Alan Wake - sceny z życia pisarza

Łukasz Wiśniewski
2010/05/11 18:00
0
0

Od autora: przekazać coś z nastroju opowieści, jaką serwuje nam gra Alan Wake to piekielnie trudne zadanie, jeśli nie chce się zdradzić zbyt wiele, nie popsuć nikomu zabawy. Dlatego zdecydowałem się stworzyć własny tekst, bazujący na pewnych elementach z dzieła Remedy, ale wykorzystujący je w zupełnie inny sposób, niż ma to miejsce w fabule gry. Starałem się też w miarę trzymać nastroju fragmentów powieści Alana Wake’a, które można znaleźć w grze, ale nie za cenę wtórności.

Od autora: przekazać coś z nastroju opowieści, jaką serwuje nam gra Alan Wake to piekielnie trudne zadanie, jeśli nie chce się zdradzić zbyt wiele, nie popsuć nikomu zabawy. Dlatego zdecydowałem się stworzyć własny tekst, bazujący na pewnych elementach z dzieła Remedy, ale wykorzystujący je w zupełnie inny sposób, niż ma to miejsce w fabule gry. Starałem się też w miarę trzymać nastroju fragmentów powieści Alana Wake’a, które można znaleźć w grze, ale nie za cenę wtórności.

Alan Wake - sceny z życia pisarza

Bolała go głowa. Bardzo. Tępe pulsowanie rodziło się w potylicy i rozpełzało widmowymi mackami aż po skronie. W ustach czuł niesmak. Spróbował poruszyć językiem i poczuł pod nim gęstą masę. Zakrztusił się, stracił oddech i w panice otworzył oczy.

Dookoła było ciemno. Poczuł nadchodzące torsje. „Nie chcę umierać jak gwiazda rocka” – przebiegło mu nagle przez myśl. Z wysiłkiem obrócił się na bok, po czym ostrożnie oparł na rękach, unosząc głowę nad ziemię. Całe ciało miał obolałe, ale nie miał czasu o tym myśleć. Nadeszły wymioty, długie i bolesne. Zrozumiał, że usta miał pełne ziemi. Gdy jego organizm przestał już szaleć, spróbował podźwignąć się na kolana i rozejrzeć dookoła.

Oczy zdążyły już przyzwyczaić się nieco do ciemności. Rozróżniał kształty drzew i krawędź urwiska. Nad sobą dostrzegł pionową ścianę skalną, wysoką może na piętnaście metrów – jej krawędź lśniła w świetle skrytego za nią księżyca. Jeśli stamtąd spadł, to nic dziwnego, że nic nie pamiętał... W zasadzie powinien się cieszyć, iż żyje. Szczypanie i swędzenie ciała... musiał spaść na gałęzie świerków czy innych daglezji. One uchroniły go przed bezpośrednim uderzeniem o podłoże.

Musiał spróbować wstać, ale nie czuł się na siłach. Opadł na czworaka i omijając własne wymiociny dotarł do najbliższego drzewa. Oparł ręce na chropowatym pniu i powoli zaczął się podnosić. Poczuł zawroty głowy, wziął więc powolny wdech, przytulając policzek do kory. W dole urwiska dostrzegł odległe światła. Bright Falls? Co w takim razie, do wszystkich diabłów, robił tu na górze? Do tego w środku nocy.

Niespodziewanie ciemność zawirowała mu przed oczyma, światła zaczęły się rozmywać, a pień drzewa z trzaskiem runął, odbierając mu oparcie. Poczuł, że leci gdzieś w mrok...

***

Czuł, że leci gdzieś w mrok. Widział to spod półprzymkniętych powiek. Leżał blisko krawędzi pokładu, drzwi nie zostały zasunięte, więc miał całkiem porządne miejsce widokowe. W dole przesuwały się skąpane w księżycowej poświacie drzewa. Z tyłu, coraz bardziej się oddalając, zostawały światła Bright Falls.

- Obudził się – usłyszał za plecami znajomy głos. Męski. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, do kogo należał... - Świetnie – do pierwszego głosu dołączył kolejny, dla odmiany kobiecy, ale też znajomy. – Jak się pan czuje? „A więc nie jesteśmy na Ty” – skonstatował w myśli i spojrzał w tamtą stronę. – W porządku – odpowiedział, choć bynajmniej nic nie było w porządku. Patrzyły na niego dwie osoby, które – był pewien – znał. Kobieta spojrzała tylko przelotnie, bo wróciła do pilotowania śmigłowca. Przypomniał sobie stary dowcip... jak to wchodzi się na imprezę, dookoła pełno znajomych twarzy, a w głowie tylko jedno nazwisko: Alzheimer.

***

- Słuchajcie tego. Wchodzi gość na imprezę, patrzy, a dookoła same znajome twarze. Przygląda się im, ale w głowie tłucze się tylko jedno nazwisko: Alzheimer... – korpulentna blondynka zawiesiła głos. Po chwili ktoś – młodszy gość wyglądający na muzyka rockowego – zaniósł się pijackim śmiechem, klepiąc się jednocześnie po udach. Dołączyło kilka innych śmiechów, mniej lub bardziej szczerych, w niektórych rozpoznał wahanie, właściwe osobom, które dowcipu nie złapały, ale chcą zachować się prawidłowo.

Impreza dookoła toczyła się w najlepsze. Tu jednak nie było zbyt wielu znajomych twarzy – ot, nowojorska bibka snobów, na którą trafił po promocji książki, nic oficjalnego, zaproszenie od fanki, na którego przyjęcie nalegał jego agent. „To dziedziczka fortuny, ma koneksje, możliwości, nie bądź idiotą”. No i teraz on siedział tu, z whiskey w dłoni, słuchając czerstwych dowcipów – a agent badał bardzo dogłębnie możliwości dziedziczki fortuny, przynajmniej na niektórych polach. Cóż, tyle dobrego, że po dwóch godzinach przestał być koronną atrakcją imprezy, więc skończyły się pytania w stylu „skąd pan czerpie pomysły” i „o czym będzie następna książka”.

Żona się wścieknie i będzie miała rację. Ostatnio za często wracał do domu po nocach spędzonych na rozmaitych przyjęciach i balangach. Pijany, śmierdzący papierosami, kłótliwy. Musi coś ze sobą zrobić. Tak, to najwyższy czas. Nie, dziś lepiej się nie dobijać po nocy. Rano wróci, odeśpi i od jutra przestanie słuchać agenta. Od jutra skończy z chlaniem. Zadowolony z tego, że wreszcie udało mu się podjąć tę decyzję, wypił solidny łyk ze szklaneczki. Odrzucił głowę do tyłu. Nad sobą miał wentylator starego typu. W jasnym świetle obracające się śmigła wyglądały fascynująco, przykuwały wzrok.

***

GramTV przedstawia:

W jaskrawym świetle szperacza obracające się śmigła wyglądały fascynująco, przykuwały wzrok. Śmigłowiec schodził do lądowania. Wreszcie go stąd zabiorą. Nie miał już prawie amunicji, a te przeklęte istoty powracały za każdym razem, gdy gęstniał mrok. Odpalił ostatnią flarę i cisnął przed siebie, by oznaczyć dla pilota miejsce, na którym może bezpiecznie posadzić maszynę.

Dla pewności poświecił dookoła – lepiej uważać na ptaki, ich wściekłe stada mogą zagrozić śmigłowcowi. Nigdzie jednak nie dostrzegł kołujących czarnych punktów. Niebo było czyste. Chyba wreszcie uda mu się wydostać z tych lasów. Doczekać kolejnego świtu. Powracały zawroty głowy, ostatnio stracił przytomność i przeleciał mu cały dzień. W zasadzie nie zdążył się nacieszyć spokojnym światłem dnia. To było trochę niepokojące.

Wtedy w głębi lasu za sobą usłyszał piłę spalinową. Odwrócił się i oświetlił odległą o dwadzieścia metrów granicę drzew szperaczem. Poczuł zimny dreszcz. Mrok znowu gęstniał, w ciemności majaczyły niewyraźne sylwetki. Obrócił palcem bębenek rewolweru, spoglądając na pozostałą amunicję. Cztery kule. Mało, cholernie mało. Na szczęście za nim śmigłowiec siadał już na ziemi. Na plecach czuł coraz silniejsze podmuchy powietrza.

***

Na plecach czuł coraz silniejsze podmuchy powietrza. Zbliżała się burza. W górze majaczyły światła górskiego schroniska. W tej chwili był to w zasadzie szpital, a nie pensjonat. To nie zmieniało jednak faktu, że każde schronienie było kuszącą alternatywą dla pozostania na otwartej przestrzeni w deszczu i nieprzeniknionej ciemności.

Kręta droga wspinała się mozolnie serpentynami. Błyskawice rozświetlały wieczorny półmrok. Jeśli nie dotrze na czas do pensjonatu, zaczną się kłopoty. Noc i burza nie dawały mu dużych szans na przeżycie. Musiał wykrzesać z siebie więcej energii. Musiał zdążyć przed nocą, choć nie miał pojęcia, jakim cudem miałoby to mu się udać. Było coraz ciemniej, chmury skróciły wieczór, a sądząc po odległości grzmotu od błyskawicy, burza była już nie dalej, niż trzy kilometry za nim.

Wtedy w zatoczce dostrzegł zaparkowanego pickupa zakładów energetycznych. Drzwiczki były otwarte, obok stały, zdjęte z paki, dwa przenośne reflektory. Ani śladu pracowników Bright Falls Light & Power. Zajrzał do kabiny. Na siedzeniu pasażera leżały dwa granaty błyskowe. Ciekawe wyposażenie jak na techników z elektrowni.

- Trzeba pamiętać o oszczędzaniu energii – usłyszał niespodziewanie obcy głos. Ostatnie słowo zabrzmiało dziwnie, jakby rozciągnięte na starej taśmie: „eneeergiiii”. – Ekologia jest priorytetem naszej firmy – kontynuował głos, raz przyspieszając, raz zwalniając, na koniec schodząc do niepokojącego syku.

Dostrzegł go w świetle kolejnej błyskawicy. Zarys sylwetki na skale nad przydrożną zatoczką, w której stał samochód. Gdy oczy ponownie przyzwyczaiły się do gęstniejącego mroku, spróbował przyjrzeć się postaci dokładniej. Chyba miał na sobie kombinezon roboczy, ale trudno to było ocenić na pewno, bo krawędzie sylwetki rozmywały się, stapiały z ciemnością. Trzymał coś w ręku.

- W trosce o przyrodę korzystamy... jeeedyyyyniieee... z energii pochodzącej z taaamyyyy wodnej – wahania głosu były upiorne. Nagle postać skoczyła w dół. A w zasadzie jakby przemieściła się, z szybkością trudną do zarejestrowania okiem. Nie miał czasu, rzucił się do przenośnego reflektora modląc się, by akumulator był naładowany. Był. W drugim też. Przesunął reflektory tak, by oświetlały wnętrze zatoczki i samochód, cały czas widząc, jak mroczna postać przemyka dookoła z niewiarygodną prędkością. Nie ryzykowała jednak kontaktu z reflektorami. Powtarzała coś, co brzmiało jak formułka z reklamówki Bright Falls Light & Power. Wtedy jeden z reflektorów zaczął migotać...

Jeśli światło zgaśnie, istota go dopadnie. Nie było już czasu, na twarzy czuł pierwsze krople deszczu. Rzucił się do kabiny, chwycił granat błyskowy i wyczekał na odpowiedni moment.

***

Wyczekał na odpowiedni moment i zwinął się z imprezy. Dotarł do domu bladym świtem, na ostatnich nogach. Starał się nie robić hałasu, ale pewnie i tak ją obudził. Na szczęście nie wyszła z sypialni. Wiedział, ze jest bardzo pijany, choć i tak prezentował się lepiej, niż wielu innych uczestników zabawy. Gdy wychodził, większość zalegała już pokotem na kanapach i fotelach, trójka najtwardszych zawodników siedziała pośrodku pokoju i kiwała się w rytm muzyki. Joint krążył z rąk do rąk. Nawet nie zauważyli, że się zbiera i idzie do drzwi.

Musiał się przespać. Koniecznie. Rano jej wszystko wytłumaczy, powie, że to ostatni raz i postara się, by uwierzyła, że tym razem będzie tak naprawdę. Musi się wziąć w garść i znowu zacząć pisać. Tyle, że nie miał nowych pomysłów, głowę wypełniała pustka. Dlatego tak się wściekał, gdy naciskała. Przelewał na nią złość, którą czuł sam do siebie. Co to za pisarz, któremu zabrakło słów?

Bolała go głowa. Bardzo. Tępe pulsowanie rodziło się w potylicy i rozpełzało widmowymi mackami aż po skronie. W ustach czuł niesmak.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!