Pod czerwonym sztandarem
Pierwsza poboczna linia produktów Command & Conquer powstała niemal od razu po premierze Tyberian Dawn, bo w roku 1996. Mowa o grze Red Alert, opowiadającej o fikcyjnym konflikcie pomiędzy Sowiecką Rosją a zachodnimi Aliantami. Co ciekawe gra ta należy do tego samego uniwersum co główny cykl Command & Conquer.![]()
Gra ta kontynuowała historię przedstawioną w poprzedniej części. W jedynce teatrem działań była Europa, którą pragnął podbić Stalin. Kiedy został pokonany, zwycięscy alianci zastąpili go marionetkowym przywódcą Rosji – Alexandrem Romanovem. Ten potomek carów i - co ciekawe - także członek partii bolszewickiej, okazał się jednak równie niebezpiecznym człowiekiem jak jego straszny poprzednik. Pod jego przewodnictwem ZSRR odbudowało swój potencjał militarny i raz jeszcze rzuciło wyzwanie Zachodowi. Wojna, która ogarnęła świat, nie ograniczała się już do starego kontynentu. Rosjanie wykorzystali niepokoje w Meksyku aby stworzyć tam swoje przyczółki i by wreszcie rozpocząć inwazję na znienawidzoną Amerykę.
W pierwszej fazie wojny Sowieci byli zdecydowanie górą, a Jankesi walczyli osamotnieni. Jedną z przyczyn niesłychanych sukcesów Czerwonej Armii było wykorzystanie urządzeń i zdolności parapsychicznych, dzięki którym można było sterować umysłami wrogów i podbijanej ludności cywilnej. Mistrzem zbrodni, który opracował tę metodę walki był niejaki Yuri (wkrótce bohater osobnego dodatku poświęconego jego osobie). Dopiero użycie przez bolszewików broni nuklearnej do zniszczenia Chicago wywołało reakcję stolic Europy, która przystąpiła do wojny. W dalszym jej toku doszło także do działań zbrojnych na wschodnich rubieżach ZSRR, kiedy niespodziewanie Korea zaatakowała Władywostok. W tym samym czasie Rosjanom udało się zdobyć Paryż, gdzie ich szaleni naukowcy zmienili wieżę Eiffela w wielką cewkę elektryczną, część energetycznego działa Tesli.
Akcja gry ma miejsce podczas wydarzeń z Pierwszej Wojny o Tyberium. Gracz przejmuje rolę niejakiego Nicka „Havoca” Parkera, komandosta GDI jakich mało. Ten wyjątkowy specjalista od sabotażu spędza czas na wycieczkach po świecie zajmując się głównie brużdżeniem Bractwu Nod i zdobywaniem materiałów wywiadowczych. Podczas jednej ze „standardowych misji” natrafia jednak na ślad większej afery. Okazuje się, że niesławny Kane nakazał porwać trzech najwybitniejszych naukowców Globalnej Inicjatywy Obronnej. Wkrótce wychodzi na jaw, że cała trójka zaprzęgnięta została do pracy na projektem Re-Genesis mającym na celu stworzenie rasy nadludzkich wojowników (cyborgów Nod, którzy zadebiutowali w Tibieran Dawn). ![]()
Tyle jeśli chodzi o fabułę i zawartość trybu single player. Jednak w przypadku Renegade od kampanii dla jednego gracza dużo ważniejsza była opcja zabawy wieloosobowej. Oprócz typowych trybów deathmatch autorzy stworzyli tu tak zwany „C&C mod” czyli zabawę w klasycznego RTSa – GDI kontra Bractwo Nod, w którym gracze działają drużynowo dla jednej i drugiej strony. W tego typu pojedynkach członkowie każdej frakcji startowali jako zwykli żołnierze i w trakcie rozgrywki mogli dokupywać sobie lepszy sprzęt, uzbrojenie i pojazdy (większość bazowała na doskonale znanych jednostkach z Command & Conquer: Tyberian Dawn). Jak wiemy nic nie jest za darmo i dlatego gracze musieli zdobywać punkty za zbieranie tyberium, danych wywiadowczych i niszczenie struktur wroga, by dopiero móc się dozbroić. Choć Generals nie był kontynuacją żadnego z wcześniejszych tytułów z serii C&C, posiadał jednak kilka charakterystycznych cech dla tamtych gier – niezwykle dynamiczną rozgrywkę, oraz wyjątkowo zróżnicowane frakcje, z których każda reprezentowała inną filozofię walki. Generals wykorzystywał trójwymiarowy silnik graficzny oparty jeszcze na prototypie Renegade’a. Choć fani serii Command & Conquer czuli się nowym tytułem nieco zawiedzeni (bo nie była to kontynuacja oraz wprowadzono liczne zmiany w interfejsie i sterowaniu), to jednak tytuł zebrał dobre opinie zarówno prasy jak i graczy miłujących się w tym gatunku. W tym samym 2003 roku Generals otrzymał dodatek zatytułowany Zero Hour, który rozwijał fabułę głównej gry, wprowadzał dodatkowe misje dla trzech frakcji, oraz nowe, eksperymentalne jednostki.
A co czeka nas w przyszłości? Wszystko zależy od powodzenia Command & Conquer: Wojny o tyberium. Jeśli gra chwyci, to być może włodarze z Electronic Arts zdecydują się raz jeszcze zaryzykować. Co by nie mówić, świat C&C posiada olbrzymi potencjał, wart przedstawiania w kolejnych tytułach. Szczerze mówiąc, piszący te słowa chętnie zobaczyłby świat tyberium przedstawiony w, tym razem dobrej, grze FPP. Nie mówiąc już o ujrzeniu go na wielkim ekranie.