Impreza na chrzcinach. Recenzja gry planszowej The Godfather: Imperium Corleone

Sławek Serafin
2017/09/20 12:07
1
0

Jak zawładnąć Nowym Jorkiem, dramat z czterech aktach.

Ojciec chrzestny jest u nas, owszem, znany, zaprzeczyć się nie da. Raczej wersja filmowa niż książkowa. A grową to już najstarsi górale zapomnieli nawet. Ale kojarzymy tę amerykańską, gangsterską sagę. Kultem otoczona jednak nie jest, nie tak jak za oceanem, gdzie nie tylko nowojorczycy potrafią przerzucać się cytatami z niej, tak jak my potrafimy przy każdej okazji błysnąć nawiązaniem do na przykład Misia czy Rejsu. I w sumie bardzo dobrze, bo dzięki temu możemy bezproblemowo przyjąć dość powierzchowne potraktowanie materiału źródłowego przez wydaną kilka tygodniu temu w Polsce, nową grą planszową Erica Langa, twórcy Blood Rage, The Others czy Chaosu w Starym Świecie.

Impreza na chrzcinach. Recenzja gry planszowej The Godfather: Imperium Corleone

The Godfather: Imperium Corleone wykorzystuje wątki z Ojca chrzestnego właśnie dość pobieżnie. Fan oryginału może być tym zawiedziony, ale mnie osobiście się wydaje, że to się dość fortunnie składa, bo z jednej strony gra ma czytelny klimat i nawiązania, ale z drugiej nie przytłacza nas wątkami fabularnymi i pozwala wziąć od pierwowzoru to, co najważniejsze. Czyli bardzo ciekawe, gangsterskie tło, służące tutaj do głównie ekonomicznej, pozornie prostej, ale nie pozbawionej niuansów rozgrywki.

The Godfather: Imperium Corleone należy generalnie pochwalić za wykonanie. Pudełko, plansza, wypraska i przede wszystkim bardzo urodziwe, szczegółowe figurki cieszą oko. Na pierwszy rzut tegoż oka mogą się wydawać jakieś takie mało barwne i oszczędne, ale wystarczy rozegrać choć jedną partię, by przekonać się, że oszczędność kolorystyczna w projektowaniu planszy była dobrze przemyślanym zabiegiem. Gdy pojawiają się na niej figurki i inne elementy, staje się jasne, że gdyby była bardziej „pstrokata”, to rozgrywka mocno straciłaby na czytelności i przejrzystości. Nawet karty „surowców”, którymi tutaj są broń, alkohol i krwawa forsa, początkowo wydające się niepotrzebnie uproszczonymi i brzydkimi, szybko okazują się dobrze zaprojektowane, gdy okazuje się, że gdyby miały bardziej barokowy projekt, to trudno byłoby zidentyfikować ich pomniejszone odpowiedniki na planszy. Ogólnie więc, mimo mylących pozorów, duży plus za to, jak The Godfather się prezentuje.

A jak się gra? Zabawa podzielona jest na cztery główne akty, nawiązujące do wydarzeń z filmu, ale w bardzo odległy i nieistotny na dobrą sprawę sposób. Każdy z aktów jest taką dużą turą rozgrywki, trwającą od kilku do kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu minut. Każda kolejna tura to eskalacja i wprowadzenie do gry nowych zmiennych i nowych opcji, podkręcających tempo i zagęszczających atmosferę. Akty dzielą się na kilka faz, wśród których najważniejsza jest ta, w której dokonujemy najważniejszych strategicznych decyzji, związanych z umieszczaniem na planszy pionków pozwalających nam na kontrolowanie nowojorskiego półświatka. Za pomocą naszych bandziorów i członków mafijnych rodzin, dokonujących wymuszeń, zdobywamy pieniądze i środki na prowadzenie naszej działalności. Rozmieszczając ich musimy jednak zwracać uwagę nie tylko na doraźne korzyści, ale też na ogólną strategiczną sytuację i to, jak dany ruch mieści się w naszym planie i czy da nam kontrolę nad konkretną dzielnicą w kolejnym akcie. Szybko okazuje się, że to właśnie o tę kontrolę, i o uniemożliwienie jej przejęcia naszym konkurentom, toczy się główna, nie tak łatwo widoczna z zewnątrz, rozgrywka.

The Godfather: Imperium Corleone byłby może i ciekawą, ale generalnie dość płaską i pozbawioną dynamiki grą w „rozstawianie chłopków”, gdyby nie dwa dodatkowe rozwiązania, które wprowadzają tu sporo zamieszania i głębi rozgrywki. Pierwsze z nich to dodatkowe zagrania, które oferują karty sojuszników, takich jak przekupiony burmistrz czy komendant policji na przykład, a także zlecenia, które możemy wykonywać dla tytułowego ojca chrzestnego, dona rodziny Corleone. Dają nam określone korzyści materialne, i większą szansę na finałowy sukces, ale przede wszystkim możliwość ingerowania, czasem naprawdę bardzo drastycznego, w aktualny układ sił na planszy.

GramTV przedstawia:

Czasem pozwalają podebrać karty z ręki konkurentów, czasem przesunąć jakieś pionki a czasem pozbyć się z planszy niepożądanego delikwenta lub też od razu całej ich grupy, kulturalnie spławiając ich zwłoki w rzece Hudson. Karty te nie tylko wprowadzają do gry negatywną interakcję i pozwalają wzajemnie krzyżować sobie szyki, ale też potrafią zaserwować wszystkim niezły zwrot akcji, który może zaważyć dosłownie na całej rozgrywce. Ich obecność zmusza do o wiele bardziej skrupulatnego planowania, ostrożniejszego wykonywania ruchów i bardzo bacznej obserwacji współgraczy. Zwłaszcza zaś tego, jakie środki gromadzą, bo po kilku rozgrywkach będziemy już wiedzieć, że jeśli ktoś próbuje zdobyć dużo broni, to prawdopodobnie ma na ręce samochód-pułapkę, który jest wyjątkowo paskudnym zagraniem i samą swoją potencjalną obecnością zmusza do rozproszenia swoich sił. W The Godfather: Imperium Corleone jest o wiele więcej strategii i taktyki, niż mogłoby się wydawać. I nigdy nie wiadomo, kto wygra.

To jest chyba jedna z najfajniejszych cech tej gry. Zbyt wiele tego typu ekonomicznych planszówek bardzo skrupulatnie komunikuje nam aktualną sytuację, informując usłużnie i przejrzyście, kto wygrywa, a kto nie. I to może się wydawać fajne, do momentu, gdy zdamy sobie sprawę, że już po kilku turach mamy w zasadzie wyłonionego zwycięzcę i jest mało prawdopodobne, żeby się jeszcze coś zmieniło, a została nam jeszcze połowa partii, która będzie już średnio emocjonującym wyścigiem o kolejne miejsca. W The Godfather nie tylko może się zdarzyć trzęsienie ziemi, które wywróci przebieg rozgrywki do góry nogami, ale też po prostu nie wiadomo kto wygrywa. Dlaczego? Dlatego, że zwycięzcą na koniec zostaje ten gracz, który uzbiera najwięcej pieniędzy. Tyle, że wypranych pieniędzy. Te, które zdobywamy w trakcie rozgrywki, to jest brudna, nielegalna forsa. Musimy ją właśnie wyprać, zwykle za pomocą odpowiednich wymuszeń w różnych biurach księgowych czy innych tego typu przedsiębiorstwach, a następnie umieścić w naszym kuferku. I choć trzeba pokazać, co do niego wkładamy, to jego zawartość jako taka jest tajna i ujawnia się ją dopiero po zakończeniu wszystkich ruchów w ostatnim akcie. Wtedy odbywa się ostateczne podliczenie wszystkiego i okazuje się, czy wygrała ta osoba, która wydawała się wygrywać, czy też może ktoś całkiem inny. A, jak już wspomniałem przy okazji wyglądu gry, pozory mylą. Naprawdę. The Godfather: Imperium Corleone jest przyjemnie ekscytujący właśnie przez tę niepewność co do tego, jaki jest faktyczny układ sił w danym momencie.

Przy pierwszym podejściu, w pierwszej, orientacyjnej partii, The Godfather wydaje się zwyczajnie poprawny tylko. Znośny, ale generalnie bez wylatywania ponad poziomy. Dopiero gdy zagra się jeszcze raz, i jeszcze, to okazuje się, że nie tylko każda z tych rozgrywek jest inna poprzez umiejętne wprowadzenie elementu losowego w planie planszy, ale też ma nieoczekiwaną głębię strategiczną i całkiem sporo rozgrywki psychologicznej oraz interakcji nieformalnych, poza regułami. A jednocześnie nie aż tak dużo, żeby to hamowało tempo. Gracze wykonują swoje ruchy szybko i ie ma tu ziewania w oczekiwaniu na swoją kolej. To też duży plus.

The Godfather: Imperium Corleone nie jest grą bez wad oczywiście. Brakuje jej na przykład jakiegoś takiego wyrazistego charakteru i klimatu, bo te nawiązania do Ojca chrzestnego są tak wątłe, że równie dobrze mogła by to być po prostu Gra o Gangsterach Numer Cztery. Tak naprawdę jednak trudno jest wskazać tutaj jakieś jednoznacznie słabe strony, może poza zmęczeniem materiału, bo mimo wspomnianego urozmaicenia pomiędzy kolejnymi rozgrywkami, nie da się ich przeprowadzić zbyt wiele pod rząd. Każda trwa około godziny z hakiem i po dwóch mamy dość na jakiś czas. Ale potem chce się wrócić. Chocby i we dwójkę nawet, bo choć optymalnie gra się przy komplecie pięciu osób, to w takiej małej skali jest zaskakująco nieźle. Chęć powrotu nie jest jakaś przemożna i gra, mimo, a może właśnie przez to, że jest tak zaskakująco pogłębiona, nie jest tą, którą wszyscy wymienią jako pierwszą, gdy będą się umawiali na granie. Ale jest to pewny i solidny drugi wybór, przeciwko któremu mało kto zaoponuje. Nie jest to propozycja, której nie można odmówić… ale niemiła z całą pewnością również nie jest. Jest sporo gorszych.

Komentarze
1
MisioKGB
Gramowicz
21/09/2017 18:07

No jasne, fajna planszówka, mamy kilka i gramy ze znajomymi, a i w tą byśmy chętnie pograli, ale 220 zł? Dla kogo one są robione? Za to mogę kupić sobie porządne buty...