Recenzja drugiego sezonu Narcos: Meksyk. Początek końca Federacji

Kamil Ostrowski
2020/03/19 09:40
1
0

Netflix ma to do siebie, że często zaskakuje udanymi kontynuacjami. No, ale udanej kontynuacji spin-offa, to jeszcze chyba ta usługa nie oferowała.

Recenzja drugiego sezonu Narcos: Meksyk. Początek końca Federacji

Największy na świecie dostawca filmów na żądanie najpierw zdziwił mnie bardzo udanym serialem Narcos, opowiadającym historię Pablo Escobara, którą zresztą w równie udany sposób kontynuował, w dalszej części skupiając się na historii kartelu z Medellin. Później udało im się wypuścić nie tak dobrą, ale również przyzwoity spin-off, czyli Narcos: Meksyk. Nieco ponad rok później twórcy powracają z drugą częścią walki z kartelami operującymi tuż na południe od granicy Stanów Zjednoczonych Ameryki. Co równie dziwne, warto jest również po te odcinki sięgnąć. Netflix wciąż dostarcza świetnej rozrywki.

Nie zszokujemy widza - po prostu kontynuujemy historię Miguela Ángela Félixa Gallardo, który za życiową ambicję postawił sobie zjednoczenie meksykańskich karteli zajmujących się głównie produkcją narkotyków w względnie niewielką skalę, bądź przemytem o charakterze wszelakim - z nielegalnymi substancjami na czele, chociaż ze względu na warunki hodowlano-przyrodniczym z wyłączeniem kokainy (ciekawostka – koka potrzebuje specyficznego klimatu do hodowli, dlatego hoduje się ją głównie Kolumbii). Jak to często bywa w przypadku dalekosiężnych, szeroko zakrojonych planów, sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli, a realizacja ambitnej wizji czy nawet utrzymanie status quo zaczyna się robić coraz bardziej kłopotliwe. Miguel musi posuwać się coraz dalej i dalej, stopniowo tracąc grunt pod nogami, musi więc chwytać coraz bardziej bezczelnych wybiegów i coraz głębiej drenując swoje zasoby, w tym ludzkie i osobiste. Brzmi trochę “breakingbadowo”? To dlatego, że takim właśnie jest.

Pierwszy sezon zakończył się nie do końca udaną akcją wymierzoną w Federation - dosyć luźny związek poszczególnych grup, funkcjonujących pod przywództwem głównego bohatera. Agenci DEA wysłani ze Stanów Zjednoczonych mają za zadanie pomścić śmierć jednego ze swoich agentów. Sęk w tym, że oficjalnie rzecz biorąc sprawców pojmano i ukarano. Jak to bywa w Meksyku, oberwało się płotkom, a zasadniczy winowajcy zajmują zbyt wysokie stołki, aby zostać pociągnięci do odpowiedzialności. Co charakteryzuje serię Narcos, to przenikanie się świata przestępczości i polityki. Jak rzadko w których dziełach popkultury srebrnoekranowej czy kineskopowej, doskonale ukazana jest charakterystyka krajów latynoamerykańskich - takich w których działanie państwa jest quasi-skuteczne i quasi-skorupmowane. To nie jest tak, że państwo nie działa w ogóle. Państwo działa…, aczkolwiek sytuacja jest skomplikowana, więc nie zawsze i nie wszędzie. Polityka przeplata się z interesami, a że interesy są brudne, to i polityka staje się coraz brudniejsza.

GramTV przedstawia:

Z największych wad drugiego sezonu Narcos: Meksyk wypada wspomnieć o zupełnie drętwym, mało wiarygodnym wątku dotyczącym agenta Walta Breslina, granego przez Scoota McNairy’ego. Na tle co najmniej bardzo dobrej gry aktorskiej jego kolegów z planu on sam wypada bardzo blado. Co najgorsze, również scenarzyści niespecjalnie przykładają się do wątku amerykańskiego funkcjonariusza DEA. Trudno się dziwić, że historia Meksykanina, który marzył o zjednoczeniu karteli narkotykowych, jest ciekawsza niż historia szeregowych amerykańskich agentów walczących z handlem narkotykami, niemniej w poprzednich sezonach udawało się to jakoś zrównoważyć charakternością Jankesów. Tym razem jest inaczej, czytaj gorzej. Segmenty związane z historią amerykańskiej operacji aż chce się przewinąć.

Co natomiast mocno gra w drugim sezonie Narcos: Meksyk, to niedwuznaczność całej sytuacji. Zaczynamy bardziej kumać to, dlaczego tak ciężko jest całemu światu przełamać impas w walce z kartelami narkotykowymi. Kiedy pieniądze zaczynają iść w kwoty miliardowe, pojawiają się możliwości, aby dotrzeć do samego serca władzy. Tym bardziej, że Meksykiem przez wiele dekad rządziła jedna partia, której monopol przełamano dopiero na przełomie tysiąclecia. Serial w ogóle skłania do zagłębienia się bardziej w historię i krajobraz społeczno-gospodarczy Meksyku, który okazuje się być bardzo interesujący.

Drugi sezon Narcos: Meksyk to żadne zaskoczenie: ani pozytywne, ani negatywne. To bardzo solidny kawałek historii, z paroma naprawdę ekscytującymi momentami, paroma dłużyznami, z niezłą grą aktorską niezbyt znanych aktorów i z wiecznie obecnym “meksykańskim filtrem”. Do oglądania ciurkiem, prawdopodobnie poświęcając jakieś 60% uwagi.

6,2
Nienajgorszy serial, który ogląda się jednym tchem. Głównie dlatego, że po zrobieniu sobie przerwy trudno byłoby wrócić
Plusy
  • Sądząc po tym, że temat powinien być dawno wyczerpany, to zaskakująca świeżość
  • Idealny na "binge-watch"
  • Skłania do pogrzebania w historii Meksyku
Minusy
  • Nic specjalnego
  • Irytujący wątek agenta DEA "jakmutama"
Komentarze
1
Levario
Gramowicz
20/03/2020 10:21

Moim zdaniem drugi sezon jest dużo słabszy od pierwszego. Dlaczego? przede wszystkim dlatego, że otoczka narkotykowa zeszła na dalszy plan. Moim zdaniem za mocno skupiono się na bohaterach samych w sobie. Gadają, gadają i gadają. Ten gada z tym, tamten z tym, ten robi interesy z tym, tamten z tym. No spoko i fajnie, ale samym gadaniem klimatu narkotykowego nie przywrócą. W pierwszym Narcosie cały czas czuć było przemoc, produkcję, te pola pełne narkotyków, pełno prochów, pracownice, przemyty, granice, korupcję. Oglądając to czułem wręcz kokainę pod nosem. Wszystko się ładnie ze sobą przeplatało i wyszło wspaniale. W tym sezonie jak w polskim kinie. Zamiast pokazać to się o tym gada. Niby chodzi o narkotyki ale wcale ich nie widać. Ważniejsze od narkotyków jest to co Felix o nich myśli i co z nimi robi. Zrobił się z tego serial o Felixie a nie o narkotykach niestety. Nawet Pacho tego nie uratował.