Transformers: Rise of the Dark Spark - recenzja

Piotr Bajda
2014/07/08 21:50

Jeśli tęskno Wam do Transformerów, lepiej wybierzcie się do kina na nowy film. Wyjdzie taniej i szybciej, a zabawa będzie porównywalnie zła.

Transformers: Rise of the Dark Spark - recenzja

Nie brakowało głosów zaskoczenia, gdy wydane kilka lat temu pod mecenatem Activision Transformers: Fall of Cybertron i War of Cybertron nie okazały się nędznymi susami po kasę, a bodaj najlepszymi grami z tytułowymi robotami i czołówką produkcji na chwytliwych licencjach. Nic dziwnego, że Activision zabrało klucze do marki odpowiedzialnej za nie ekipie High Moon Studios, przekazując je w ręce speców od portów oraz gier co najwyżej takich sobie, Edge of Reality. Zaraz, że co? Spokojnie, też tego nie rozumiem. Nie należy jednak doszukiwać się w tej decyzji logiki. Kluczem do zrozumienia tego posunięcia są bowiem - jak to u Acitivision bywa - pieniądze. I to te najlepszego sortu: łatwe.

Ale ok, każdy zasługuje na szansę, by się wreszcie wykazać. Edge of Reality także, choć byli z góry skazani na porażkę.

Moc wspomnianych, udanych gier tkwiła po części w ich niezależności. Tak jak Gacek w Batman: Arkham (tu wstaw coraz mniej pasujące z części na część słowo) mógł rozłożyć pelerynę na całą szerokość dzięki brakowi więzów ze święcącymi triumfy w kinach filmami Nolana, tak Transformersom od High Moon pomagała separacja od filmów Baya. Edge of Reality nie mogło liczyć na podobny komfort przy okazji Rise of the Dark Spark, bo gra jest już zwykłym dodatkiem do popcornu i kinowego biletu. Na takim produkcie da się przecież zarobić więcej niż na grze dobrej, ale z filmem nie powiązanej. To tutaj objawiają się motywy decyzji Activision. Decyzji, która do spółki z pośpiechem (bo nikt nie przesunie premiery filmu) zaszlachtowała szansę na grę chociażby przyzwoitą.

Pierwszy, niewybaczalny minus Transformers: Rise of the Dark Spark to kretyńska fabuła. "Ale hej, to gra o wielkich robotach" - pomyślicie. "Można jej to wybaczyć" - dodacie. I ja się zgadzam, można. Tutaj pogrzebała ją jednak nieudolność w opowiadaniu. Z tego, co udało mi się zrozumieć punkt wyjścia do historii wygląda tak: bla bla, wszystkiemu grozi zagłada, bla bla, uratować wszechświat, bla bla, przełączaj się między Autobotami i Decepticonami, bla bla, walcz na Cybertronie i naszej błękitnej planecie.

Łatwo namierzyć problem snutej tu opowieści. Rise of the Dark Sparks miało dokonać niemożliwego - połączyć sensownie uniwersum z gier High Moon ze światem wykreowanym przez Michaela Baya. Na skutek tego historia staje na głowie, by jej wielotorowość trzymała się całości, co kończy się upadkiem z hukiem. Wydarzenia skaczą z kwiatka na kwiatek, co chwilę zmieniając perspektywę oraz miejsce akcji, a gracz zastanawia się cały czas, o co w tym wszystkim chodzi. Po godzinie dałem sobie z tą syzyfową pracą spokój, podchodząc do całości jak do zlepka przypadkowych rozdziałów bez żadnej myśli przewodniej. Tak było i łatwiej, i przyjemniej. Na pewno ominęło mnie także dzięki temu wiele mniejszych lub większych głupot, ale raczej nie spędzi mi to snu z powiek.

Dłużna treści nie pozostaje forma, bo w zasadzie całą "zabawę" z Rise of The Dark Spark można streścić w tych kilku słowach: kolejne potyczki ze zbyt wielkimi falami wrogów. I nie chodzi o to, że napływ coraz to kolejnych wrogów sprawia, że jest za trudno. Nic z tych rzeczy, jest po prostu zbyt nudno. Sytuacji nie ratuje także nie tyle szwankująca, co nie występująca sztuczna inteligencja wrogów oraz sprzymierzeńców. To zwyczajni, blokujący się co dwa kroki idioci.

GramTV przedstawia:

Pół biedy, gdy przychodzi nam strzelać na rodzimej planecie robotów, Cybetronie. Edge of Reality bezczelnie podebrało zasoby graficzne z gier High Moon, dzięki czemu wszystko wygląda znajomo i - o dziwo jak na ten tytuł - przyzwoicie, choć oczywiście wyraźnie gorzej niż poprzednio. Ciekawe, czemu twórcy nie poszli w pożyczaniu dalej i nie sięgnęli na przykład po świetne starcia z bossami z poprzednich tytułów czy - no nie wiem - całą grę? Rise of the Dark Spark to zwyczajny, ubogi, łasy na sakiewki kuzyn tamtych produkcji. Gorszy w każdym aspekcie.

Na wyblakłe, stworzone bez polotu, obrzydliwe poziomy na naszej planecie spuszczą kurtynę milczenia. Ups, nie udało się.

Wizualnie to poziom lekko wyszlifowanej gry z PlayStation 2, której producenci potrzebowali jeszcze kilku miesięcy na wyjście z fazy alfa. O zepsutym AI już wspominałem, więc cenne miejsce poświęcę jeszcze tylko problemom z synchronizacją dźwięku (często zabawnym), zamulających menusach, nagłych doczytywaniach w dziwnych miejscach, porzuconym w połowie drogi do tłoczni trybie kooperacji (plany wrzucenia do gry co-opa zdradzają wiecznie biegający za nami towarzysze). Chciałbym zaoszczędzić wstydu Edge of Reality pomijając tak amatorskie błędy. jak umiejscowienie punktów kontrolnych przed scenkami w kilku wymagających momentach, lecz wiecie - rzetelność.

Nie wszystko jest jednak w Transformers: Rise of the Dark Spark zepsute i bez sensu. Ciekawym pomysłem jest zespolenie kampanii z trybem wieloosobowym. Punkty doświadczenia w obu wariantach zabawy ciułamy na wspólne konto, by odblokowywać dodatkowe przedmioty czy postacie. Gdyby tylko doczepić ten patent do znośnej gry...

Znośny jest za to jedyny tryb rozgrywki dla wielu graczy, czyli Escalation. Czyli jeszcze dokładniej tutejsza wariacja na temat Hordy z atakującym zewsząd blaszakami. Nic dziwnego, bo w zasadzie żywcem przeniesiono w nim dorobek High Moon, nie zapominając jednak o przyprawieniu go własną nieudolnością w postaci wspomnianych już problemów technicznych czy odradzania się wrogów w najmniej wskazanych do tego miejscach. Mimo wszystko wraz ze zgraną paczką da się w nim spędzić kilka godzin nie ścierając całego szkliwa z zębów. Jak na tę grę, to spory wyczyn.

Daruję sobie wymyślanie błyskotliwej, piętnującej Transformers: Rise of the Dark Spark puenty. To zła gra i nawet jeśli kochacie tytułowe roboty, nie dotykajcie jej trzymetrowym kijem.

3,0
Autoboty, zwijajcie się do domu!
Plusy
  • Znośnego trybu Escalation
  • Spoiwa między kampanią a multi
Minusy
  • W zasadzie wszystko oprócz (patrz ramka obok)...
Komentarze
13
Usunięty
Usunięty
10/07/2014 01:37

Bo na Transformersów nie chodzi się po to, by obejrzeć dobry film, tylko by popodniecać się starciami robotów i efektami specjalnymi. Robię tak sam i polecam wszystkim. Od dziecka miałem bzika na punkcie robotów i każdy film o Transformersach to dla mnie frajda, dziecinna radość. Jak ktoś tam szuka wielkiej fabuły czy gry aktorskiej, sam sobie trochę psuje zabawę.A co do gry, to oceny są tak słabe, że chyba sobie odpuszczę, po co się męczyć.

PokerMorda
Gramowicz
10/07/2014 01:22

No bez przesady, film był całkiem fajny! Co prawda fabuła nie jest zbyt mocną jego stroną, ale ogląda się go całkiem przyjemnie, a i kilka razy gębę otwarłem ze zdumienia na widok spektakularnych efektów specjalnych...Co do gry, nie grałem, ale jako że lubię Transformerowe rzeczy może kiedyś ogarnę. Chociaż wynikałoby to raczej z faktu iż po prostu lubię od czasu do czasu zagrać w jakąś porządną kaszanę... No i po prostu lubię transformery.W każdym razie nie będę spodziewał się wiele ;-)

Madoc
Gramowicz
09/07/2014 18:48
Dnia 09.07.2014 o 13:40, Dariusvictour napisał:

Dla mnie ( fana filmu z 1986 roku) każdy ówczesny film i gra o tych jarzących po oczach robotach jest obrazą majestatu. Podkreślam, że dla mnie.

A grałeś w gry od HMS? Bazują właśnie na G1 i mają całą masę nawiązań do tamtej generacji.




Trwa Wczytywanie