Konwersja na rodzimą platformę
Zacznijmy może od tego, że po konwersji Mass Effect na PC od początku oczekiwano wiele. Bądź co bądź nie robiła tego żadna opłacona firma „krzak”, a sami twórcy. Bioware zaś wywodzi swój rodowód właśnie z rynku pecetowego, więc ich programiści powinni świetnie rozumieć specyfikę rozgrywki na blaszaku. Faktycznie, rozumieją – co widać już po kilku pierwszych minutach zabawy. Nie ograniczyli się do przypisania klawiszy w miejsce przycisków i analogów. Zaprojektowali zupełnie nowy interfejs do zarządzania działaniami drużyny, dodali dodatkowe opcje sterowania... Ogólnie wykonali kawał pożytecznej roboty. Konsolowy pad ma ograniczoną liczbę przycisków, a w Mass Effect wykorzystano je wszystkie. Mimo tego, w tak złożonej grze fabularnej, doświadczony gracz miał prawo odczuwać pewien niedosyt opcji sterowania. Podstawową, kluczową dla rozgrywki nowością w wersji pecetowej jest pasek mocy i specjalnych zdolności, łatwych do przywołania pojedynczym klawiszem skrótu. Na Xboksie taka automatyzacja obejmowała tylko jedną zdolność, resztę trzeba było przywoływać za pomocą tak zwanego koła mocy. Inne koło mocy zarządzało znowuż doborem broni dla drużyny. W wersji PC oba te elementy zebrane są w formie jednego interfejsu taktycznego, uzupełnionego o proste rozkazy dla podkomendnych (na konsoli była to kolejna, osobna opcja). Tak więc wciskamy jeden klawisz i w aktywnej pauzie zawiadujemy kompleksowo całością działań ekipy. Niby nie jest to wiele, ale diabeł przecież tkwi w szczegółach i owa drobna modyfikacja sprawiła, iż Mass Effect na PC stał się grą z elementami taktycznymi. Wspomniana zmiana bardzo wpływa na rozgrywkę, gdyż zyskujemy niemal pełną kontrolę nad działaniami oddziału, jednocześnie nie ryzykując, że w czasie, gdy myślimy za naszych podkomendnych, wróg odstrzeli nam głowę. Oczywiście walka to nie element kluczowy w Mass Effect, ale niewątpliwe ważny i zajmujący sporo czasu – tak więc ulepszenie związanego z nią interfejsu było strzałem w dziesiątkę. Wszelkie pozostałe modyfikacje mają już znacznie mniejsze znaczenie, choć faktycznie uprzyjemniają życie – jak na przykład swobodna kamera dostępna podczas jeżdżenia pojazdem Mako. Podobnie drobne zmiany w porządkowaniu ekwipunku – a warto zaznaczyć, że i tak jest to element niezbyt złożony, bo Mass Effect nie przewiduje gigantycznego zbieractwa i nie posiada nawet standardowego ekranu "plecaka".Jak się włamywać, to tylko na pececie
Warto jeszcze wspomnieć o zupełnie nowej minigierce zaprojektowanej na potrzeby wersji PC. Wszelkie otwieranie zabezpieczonych drzwi, sejfów czy szafek w konsolowej wersji było rozwiązane za pomocą banalnego systemu naciskania przycisków A, B, X, Y na czas. Nic oryginalnego, nic emocjonującego. Pecetowcy najprawdopodobniej zlinczowaliby Bioware za bezpośrednie skopiowanie owego rozwiązania. Dlatego stworzono coś znacznie ciekawszego: kilka okręgów, na których znajdują się stacjonarne i ruchome blokady – gracz ma za zadanie w kilka sekund zanalizować ich układ i przebić się kursorem do punktu centralnego. Tego konsolowcy mogą pecetowcom naprawdę zazdrościć . Rozmiar ma jednak pewne znaczenie Rzeczą, którą trzeba koniecznie wziąć pod uwagę przy analizowaniu wersji pecetowej Mass Effect, jest rozmiar standardowego blaszakowego monitora. Nie wytrzymuje on porównania z typowym telewizorem, na którym grę podziwiali posiadacze Xboksa. Inaczej mówiąc, efekt interaktywnego kina domowego przepada, a w wypadku tej produkcji jest to wielka strata. Dlatego jeśli posiada się w domu duży telewizor, warto rozważyć podpięcie się do niego kablem HDMI i granie za pomocą – chociażby – bezprzewodowej klawiatury i myszki. Należy wtedy jednak liczyć się z tym, że sparaliżujemy życie domownikom, bo po jakimś czasie zbiorą się za naszymi plecami i z zapartym tchem będą śledzić fabułę... Podczas recenzowania postaramy się przetestować takie rozwiązanie i porównać efekt wizualny z tym z Xboksa.