Killer is Dead - recenzja

Mateusz Kołodziejski
2013/09/03 08:54
5
0

Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłem zachwycić się Killer is Dead. I nie dlatego, że jest dziwaczny, bo po Grasshopper Manufacture trudno spodziewać się czegoś innego. To po prostu nie jest wybitna gra.

Killer is Dead - recenzja

Cała prawda o Killer is Dead ogniskuje się w postaci głównego bohatera. Mondo z pozoru wydaje się typem faceta, któremu wszystkiego można pozazdrościć. Jest przystojny, nosi modny garnitur i nie może się opędzić od seksownych towarzyszek. Jest też mistrzem walki kataną, a do tego ma mechaniczne lewe ramie, które potrafi przyjmować kształt najróżniejszych broni. Czy można być kimś jeszcze fajniejszym? Okazuje się jednak, że pod powłoczką japońskiego cyber-Bonda kryje się niewiele treści. Osobowość gościa praktycznie nie istnieje, wypowiedzi są nudne, a seksistowski stosunek do kobiet wywołuje zażenowanie nawet u fanów Larry'ego Laffera.

Podobnie jest z samą grą. Jeżeli szukamy w niej czegoś więcej, niż tylko efektownego slashera (czego najwyraźniej oczekują od nas twórcy), szybko przychodzi rozczarowanie. Brak związku pomiędzy kolejnymi zdarzeniami, niemiłosiernie dłużące się przerywniki filmowe i zawiłe dialogi to tylko niektóre z wielu bolączek, z którymi zmaga się Killer is Dead.

Tak jak można się spodziewać po kimś, kto nigdzie nie rusza się bez miecza, Mondo jest zabójcą. Lista celów, które przyjdzie mu wyeliminować w trakcie historii jest długa, a przy jej tworzeniu Suda 51 i spółka naprawdę popuścili wodze wyobraźni. Facet, który przywołuje ze swojego tataużu olbrzymiego tygrysa i opętana lokomotywa to tylko dwa wyrywkowe przykłady. I to wcale nie najbardziej pokręcone. Wysoki poziom dziwactw w przeliczeniu na minutę rozgrywki jest zresztą charakterystyczny dla całej produkcji Grasshopper Manufacture i miejscami działa to na jej korzyść, bo nigdy nie wiadomo czego się spodziewać.

W pamięci utkwiła mi szczególnie jedna scena, której bohaterką była Vivienne, przełożona naszego asasyna. Nie licząc wyzywającego stroju wygląda ona jak typowa przedstawicielka kadry zarządzającej w korporacji. Dlatego opadła mi kopara, kiedy w czasie ostrej strzelaniny szefowa Mondo wpada do pomieszczenia na chopperze, a zza jej pleców wyłania się 16 dodatkowych rąk z pistoletami. Nie wiadomo skąd wzięły się te ekstra ramiona, ale widok Vivienne walącej do wrogów z kilkunastu luf jednocześnie jest tak nieoczkowany i zabawny, że nie sposób się przy tym nie uśmiechnąć w uznaniu dla inwencji twórców.

Absurd w Killer is Dead niestety nie zawsze jest tak trafiony jak w przypadku projektów postaci. Przerywniki filmowe, które pojawiają się na początku i na końcu każdego z 12 epizodów są tyleż zaskakujące, co niezrozumiałe. Dowiecie się z nich wielu rzeczy, ale na pewno nie przybliżą one do tego, o co w historii Monda chodzi. Po niespełna ośmiu godzinach, które zajęło mi ukończenie gry z całą pewnością mogę powiedzieć tylko tyle, że fabuła ma związek z różowym księżycem, niebieskim jednorożcem i gościem o imieniu David, który ubiera się w złoty strój BDSM i nosi koronę na głowie. To chyba dobrze pokazuje z jak wielkim fabularnym misz-maszem mamy do czynienia. Na marginesie, nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek napiszę zdanie, które będzie zawierać jednocześnie słowa "jednorożec" i "BDSM".

GramTV przedstawia:

Najmocniejszym punktem Killer is Dead pozostają starcia z przeciwnikami. Po części dlatego, że niekłamaną przyjemność sprawia oglądanie jak Mondo wiruje pomiędzy wrogami z kataną w dłoni. Głównym powodem jest jednak przemyślany system walki, który tak jak w każdej szanującej się grze akcji z bronią białą, duży nacisk kładzie defensywę. Można oczywiście z niezłym efektem radośnie nawalać w przyciski, ale zwolennicy bardziej wyrafinowanych rozwiązań zyskają stosując bloki i uniki. Szczególnie przydatne jest opanowanie drugiego manewru, ponieważ otwiera on drogę do zabójczej riposty. W chwili, gdy rozpoczyna się kontrę ekran pokrywa się ciemnoczerwonym filtrem, przeciwnicy zastygają w miejscu, a my mamy kilka sekund na to, żeby solidnie się wyżyć. Mondo zadaje cięcia z ogromną prędkością, a ostateczny cios zostawia wrogów poszatkowanych w równą kosteczkę, całości zaś towarzyszą hektolotry lejącej się juchy.

Kontrataki są nie tylko efektowne, ale stają się też dobrym punktem wyjścia dla bardziej rozbudowanej sekwencji. Gdy wskaźnik combo osiąga czwarty poziom, nasz cybernetyczny ninja-Bond wpada szał bojowy, w którym kończy marny żywot rywali pojedynczym atakiem. Są one potwornie brutalne i obejmują takie manewry jak drenowanie głów kataną albo strzelanie w oponentów tak długo, aż ich ciała eksplodują. Poza efektem wizualnym, finiszery przynoszą też bardziej wymierne korzyści w postaci klejnotów. Jedne regenerują zdrowie, inne odnawiają energię potrzebną do korzystania z ramienia albo pozwalają na dokupienie ulepszeń. Takie rozwiązanie zachęca do rozważnej walki i stałego utrzymywania licznika combo na wysokim poziomie, bo jest to najprostszą drogą do zdobycia kolejnych technik dla Monda.

I tutaj dochodzimy do elementu, który odbiera walce dużą część przyjemności. Twórcy chcąc wprowadzić rozwój postaci niemiłosiernie okroili początkowe umiejętności głównego bohatera. Ciosy wyrzucające wrogów w powietrze czy szeroki zamach rażący kilku rywali jednocześnie, czyli podstawowe ataki w innych produkcjach, tutaj trzeba odblokować. Dochodzi więc do przykrej sytuacji, gdzie pół gry przechodzimy stosując dwa podstawowe ataki i kontrę, ponieważ do innych nie mamy dostępu. Ogólna liczba ruchów też nie powala, szczególnie jeśli zestawimy ją z tą, którą dysponuje Dante w konkurencyjnym DMC Devil May Cry.

Jednak ani poszatkowana fabuła, ani bezsensowne cutscenki, ani nawet wąski wachlarz ciosów nie psują ogólnego obrazu Killer is Dead tak bardzo, jak robią to "podrywy". Nieprzypadkowo użyłem tu cudzysłowu, bo zadania te sprowadzają się do patrzenia na piersi i krocze naszej rozmówczyni wtedy, kiedy ona odwraca wzrok. Naprawdę, nie przypominam sobie, kiedy ostatnio widziałem równie prymitywną i kiepsko przygotowaną minigrę. Patrząc na żałosne zaloty Monda można odnieść wrażenie, że w Grasshopper pracują roznoszeni hormonami gimnazjaliści, a nie sławy pokroju Sudy 51. Teoretycznie randkowanie można zignorować, ale udana misja Gigolo to kolejne ulepszenie dla cybernetycznego ramienia (co samo w sobie jest ciekawym łańcuchem przyczynowo-skutkowym). W rzeczywistości oznacza to, że odpuszczając dziewczynom, nasza rozgrywka jest zubożona.

"Cała para poszła w absurd" można by podsumować parafrazując znane powiedzenie. Killer is Dead pomimo dużego potencjału kończy jako zaledwie przyzwoita gra akcji. Grasshopper Manufacture stworzyli grę o niebanalnym wyglądzie i satysfakcjonującym systemie walki, ale wszystkie pozostałe jej elementy ciągną ją w dół. Produkcje, przy których palce macza Suda 51 ciężko z czystym sumieniem polecić, bo są one bardzo specyficzne. Killer is Dead tak naprawdę nie jestem w stanie polecić nikomu.

6,0
Nonsens goni nonsens
Plusy
  • przemyślany system walki
  • oryginalni bohaterowie
  • nietuzinkowa oprawa graficzna
Minusy
  • niezrozumiała fabuła
  • dłużące się w nieskończoność przerywniki filmowe
  • nudne dialogi
  • powolny rozwój bohatera
  • misje Gigolo
  • seksizm w najtańszym wydaniu
Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
05/09/2013 23:05

Gdy już ogram się w GTA V, (a trochę to potrwa) sam pewnie przetestuje Killer Is Dead, bo intryguję mnie ten tytuł niemiłosiernie i nawet powyższa ocena tego nie zmieni. Ale w sumie po lekturze recki mam całkiem dobre przeczucia odnośnie tej gry. Jest seksizm, to takie... japońskie :D

Usunięty
Usunięty
05/09/2013 23:05

Gdy już ogram się w GTA V, (a trochę to potrwa) sam pewnie przetestuje Killer Is Dead, bo intryguję mnie ten tytuł niemiłosiernie i nawet powyższa ocena tego nie zmieni. Ale w sumie po lekturze recki mam całkiem dobre przeczucia odnośnie tej gry. Jest seksizm, to takie... japońskie :D

Usunięty
Usunięty
05/09/2013 15:21

Jak to zdech? To znaczy, że tyś go kilym?




Trwa Wczytywanie