Kiedy bliżej przyjrzeć się regułom, jakie rządziły terroryzmem przełomu wieków, od razu dostrzec można wiele podobieństw do działań nizarytów. Podobnie jak zabójcy z tej epoki, uderzali oni przede wszystkim w osoby publiczne, najczęściej sprawujące władzę, w ten właśnie sposób starając się sparaliżować lub przynajmniej wywołać chaos w strukturach atakowanego państwa. Dodatkowo znacznie wzmacniało to efekt psychologiczny oddziałujący na resztę społeczeństwa – jak może czuć się bezpiecznie zwykły obywatel, skoro mordercy są w stanie dosięgać koronowanych głów? Drugi aspekt to skupienie się wyłącznie na celu ataku – obydwie strony starały się za wszelką cenę unikać niepotrzebnych ofiar. Oczywiście pomijamy tutaj zupełnie różne motywy, jednak widać wyraźnie duże podobieństwo w metodach działania.
Święta wojna i media
Choć to może nieco kontrowersyjne w formie stwierdzenie, jednak dość dobrze oddaje charakterystykę współczesnego terroryzmu – nastąpiło wyraźne odejście od jakości na rzecz ilości. Trzeba przyznać, że jest to niezwykle przemyślane działanie, w obecnych czasach dużo sugestywniej oddziałujące na społeczeństwo. Zamach na prezydenta, choćby najbardziej efektowny, i tak będzie działaniem wymierzonym w osobę, którą zna się zazwyczaj jedynie z telewizji i wystąpień w czasie kampanii wyborczej. Co innego jednak, kiedy w zamachu bombowym czy gazowym zginie jadący do pracy sąsiad, lub telewizja pokaże relację z eksplozji w tak podobnej do naszej dzielnicy sąsiedniego miasta. Najlepszym tego przykładem może być największy akt terrorystyczny w historii, czyli zamachy na World Trade Center i Pentagon przeprowadzone 11 września 2001 roku. Przy okazji jest to również najlepszy przykład wykorzystania efektu teatru do wywołania ogólnoświatowej paniki. Relacje na żywo prowadziły chyba wszystkie większe stacje telewizyjne. Cały świat zamarł przed telewizorami w oczekiwaniu na dalsze informacje, obserwując, jak potężne wieże WTC, spowite w kłęby dymu, walą się majestatycznie jedna po drugiej, zasypując pod tonami betonu i stali niewinne ofiary zamachu.
Należy wspomnieć o jeszcze jednym, bardzo ważnym czynniku odróżniającym nizarytów od współczesnych islamskich terrorystów. Choć prawdziwe pobudki tych drugich mogą być w rzeczywistości różne, to jednak większość aktów terroru dokonywania jest w imię kital – często mylonego z dżihad, który jest pojęciem znacznie szerszym – czyli zbrojnej walki z szerzącymi się i zagrażającymi muzułmanom wpływami obcych kultur i religii. Oczywiście pod tym ogólnikowym określeniem kryją się przede wszystkim działania wymierzone przeciwko Stanom Zjednoczonym i Izraelowi oraz ich sprzymierzeńcom. Głównym motorem działań są więc tutaj pobudki religijne, wynikające z obowiązku nakładanego na wiernych przez Koran i tradycję. Czy widać tu jakiekolwiek podobieństwa do motywacji nizarytów, których cały świat islamski uważał za odszczepieńców i heretyków? Asasyni wydają się być społecznością kierowaną przez osoby zbyt pragmatyczne, aby angażować się w takie działania z pobudek czysto religijnych czy ideologicznych. Fakt, iż niejednokrotnie podczas swej dwustuletniej historii zmieniali sprzymierzeńców, najdobitniej chyba świadczy o najprawdopodobniej czysto politycznych motywacjach ich działań.
Wszyscy kamikadze idą do nieba
Podobnie rzecz ma się z kwestią "samobójczych" misji, na które wyruszali nizaryccy zabójcy. Przede wszystkim bowiem śmierć podczas wykonywania zadania była dla nich niczym więcej, jak wynikającą ze specyfiki misji ostatecznością. Owszem, bardzo często zdarzało się, że ginęli podczas wykonywania zadania, nie było to jednak założenie, tylko raczej efekt zaistniałej sytuacji. Fida’i, który powrócił po wykonaniu misji, nie był uznawany za tchórza – wręcz przeciwnie, zasługiwał na szacunek i uznanie ze względu na posiadane umiejętności. Trudno więc powiedzieć, aby był on wysyłany z samobójczą misją – bliższe prawdy byłoby nazwanie jej zadaniem o podwyższonym ryzyku. Tego nie da się powiedzieć o ewidentnie samobójczych zamachach dokonywanych przez współczesnych islamskich ekstremistów. Filozofii takiego działania dużo bliżej do japońskich kamikadze niż potencjalnych nizaryckich przodków. Pokutuje tutaj zapewne legendarna lojalność asasynów wobec mistrza, gdyż faktycznie do rzadkości należały przypadki, kiedy fida’i zostawali złapani i uwięzieni. O przyczynach tejże pisaliśmy jednak we wczorajszym tekście.
Podsumowując powyższe wywody, nietrudno dojść do wniosku, że porównywanie nizarytów do współczesnych terrorystów jest przynajmniej w dużej części teorią nieco naciąganą i nie do końca mającą oparcie w faktach. A także krzywdzącą w pewien sposób tę sektę. Przede wszystkim bowiem nie asasyni jako pierwsi zaczęli stosować takie metody działania na szeroką skalę – jest to wynalazek sięgający czasów starożytnych, rozpowszechniony zaś przez żydowskich ekstremistów, sykariuszy. Po drugie zaś, jeśli już mielibyśmy porównywać nizarytów do bardziej współczesnych terrorystów, to dużo bliżej im do przesiąkniętych ideami socjalistycznymi i anarchistycznymi zamachowców z przełomu XIX i XX wieku. Owszem, nie byli aniołami i społecznością pacyfistyczną, jednak stawianie w jednym rzędzie Sabbaha i Bin Ladena wydaje się być przesadą.