Twórcom Sniper Elite III: Afryka udało się rozbawić mnie do łez. Wątpię, czy takie było ich zamierzenie, bo gra uderza w ton dość poważny, humorem bynajmniej nie tryska i trzyma się mocno wojennej konwencji. Mocno, ale niekoniecznie wiernie, co mnie właśnie rozbawiło. Otóż w ramach kampanii podróżujemy sobie po snajpersku to tu, to tam, wykonując nasze strzelająco wyborowe zadania. Żeby było historycznie, autorzy większość z tych misji umiejscowili w znanych z afrykańskiej kampanii lokacjach. Odwiedzamy więc Tobruk, przełęcz Halfaya, oazę Siwa i tak dalej. Wszystko zaś gdzieś na początku 1942 roku w czasie ofensywy Afrika Korps, w której Rommlowi udało się w końcu zdobyć Tobruk i wedrzeć się do Egiptu aż do rubieży obronnej pod El Alamein. I to jest w porządku, takie akcje za liniami wroga i w ogóle. Tyle, że w swojej pogoni za miejscami ze słynnymi bitwami panowie z Rebellion zdrowo przesadzili. Po misji we wspomnianej oazie Siwa, czyli w Egipcie, okazuje się, że musimy się udać do bazy wroga, gdzie kryje się nasz główny szwarzcharakter. Niby wszystko w porządku, tylko ta baza znajduje sie na przełęczy Kasserine. W Tunezji. Tysiące kilometrów dalej. Owszem, rozegrała się tam ważna bitwa, ale w lutym 1943 roku, a akcja Sniper Elite III rozgrywa się rok wcześniej, kiedy jeszcze żadnych alianckich żołnierzy nie miało prawa tam być. Co więcej, na miejscu okazuje się, że przełęcz usiana jest wrakami brytyjskich czołgów, co jest o tyle zabawne, że na przełęczy Kasserine z Afrika Korps bili się Amerykanie. Popłakałem się ze śmiechu, gdy to zobaczyłem. Nie wiem czy to taki zamierzony żart twórców, czy pokaz ignorancji z ich strony, ale pośmiać się zawsze można.
Samo strzelanie jest trochę rozczarowujące. Na wszystkich poziomach trudności poza najwyższym nie jest w ogóle wyzwaniem, bo usłużna ikonka pokazuje nam gdzie poleci kula i cała sztuka polega na odpowiednim zgraniu wszystkiego w czasie i przestrzeni, a nie oddaniu dobrego strzału. Najwyższy poziom trudności jest trochę zbyt sadystyczny moim zdaniem, z tym brakiem jakichkolwiek pomocy i nieludzko bystrookimi wrogami. Cała zabawa w jego ramach sprowadza się do bezlitosnego wykorzystywania skryptów sztucznej inteligencji, bo nawet strzelanie bez wspomagania trudne nie jest z racji tego, że bardzo rzadko zdarza nam się mieć cel na odległość większą niż sto czy dwieście metrów.
Liczyliście na prawdziwą snajperską robotę i piękne headshoty z pół kilometra? Cóż, ja liczyłem. I takowych nie uświadczyłem, bo mapy choć mają otwartą konstrukcję, to takich faktycznych otwartych przestrzeni na nich nie ma - akcja rozgrywa się nieustannie w całkiem malowniczych, ale zdecydowanie nie nadających się do prawdziwego strzelania wyborowego ruinach i innych ograniczających pole widzenia okolicznościach przyrody. Do bardziej oddalonych celów strzelałem z enfielda w afrykańskim modzie do Battlefield 2 i to bez fikuśnych przyrządów optycznych, z muszką i szczerbinką, jak prawdziwi faceci. Pod tym względem nominalnie snajperska i na dodatek elitarna gra zawodzi. Posmak takich porządnych pojedynków strzelców wyborowych oferuje jeden z trybów sieciowych Sniper Elite III, w którym drużyny kryją się po dwóch stronach nieprzekraczalnej ziemi niczyjej, ale ta zabawa się nudzi, bo jest całkowicie pozbawiona dynamiki i jej urok wietrzeje tak szybko, jak piwo rozlane na piaski Sahary. A to i tak najciekawsza część multiplayera w tej grze.
Mimo to Sniper Elite III to całkiem porządny kawałek kodu. Można się wciągnąć, można się wkręcić w to planowe oczyszczanie map z niemiecko-włoskiej zarazy. Przyjemnie się przekrada mnogimi dostępnymi ścieżkami, miło się wyszukuje jak najlepsze miejsca do siania ołowianej śmierci w takt huku dział, grzmotu gromów czy ryku silników przelatujących samolotów. Sniper Elite III to naprawdę nie najgorsza skradanka i choć do wyższej półki tego typu gier jej sporo brakuje, to nadrabia dużą ilością przyjemnego strzelania.
Tylko naprawdę nie wiem, po co te makabryczne ujęcia roztrzaskiwanych czaszek, wyłupianych oczu, przebijanych płuc czy pękających jąder. Rentgenowska śmierć miała być w zamyśle satysfakcjonująca, ale nawet jeśli nie potraktujemy jej jako taniego, niesmacznego efekciarstwa, to i tak powszednieje bardzo szybko i pewnie gdzieś już od trzeciej misji będziemy pomijać te scenki. Można to było zrobić inaczej, mniej krwiożerczo, z jakimiś ciekawszymi, kontekstowymi ujęciami i dynamiczną pracą kamery, żeby przynajmniej nudno nie było. No, ale w przypadku Sniper Elite III "można było" to taka mantra przewijająca się przez wszystko od początku do końca. Bo naprawdę można było tę grę zrobić o wiele, wiele lepiej. Na całe szczęście nie wyszła aż tak źle, ale zapamiętam ją głównie za niezrealizowany potencjał... i za czaszki rozsadzane w zwolnionym tempie. Pierwszy Sniper Elite, mimo toporności, nadal jest najlepszą, najbardziej klimatyczną częścią całej tej serii. Może czwarta odsłona to zmieni? Cóż, trzymajmy kciuki. A na razie, z braku prawdziwego snajperskiego laku...