Battle: Los Angeles - recenzja

Adam "Harpen" Berlik
2011/03/15 10:50

To nie mogło się udać. Battle: Los Angeles to gra na podstawie filmu, którą zapowiedziano miesiąc przed premierą. Mam wrażenie, że właśnie tyle trwała jej produkcja, ponieważ oferuje ona zaledwie godzinę rozgrywki.

To nie mogło się udać. Battle: Los Angeles to gra na podstawie filmu, którą zapowiedziano miesiąc przed premierą. Mam wrażenie, że właśnie tyle trwała jej produkcja, ponieważ oferuje ona zaledwie godzinę rozgrywki. Battle: Los Angeles - recenzja

Podręcznikowy przykład, jakich tytułów nie kupować

W swoim życiu grałem w różne produkcje – długie i wciągające, krótkie z intensywną kampanią, długie i nudne, ale tak skandalicznie krótkiej, a przy tym beznadziejnie nudnej, a jednocześnie tragicznie wykonanej, jeszcze nie miałem okazji testować. Na szczęście moje tortury trwały bardzo krótko. I pomyśleć, że po uruchomieniu Battle: Los Angeles na ekranie pojawia się logo Konami, a sama gra została stworzona przez studio Saber Interactive, które przygotowało całkiem udanego Timeshifta.

Przecierałem oczy ze zdumienia i jednocześnie nie mogłem powstrzymać śmiechu, gdy po godzinie z małym hakiem moim oczom ukazał się obrazek informujący o odblokowaniu osiągnięcia za przejście Battle: Los Angeles na średnim poziomie trudności. Po godzinie, serio. No może półtorej, jeśli doliczę przerywniki filmowe. Sprawdzałem, czy aby na pewno to koniec gry, a nie dema. Przyzwyczaiłem się, że współcześnie wydawane FPS-y oferują krótką kampanię, ale żeby do tego stopnia? Zdarzało mi się kończyć jakieś niskobudżetowe strzelanki w trzy, może cztery godziny, a gry AAA w pięć lub sześć. Ale w godzinę się jeszcze nie uwinąłem. Nigdy. Podręcznikowy przykład, jakich tytułów nie kupować, Battle: Los Angeles - recenzja

Battle: Los Angeles pozwala nam wcielić się w jednego z członków oddziału marines, których zadaniem jest odparcie ataku obcych, panoszących się po ulicach Miasta Aniołów. Fabuła jest prosta, jak konstrukcja cepa, co nie powinno nikogo dziwić – większość tego typu produkcji nie oferuje żadnej głębi, a historia stanowi jedynie pretekst do eliminowania kolejnych wrogów.

Pośpiech twórców widoczny na każdym kroku

Autorzy wykazali się nadludzkim lenistwem podczas produkcji swojego „dzieła”. Zamiast stworzyć krótkie scenki przerywnikowe na silniku gry zatrudnili rysownika, który przygotował kilka obrazków na krzyż, po czym je zmontowali i w ten sposób wypełnili luki między misjami. Rozmowy bohaterów czy też relacje dziennikarzy zostały co prawda udźwiękowione, ale co z tego, skoro napisy pojawiają się w chmurkach, a gracz obserwuje kolejne stop klatki. Gdyby całość była stworzona w technice cel-shading, mógłbym zrozumieć takie posunięcie, a tak przedstawienie niuansów fabularnych w formie komiksu po prostu tutaj nie pasuje.

GramTV przedstawia:

Po przejściu gry byłem na tyle oszołomiony, że nie jestem pewien, czy dane mi było przejść cztery, czy może pięć misji. Nieistotne. Pewne jest to, że w każdej z nich mamy do czynienia z bliźniaczo podobnymi do siebie lokacjami, w których wciąż wykonujemy niemal te same czynności (czytaj: strzelamy do kosmitów). Twórcy próbowali urozmaicić zabawę i dwa niemal identyczne fragmenty oferują także konieczność zestrzelania wrogich samolotów (miałem wrażenie, że coś się zacięło i przechodzę tę samą misję dwa razy). Dwukrotnie musimy także osłaniać jednego z naszych kompanów, oczywiście strzelając do obcych, jak do kaczek. Dodam, że cały czas byłem prowadzony za rączkę – a to gra kazała mi znów atakować wrogów od frontu, a to ich oflankować, a to musiałem gdzieś się wspiąć czy poczekać na kolegów lub też pokierować działkiem. Wszystko to pozbawione jakiegokolwiek klimatu. Ot, działający (powiedzmy) program, w którym A celuje do B, a B do A. Pośpiech twórców widoczny na każdym kroku, Battle: Los Angeles - recenzja

Battle: Los Angeles pozwala postrzelać z trzech rodzajów broni (jeśli nie liczyć wspomnianej już stacjonarnej giwery), choć i tak zagracone ulice Los Angeles zmuszają gracza do korzystania przede wszystkim ze snajperki. Oprócz niej dostępny jest także zwykły karabin maszynowy oraz wyrzutnia rakiet. Wracając jednak do snajperki, to dzięki niej miałem okazję podejrzeć, jak zachowują się moi przeciwnicy. Ich inteligencja, a właściwie jej brak, wprawiła mnie w osłupienie – zazwyczaj się nie kryli, a jeśli już to robili, to bezmyślnie, wystawiając się na pewną śmierć (na przykład stawali tak niefortunnie, że większość ciała wystawała zza samochodu).

Jeśli chodzi o grafikę, to poszperałem trochę w sieci, pooglądałem screeny ze starszych tytułów i Battle: Los Angeles umieściłbym gdzieś w 2005 roku. Możliwe, że gdyby gra trafiła do sklepów sześć lat temu, jakiś recenzent wytknąłby jej przestarzałą oprawę wizualną. W kolejnych miejscach widać ewidentnie wprawę twórców w technice „kopiuj + wklej” – te same pojazdy, budynki i inne elementy otoczenia aż biją po oczach. Poza tym tekstury są mizernej jakości, a efekty eksplozji budzą uśmiech politowania. Animacja kuleje na każdym kroku począwszy od zachowania naszych kompanów, przez pojazdy które obserwujemy w trakcie rozgrywki, skończywszy na wspomnianych już ruchach naszych oponentów.

Są jednak plusy. I to dwa, na upartego. Wspomniana już grafika jest przestarzała, ale system destrukcji otoczenia prezentuje się całkiem nieźle. Niektóre odsłony zostają zniszczone przez wrogów, a my obserwujemy odpadające kawałki budynków. Ponadto Battle: Los Angeles charakteryzuje się przyzwoitym dubbingem. Muszę przyznać, że brzmiał on dość przekonująco, co nie znaczy, że prezentował się powyżej przeciętnej. Ale w natłoku wad, robota aktorów, którzy użyczyli swoich głosów, zasługuje na wzmiankę. Słynnego „move, move, move!” i innych klasycznych kwestii słuchałem z przyjemnością.

Pretendent do nagrody gniot roku

Battle: Los Angeles to ewidentny przykład tego, jakich gier nie chcielibyśmy widzieć nigdy więcej. Nie dość, że jest ona po prostu skandalicznie krótka, kiepsko wykonana, to kosztuje 800 punktów Microsoftu lub 9,99 dolarów, czyli około 35 złotych. Sądzę, że wydawcy powinni dawać wytyczne co do długości rozgrywki, bo (nie daj Boże) ktoś pójdzie w ślady twórców i spróbuje wydać jeszcze jeden tego typu gniot, a ten na pewno się sprzeda.

2,5
Takich gier nie chcemy!
Plusy
  • dubbing
  • system destrukcji otoczenia
Minusy
  • skandalicznie krótki czas rozgrywki
  • komiksowe scenki przerywnikowe
  • sztuczna inteligencja
  • liczba broni, oprawa graficzna
  • powtarzalność misji
Komentarze
26
Usunięty
Usunięty
19/03/2011 17:25

Musiałem spojrzeć dwa razy na tytuł bo wydawało mi się że to recenzja nowego Cod-a. Może ta gra jest tak krótka bo planują wydać serię DLC.

Usunięty
Usunięty
19/03/2011 17:25

Musiałem spojrzeć dwa razy na tytuł bo wydawało mi się że to recenzja nowego Cod-a. Może ta gra jest tak krótka bo planują wydać serię DLC.

Usunięty
Usunięty
18/03/2011 12:24

Gra, która powinna być dodawana do biletu w kinie. Idź z laptopem, będziesz w połowie, zanim skończą się zwiastuny :D




Trwa Wczytywanie