

Na osobne pochwały zasługuje genialna muzyka Trenta Reznora i Atticusa Rossa, którzy stworzyli niesamowitą ścieżkę dźwiękową. Szczególnie zauważalna jest w finałowej scenie, dodatkowo budując atmosferę i napięcie. Ale również w wielu innych momentach nadaje odpowiedni ton, chociaż sama scena, czy dialogi, są na tyle neutralne, że to właśnie muzyka podpowiada widzom, jak powinni daną scenę zinterpretować, aby pasowała do całej układanki. Wybitna rzecz, która jest integralnym i co najważniejsze spójnym elementem opowiadanej historii.

Challengers nie jest filmem stricte sportowym, ale wykorzystuje ten aspekt, aby przedstawić wciągającą, pełną napięcia, również tego erotycznego, historię o trojgu nieszczęśliwych ludzi, którzy wciąż odczuwają przykre konsekwencje niewinnego, nastoletniego zauroczenia. Guadagnino powrócił w wielkim stylu, tworząc najlepszą produkcję w swojej karierze i ścisłą czołówkę najlepszych filmów tego roku. Sporo emocji, trzy intensywne role i finał, który w pamięci pozostanie na długo. Oby więcej takich niespodzianek.

9,0
Challengers to coś więcej niż romans i coś więcej niż dramat sportowy. Guadagnino tworzy swój własny gatunek.
Plusy
  • Historia, w której można się bez reszty zatracić do samego końca
  • Interesujący trójkąt miłosny przeradzający się w toksyczną relację
  • Wątek niespełnionych sportowych ambicji
  • Genialnie wykorzystuje motyw sportu jako metafory relacji trojga bohaterów
  • Sporo tu napięcia i osobliwego niepokoju
  • Finał to najlepsza scena sportowa w historii
  • Trzy wybitne role
  • Mistrzowska ścieżka dźwiękowa
Minusy
  • W pewnym momencie relacje między bohaterami przestają się rozwijać, przez co pod koniec wkrada się trochę nudy
Komentarze
1
Bruce_666
Gramowicz
25/04/2024 09:06

Zendaya - aktorka jednej miny, która nawet jak się uśmiecha wygląda jakby była na ciągłym wkurwiu. Wybiła się na filmach o Spider-manie. Ani toto ładne, ani nie umie grać. Raczej nie bez powodu okładka tego filmu jest grafiką.