Mercenaries 2: World in Flames - recenzja

mastermind
2008/09/11 17:50

Trzech najemników szuka pracy

Trzech najemników szuka pracy

Trzech najemników szuka pracy, Mercenaries 2: World in Flames - recenzja

Nazwa Pandemic Studios zapewne sporo mówi fanom komputerowej rozgrywki. Spod rąk tego amerykańskiego developera, mającego swe biura w słonecznym Los Angeles i nie mniej urodziwym Brisbane w Australii, wyszło kilka niezapomnianych tytułów. Byli (w większości) pracownicy Activision dali światu chociażby takie klasyki jak: Full Spectrum Warrior, Star Wars: Battlefront II, Destroy All Humans! 2 i Mercenaries. Ostatni z tytułów poznali wyłącznie posiadacze konsol, ale przy okazji premiery "dwójeczki" również fani blaszaków mogą po niego sięgnąć. Chociażby po to, by osobiście wywołać niemałą i mocno ekscytującą demolkę w wirtualnej Wenezueli.

Tam bowiem zabiera nas fabuła gry - ani specjalnie nowatorska, ani zaskakująca, ale z drugiej strony oferuje niemałą wcale epickość. Zawiązanie akcji następuje w ekscytującym intro, które jednocześnie wprowadza w tajniki zabawy. Oto wskakujemy w buty najemnika (trzy postacie do wyboru, których historia potoczy się w zasadzie w identyczny sposób). Mattias Nilsson, Chris Jacobs lub Jennifer Mui (to właśnie owi bohaterowie) decydują się pracować dla najbogatszego i najpotężniejszego człowieka w Wenezueli, niejakiego Ramona Solano. Misja, którą zleca milioner, nie jest łatwa. Trzeba wydostać się z niewielkiej, a silnie bronionej wyspy generała Carmona. Gdy w końcu udaje się nam to zadanie ukończyć, Solano z generalskim trepem postanawiają się na nas wypiąć. Problem w tym, że zapomnieli uiścić należność za usługę, a tego – jak wiadomo – żaden najemnik płazem nie puści.

Rozpoczyna się polowanie na Solano, podczas którego (nie bez przyjemności) rozpętamy na ulicach miast, w ukrytych w lesie wioskach, w rafineriach, slumsach, niewielkim zamku oraz w pobliskiej dżungli prawdziwe inferno, mając do dyspozycji niemały i dość zróżnicowany arsenał. Jako się rzekło, wybór postaci nie ma większego wpływu na fabułę, ale na sposób prowadzenia rozgrywki już tak. Każdy z najemników jest bowiem nieco innym hm... nazwijmy to... typem osobowościowym. I tak, Matthias preferuje rozwiązania siłowe, brutalne i bezpośrednie starcia z wrogiem. Ma tę ważną cechę, że szybciej niż pozostali regeneruje siły i jest w stanie przyjąć na klatę więcej ołowiu niż inni. Chris to prawdziwa maszyna do zabijania. Ponieważ do perfekcji opanował sposoby przenoszenia większej ilości amunicji, praktycznie bez przestoju może szyć do przeciwników. Z kolei atrakcyjna i smukła Jennifer jest nie tylko najdroższą najemniczką na świecie, ale potrafi również biegać najszybciej z całej trójki, co niejednokrotnie uratuje jej życie, pozwalając oddalić się z miejsc powszechnie uznawanych za niebezpieczne.

Wenezuelska przygoda

Cała mechanika zabawy jest tyleż prosta, co dobrze przemyślana. Operujemy na otwartym terenie, mając do dyspozycji mapę. Stopniowo, w miarę upływu gry, uzyskujemy dostęp do kolejnych miast Wenezueli (np. Merida, Maracaibo, Caracas i inne). Ponieważ na terenie kraju działa pięć zwalczających się frakcji, których członkowie, kolokwialnie rzecz ujmując, nie zapraszają się wzajemnie na uroczystości rodzinne, musimy lawirować między nimi, aby pchnąć akcję do przodu. Nie da się w każdym momencie utrzymywać przyjacielskich stosunków ze wszystkimi frakcjami, ale jeśli popadniemy u którejś w niełaskę, można skusić się na małe przekupstwo, aby odzyskać utracony prestiż.

No dobrze, "ale skąd brać pieniądze?" – zapytacie. Ano od tychże samych ugrupowań, które sowicie wynagrodzą nasz trud, zlecając kontrakty do wykonania. Jest ich w sumie 51 (to jakby misje główne gry), a bywają przeróżne. Od eliminacji przedstawicieli wrogich frakcji, przez wysadzanie w powietrze wrażych konstrukcji, po transport istotnych person i pojazdów. W sumie, biorąc pod uwagę misje główne i poboczne w Mercenaries 2: World in Flames, raczej na nudę narzekać nie będziemy, choć z drugiej strony zauważyć należy, że: a) zadania nie odbiegają od standardów, do których przyzwyczaiły nas konkurencyjne tytuły i b) w sumie jakoś wielce zróżnicowane te misje nie są i w gruncie rzeczy sprowadzają się często do dotarcia "gdzieś tam" i wysadzenia "czegoś tam".

Misje oczywiście można i trzeba robić, ale nie są one wcale jedynym sposobem na pozyskanie kapitału. Kiedy do naszego teamu dołączy już pilot helikoptera (w sumie w czasie postępów w grze do naszej kwatery wprowadzi się czterech najemników), będziemy mogli najzwyczajniej w świecie kraść kasę z obozów poszczególnych frakcji. Nie wiedzieć czemu, w Wenezueli jest bowiem taki zwyczaj, że pieniądze leżą sobie na paletach i można zaczepić je pod helikopter i po prostu odlecieć w dowolnym momencie ;).

Niezła jazda, słabe bronie

Oprócz pieniędzy w grze istotne jest również paliwo. Można za nie zakupić różnorodne wsparcie, które oferują nasi sprzymierzeńcy. Paliwo zdobywamy dwojako. Po pierwsze – ponownie można je wykradać, podobnie jak pieniądze. Po drugie – pewna jego ilość pozostaje po zniszczonych pojazdach (to bezdennie głupie z punktu widzenia logiki, ale w graniu sprawdza się nieźle). Określona ilość paliwa potrzebna jest do realizacji kolejnych zrzutów. Te drobne, jak transport broni, wsparcie oddziału piechoty czy helikopter transportowy, nie są drogie, ale już takie perełki jak nalot bombowy, laserowo sterowane pociski czy ciężki czołg kosztują niemało. W sumie rodzajów zrzutów jest bardzo dużo, są odrębne dla frakcji, a w miarę upływu zabawy ich wachlarz jeszcze się poszerza. Wprawdzie w czasie realizacji dowolnego zadania możemy skorzystać z trzech slotów na zrzuty, ale... Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w dowolnym momencie nacisnąć F1 i "nabić" sobie wolne sloty na nowo. Nie wiadomo, czy to niedopatrzenie autorów, czy tak miało być, ale faktem jest, że ograniczenie "do trzech" wypadło sztucznie i można je ominąć.

Świat Mercenaries 2: World in Flames, jak zostało już powiedziane, jest światem otwartym. Od razu uprzedzamy jednak, że nie tak bardzo, jak w ostatniej odsłonie GTA, ani też nie ma tu AŻ tak wiele do roboty. W zasadzie podjechać/pójść możemy niemal wszędzie, choć do budynków wchodzić się da tylko w określonych miejscach i momentach. Nic za to nie stoi na przeszkodzie, aby pojeździć/popływać/polatać sobie wszystkim, co napotkamy po drodze. Kierowców-właścicieli można szybciutko pogonić, a potem użyć ich maszyn do swobodnej przejażdżki. Do tego czeka na nas siedem rodzajów wyścigów, którymi uprzyjemnić można sobie czas. Model jazdy jest wysoce zręcznościowy, przez co oczywiście kompletnie nierealistyczny, ale za to nietrudny do opanowania i dość ekscytujący. Inaczej jeździ motor crossowy, inaczej ścigacz, jeszcze inaczej wóz terenowy albo śmieciarka. Bardzo fajną zabawką jest uzyskany w pewnym momencie od atrakcyjnej Evy, pani mechanik, Cachorro de Muerte, który ma tę właściwość, że ma wspomagacze i niemal zawsze ląduje na czterech kołach. Na odległych trasach możemy się także przemieszczać, korzystając z 22 lotnisk. Wówczas za drobną opłatą przewiezie nas nasz osobisty najemnik-pilot helikoptera, ale podróż sprowadza się w zasadzie do wezwania delikwenta i obejrzenia ekranu z ładowaniem kolejnej mapy.

GramTV przedstawia:

Choć ilość pojazdów i w miarę naturalny ruch na ulicach nastawiają do gry pozytywnie, trzeba zauważyć, że już do broni autorzy nie za bardzo się przyłożyli. Niby mamy cały arsenał: pistolety, karabiny (snajperskie, szturmowe etc.), bazooki, C4 i trochę innego żelastwa, ale jakoś nie zrobiło to na nas większego wrażenia. Może to sprawa braku licencji, może małego zróżnicowania pukawek. No, dość powiedzieć, że to chyba najsłabszy element całości. Bronie nie mają alternatywnych trybów ataku i niczym specjalnym się nie wyróżniają. Po prostu są.

Total destruction

O grafice w Mercenaries 2: World in Flames można by napisać cały elaborat. I to wcale nie dlatego, że przebija tę z Crysisa czy innej topowej produkcji. Wcale nie. Można nawet powiedzieć, że tekstury otoczenia nie rozpieszczają detalami. Jednakże połączenie dopracowanych efektów wizualnych z daleko posuniętą demolką totalną sprawia, że przygodami Merców chce się sycić oczy wciąż i wciąż na nowo. Większość (podkreślmy: większość – nie wszystkie) elementów otoczenia, budynków oraz pojazdów da się zniszczyć. Ba! Zniszczyć! Wysadzić w powietrze w efektownej feerii barw i słupów ognia! Pojazdy trafione pociskami z czołgów czy bazook efektownie wybuchają, części karoserii fruwają w powietrzu, a resztki wraków stają w płomieniach. Jest miło... Podczas bombowych nalotów jęzory ognia rozprzestrzeniają się po coraz większym terenie i nieraz przyjdzie nam z tego tytułu brać nogi za pas. Czasami oślepiający blask jest tak wielki, że nasz Merc odwraca się i zasłania oczy. Nie mniej widowiskowe są eksplozje całych budynków, w które trzeba władować kilka serii mocnych pocisków. Pod takim obstrzałem wytrzymałe wydawałoby się konstrukcje walą się niczym domki z kart, w kurzawie i huku.

Widać również, że twórcy gry zwracali baczną uwagę na detale. Podczas lądowania helikoptera palmy wykonują na wietrze istny taniec Świętego Wita, krystaliczna toń wody cięta jest przez fale powstające po przepłynięciu motorówki, a samochody błyskają światłami, gdy jedzie się na czołówkę. Inna sprawa to zachowania naszych Merców. Raz - są świetnie animowani. Dwa - zachowują się stosownie do sytuacji. Po dachowaniu wyczołgują się spod samochodu, w czasie przejęcia wrogiego czołgu gustownie łapią się lufy, otwierają właz, kładą z dyńki kierowcę, a potem wrzucają mu granat do środka. Ten ostatni opis to zresztą nie tylko animacja, ale również minigierka, w czasie której trzeba wciskać odpowiednie klawisze. Podobne rozwiązanie jest zastosowane w czasie przejmowania większych i istotniejszych pojazdów (do helikoptera dajmy na to podczepiamy się na haku i wyrzucamy z kabiny pilota). Wizualnie zatem Mercenaries 2: World in Flames jest pięknie wyważony, nie nazbyt wypasiony, ale cieszy oko.

Jeśli oceniać udźwiękowienie, trzeba koniecznie poruszyć dwie odrębne sprawy. Dźwięk jako taki broni się nieźle. Miłe dla uszu są odgłosy walki, niektóre pokrzykiwania żołnierzy, huk wystrzałów czy warkot silników. Bardzo fajna jest zmieniająca się dynamicznie muzyka – np. podczas wyścigu Cachorro de Muerte dodaje jeździe niezłego kopa. Za to z doborem aktorów twórcom chyba nie wyszło. Podobnie jak w pierwszej części gry głos Mattiasa Nilssona podkłada Peter Stormare (niezapomniany John Abruzzi ze Skazanego na śmierć). On sprawia się nawet nieźle, ale reszta to już aktorski garnitur trzeciego rzędu. Wiele kwestii brzmi sztywniacko bądź naiwnie, a niektóre stylizacje językowe (np. rebeliantów na – chyba – język rosyjski) zupełnie nie trafiają do przekonania.

Zmierzyć, zważyć i ocenić

O ile utyskiwania na dźwięk można uznać za swojego rodzaju recenzenckie "czepialstwo", o tyle wad dużego kalibru pod takie podciągnąć się nie da. A tych jest w Mercenaries 2: World in Flames niestety niemało. Po pierwsze, gra została tak zaprojektowana, że każda wizyta w budynku wiąże się z wczytywaniem lokacji. Tu daje z kolei o sobie znać niezbyt dobra optymalizacja kodu – ekrany z napisem "loading" wyświetlają się stanowczo za długo. To jednak pikuś w porównaniu z najfatalniejszym systemem save’ów w historii branży!!! Wyobraźcie sobie, że nawet w menu trzeba poświęcić chwilę, aby dokopać się do ekranu z napisem LOAD. Dacie wiarę, że zamiast stworzyć go po prostu jako osobną podkategorię w menu, upchnięto go w opcjach, pod wymowną nazwą "Manage Save Games"?

To jednak nie wszystko. Save’y działają w grze koszmarnie. Nie da się wykonać zapisu w trakcie wykonywanego misji. To znaczy, da się, ale na niewiele się to zdaje. Gdy wykonamy dla przykładu połowę piekielnie trudnej roboty, wykonamy zapiszemy, a potem zginiemy, lądujemy i tak na początku zadania. Nie trzeba chyba dodawać, jak mocno potrafi to zirytować. Kolejną wadą gry są liczne bugi. Nieraz zdarzało się tak, że na zakończenie misji, nie uaktywnił się nam skrypt finalny. Połączcie to teraz ze wspomnianym przed chwilą systemem zapisu i będziecie już wiedzieli, co was w takich momentach czeka. Pandemic Studios najwyraźniej poświęciło nieco zbyt mało czasu na testy swojego najmłodszego dziecka, bowiem błędy i niedogodności, które udało się nam wychwycić, nie są małego kalibru. Łata do tej gry wydaje się nieodzowna i wyglądamy jej jak kania dżdżu.

A jednak przyznać trzeba, że Mercenaries 2: World in Flames wciąga. Czasami klniemy na czym świat stoi, ale jednak ciężko odmówić grze klimatu. Zapewne wydaje się nieco lepsza niż jest w rzeczywistości za sprawą odjazdowej demolki, jaką możemy w bardzo szerokim zakresie zaserwować wirtualnej Wenezueli. Jakkolwiek by jednak nie było, żal, że gra zawitała do nas z błędami, i że kosztuje tak słono. Gdyby nie te dwie sprawy, mielibyśmy HIT, a tak pozostaje tylko (albo "aż") niezła gra akcji.

8,0
Rzeźnia aż miło
Plusy
  • <br>masowa destrukcja<br> fajne filmiki i klimatyczna grafika <br>spory arsenał sił wsparcia <br>duży obszar działań
Minusy
  • <br>skopany system zapisu<br> misje nieco monotonne na dłuższą metę<br> długie i częste loadingi
Komentarze
42
Usunięty
Usunięty
13/04/2009 00:21

Czy ktoś mógłby mi powiedzieć co trzeba zrobić na wzgórzu (na dole mapy) przy wejściu NEUTRAL STANDING REQUIRED FOR ENTRY - wszystkiego próbowałem.Z góry dziękuję

Usunięty
Usunięty
13/04/2009 00:21

Czy ktoś mógłby mi powiedzieć co trzeba zrobić na wzgórzu (na dole mapy) przy wejściu NEUTRAL STANDING REQUIRED FOR ENTRY - wszystkiego próbowałem.Z góry dziękuję

Usunięty
Usunięty
20/01/2009 15:46

A jak naprzyklad ustawic rodzielczosci 1920-1200?? Albo jak miec HD?? To zalezy od karty graficznej?




Trwa Wczytywanie